[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istny Norman Rockwell, bez blagi.Był tam też biały hamak,zdolny pomieścić chyba z dziesięć osób, dwa białe bujane fotele z zielonymipoduszkami na siedzeniach i nieskazitelnie biały pies o urodzie młodegoprosięcia. - A to Kulfon.Bullterier, jeżeli nie znacie tej rasy. - Kulfon? - Tak, to Marshall France go tak ochrzcił. Nigdy nie przepadałem za psami i kotami, ale z Kulfonem była tomiłość od pierwszego wejrzenia.Był wyjątkowo szpetny, krępy, ciasno obciągniętyskórą - jak wypchany serdelek, gotów w każdej chwili pęknąć.Oczy tkwiły pobokach głowy, jak u jaszczurki. - Gryzie? - Kulfon? Uchowaj Boże.Kulfon, chodź no tu, synku. Kulfon wstał, przeciągnął się, a wtedy skóra na jego cielesprężyła się wprost niebezpiecznie.Zbliżył się do nas na sztywnych nogach inatychmiast legł z powrotem, jakby wysiłek paru kroków skrajnie go wyczerpał. - Tę rasę hodowano w Anglii do psich walk.Walka wyglądała tak,że wpuszczano psy do jednego kojca albo dołu, a one szarpały się nawzajem nastrzępy.Ludzie mają pomysły nie z tej ziemi, co, Kulfon? Pysk psa pozostawał bez wyrazu, chociaż oczy bacznie śledziływszystko.Małe, brunatne węgielki oczu, osadzone głęboko w facjacie śnieżnegobałwana. - Może go pan pogłaskać, Tom.On lubi ludzi. Wyciągnąłem rękę i bez przekonania pacnąłem Kulfona dwukrotniepo głowie, jak przycisk na hotelowym kontuarze.Wetknął pysk we wnętrze mojejdłoni.Podrapałem go za uchem.Było to takie przyjemne, że postawiłem torbę naziemi i usiadłem na deskach ganku koło psa.Wstał, wdrapał mi się do połowy nakolana i znów padł, jak mięsisty worek.Saxony podała mi swój pleciony koszyk izeszła do ogrodu podziwiać pomidory. - Posiedźcie tutaj chwilę, a ja pójdę do środka i wszystkoprzygotuję.Pani Fletcher zniknęła w głębi domu. Kulfon na chwilę uniósł głowę, popatrzył za nią, ale postanowiłzostać na moich kolanach. Po pożegnaniu z Anną przy rożnie, powiedziałem pani Fletcher,że chętnie wynajmiemy jej "dół" na parę dni, a jeżeli sytuacja rozwinie siępomyślnie, to wynajmiemy go na dłużej, płacąc raz na tydzień.Zgodziła się ipowtórzyła, że wcale jej to nie przeszkadza, że nie jesteśmy małżeństwem.Dałemjej czternaście dolarów zaliczki. Obok domu pani Fletcher stała wielka, żółta lodownia z przełomuwieku.Przyglądałem się jej z mieszaniną lęku i zachwytu.Solidna iniewzruszona, a zarazem jakoś bardzo nie na miejscu, nawet w takim sennymmiasteczku jak Galen, gdzie - byłem o tym przekonany - nadal można było kupićgarść cukierków za pensa.Nasza gospodyni wyjaśniła, że jeszcze parę lat wsteczbudynek służył za magazyn, aż do dnia, w którym kilka przegniłych belek odpadłoze stropu zabijając dwóch nietutejszych robotników.Po wypadku przyjechała z St.Louis "banda bubków", którzy dokonali oględzin gmachu pod kątem przerobienia gona sklep antykwaryczny, ale mieszkańcy Galen niedwuznacznie dali im dozrozumienia, że nie życzą tu sobie ani ich, ani żadnego przerabiania lodowni -co to, to nie! Co się tyczy moich emocji w stosunku do Saxony, to wydarzeniaostatnich godzin tak mnie wycier pały, że nawet jej nie spytałem, dlaczegowszystko wypaplała.Teraz zaś, głaszcząc Kulfona i popatrując na lodownię,podsumowałem osiągnięcia dnia i musiałem przyznać, że przez to jedno popołudniew Galen zaszliśmy dalej niż w ogóle uważałem za możliwe.Dojechaliśmy namiejsce, znaleźliśmy kwaterę, poznaliśmy grupę miejscowej ludności i Annę Franceza jednym zamachem, a w dodatku - co już graniczyło z cudem - zostaliśmyzaproszeni do jej domu na kolację.Może więc Saxony nie zrobiła jednak ażtakiego głupstwa? A może to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności, żespadliśmy prosto na cztery łapy w Krainy France`a?Rozdział IV - Na tym zdjęciu jest mój mąż, Joe.Mam nadzieję, że nieprzeszkadzają wam w pokoju zdjęcia zmarłych? Mogę je stąd usunąć. Pani Fletcher wzięła się pod boki i z dezaprobatą patrzyła naJoe'ego.Wyglądał jak Larry z filmu "Trzy kozły ofiarne".Nietrudno było sobiewyobrazić, jak wyglądało ich wspólne życie. - Ten pokój za życia męża był jego gabinetem.Dlatego trzymamto zdjęcie.Zostawiłam tu też jego mały telewizor, radio, biurko, przy którympisywał wszystkie swoje petycje i listy.- Jednym gestem ogarnęła cały pokój,i telewizor, i radio, i biurko.Na ścianach wisiały dyplomy i świadectwa,fotografia pana domu z gigantyczną rybą i druga, z ręką na ramieniu syna, którywłaśnie ukończył szkołę i jeszcze jedna, z nominacji na Łosia.Na tle jednejzielonej ściany stała zielona etażerka zastawiona numerami "Reader's Digest","Popular Mechanice" i "Boy's Life", pośród których widniały nieliczne książki.Jedno ze świadectw na ścianie dziękowało panu Fletcher za przewodzenie skautom wroku 1961.Prawie całą podłogę osłaniał kolisty czerwono - zielony dywan, aleledwie weszliśmy do pokoju, Kutfon ułożył się tuż przy mojej nodze, na jednym znielicznych, odsłoniętych kawałków ciemnego parkietu.Byliśmy już jak starzykumple
[ Pobierz całość w formacie PDF ]