[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z³o zaœ jest jedynie wytworem ludzkiego umys³u, przyt³oczonegoprzez unieruchomienie punktu po³¹czenia w jego zwyczajowym po³o¿eniu.Logicznierzecz bior¹c, tak naprawdê nie mia³em siê czego obawiaæ.By³em tego œwiadom,ale jednoczeœnie wiedzia³em, ¿e moj¹ prawdziw¹ s³aboœci¹ jest brak p³ynnoœcipozwalaj¹cej natychmiast unieruchomiæ punkt po³¹czenia w nowej pozycji, w któr¹zostanie przesuniêty.Kontakt z t¹, która sprzeciwi³a siê œmierci, przesuwa³mój punkt po³¹czenia w nieprawdopodobnym tempie, a ja nie by³em na tyle bieg³y,by nad¹¿yæ za tym naporem.Skutkiem tego by³o niejasne niby –wra¿enie strachu,¿e mogê siê ju¿ nie obudziæ.– Nie ma ¿adnego problemu – powiedzia³em.– Kontynuujmy nasz spacer.Wziê³a mnie pod ramiê i w milczeniu doszliœmy do parku.Nie by³o to wcale wymuszonemilczenie.Za to mój umys³ pracowa³ na pe³nych obrotach.Jakie to dziwne, myœla³em,jeszcze przed chwil¹ szed³em z don Juanem z parku do koœcio³a, ow³adniêty najokropniejszym,normalnym strachem.Teraz idê z powrotem z koœcio³a do parku z obiektem tegostrachu i jestem tak bardzo przera¿ony, jak jeszcze nigdy w ¿yciu nie by³em,choæ jakoœ inaczej – bardziej dojrzale, bardziej ostatecznie.By odgoniæ z³e myœli, zacz¹³em rozgl¹daæ siê doko³a.Jeœli to naprawdê jestsen – a wierzy³em, ¿e tak jest w istocie – to istnieje sposób, aby wykazaæ s³usznoœæb¹dŸ nies³usznoœæ tego za³o¿enia.Wskazywa³em palcem na domy, na koœció³, nachodnik.Wskazywa³em na ludzi.Wskazywa³em na wszystko.Pochwyci³em te¿ odwa¿niedwie osoby, napêdzaj¹c im chyba wielkiego stracha.Poczu³em ich cia³a.Bylitak prawdziwi, jak wszystko, co uwa¿a³em za prawdziwe.Nie wytwarzali jedynieenergii.Nic w tym mieœcie nie wytwarza³o energii.Wszystko wydawa³o siê rzeczywistei normalne, a jednak by³ to sen.Obróci³em siê do kobiety, która trzyma³a mnie za ramiê, i zapyta³em j¹ o to.– Œnimy – odpar³a swym chrapliwym g³osem i zachichota³a.– Ale jak ci ludzie i te wszystkie rzeczy woko³o mog¹ byæ tak prawdziwi, taktrójwymiarowi?– Oto tajemnica zamierzania w drugiej uwadze! –wykrzyknê³a nabo¿nie.– Ci ludziedoko³a s¹ tak prawdziwi, ¿e nawet potrafi¹ myœleæ.To by³ ostatni cios.Nie chcia³em pytaæ ju¿ o nic wiêcej.Chcia³em zapomnieæsiê w tym œnie.Potê¿ne szarpniêcie za ramiê przywróci³o mi œwiadomoœæ.Doszliœmyju¿ do placu.Kobieta sta³a i stara³a siê posadziæ mnie na ³awce.Gdy usiad³emna niej i nie poczu³em jej pod sob¹, wiedzia³em, ¿e znalaz³em siê w opa³ach.Zacz¹³em wirowaæ.Pomyœla³em, i¿ lecê w górê.Przez u³amek sekundy widzia³emulotny obraz parku, jakbym spogl¹da³ na niego z góry.– To jest to! – wrzasn¹³em.Pomyœla³em, ¿e umieram.Przesta³em wirowaæ w górê; teraz spada³em po spiraliw czarn¹ otch³añ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]