[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - O co teraz chodzi? - zapytał Koordynatora. - Są głęboko zawstydzeni.Planowali wielkie uroczystościpowitalne, które się nie udały - odparł Koordynator.- A poza tym nabrali dociebie jeszcze większego respektu.Mieli go już przedtem, ale teraz. - Dobrze, dobrze.Powiedz im, żeby się podnieśli! - poleciłJonnie trochę już zniecierpliwiony. Nie przybył tu po żadne pochlebstwa. - Ocaliłeś im życie, a może nawet coś więcej - dodałKoordynator. - Nonsens! - wykrzyknął Jonnie.- Miałem po prostu szczęście,że nałożyłem hełm z nausznikami.A teraz każ im się podnieść! Niemiecki pilot stał tuż obok.Wydawało się, że był to dzieńpełen kłopotów.Wyjaśnił Jonnie'emu, że nie śmiał otworzyć ognia, ponieważwielkokalibrowe miotacze Typ 32 mogły zwalić połowę tego pałacu na tłum iJonnie'ego.Była to zamknięta misa, a odrzut miotaczy. Jonnie tylko potrząsnął głową i machnięciem ręki odprawiłpilota.Koordynator przedstawił mu szefów plemion.Podszedł do niego niewielkimężczyzna z uśmiechem na mongolskiej twarzy i w futrzanym nakryciu głowy.Jonnieuścisnął mu rękę.Koordynator powiedział, że jest to Norgay szef resztekplemienia Szerpów.Byli to sławni górale, którzy prowadzili karawany z soląprzez przełęcze Himalajów w Nepalu.Kiedyś było ich wielu, może nawet osiemsettysięcy, ale teraz zostało tylko może około dwustu.Ukrywali się wysoko wniedostępnych miejscach.Było tam bardzo mało pożywienia.Mimo że byli dobrymiłowcami, w wyżej położonych rejonach trudno było o zwierzynę. A to był szef Tybetańczyków, mnich Ananda.Mężczyzna miał nasobie czerwono-żółtą szatę.Był wysokiego wzrostu i miał bardzo pogodną twarz.Tybetańczycy mieli ukryty w jaskiniach klasztor.Otóż jeszcze przed inwazjąPsychlosów, Chińczycy wypędzili Tybetańczyków z ich ojczyzny, więc rozproszylisię oni po innych krajach.Chińczycy tępili buddyzm - Ananda był buddystą - aledo jaskiń trudno było dotrzeć, gdyż były usytuowane daleko w górach na zboczachwąwozów, więc nawet Psychlosom nie udało się ich stamtąd wypędzić.Tybetańczycybyli prawie zagłodzeni.Nie mogli przecież wychodzić na równiny i siać zboża, aostatniego lata nie udało im się nawet obsiać małych spłachetków ziemi nałagodniejszych zboczach gór, ponieważ nie mieli nasion. Obok stał szef Chińczyków.Nazywa się Czong-won.Czy Jonniewiedział, że kiedyś było ponad osiemset milionów Chińczyków? Wyobraź to sobie! Wpółnocnych Chinach żyło jeszcze jedno plemię, które schroniło się w położonej wgórach bazie obronnej.Baza? Chińczycy nigdy nie skończyli jej budowy.Nie byłoto nic wielkiego.Plemię w północnych Chinach liczyło około dwustu osób.AleSzef Czong-won miał tutaj aż trzystu pięćdziesięciu Chińczyków.Żyli w dolinie,która prawdopodobnie była zaminowana.Psychlosi nigdy się tam nie zapuszczali.Oni też prawie nie mieli żywności.Nic nie chciało rosnąć tak wysoko.I byłostrasznie zimno.Nie, nie mają żadnych trudności w porozumiewaniu się zChińczykami.Zachowali mnóstwo podręczników uniwersyteckich i są dość oświeceni:mówią językiem mandarynów, który kiedyś był używany na starym dworze cesarskim. Jonnie potrząsał dłońmi.Oni się nisko kłaniali, więc Jonnieteż się pochylił, co ogromnie się Chińczykom spodobało. - Jeśli już mowa o językach - powiedział Koordynator - toprzygotowali dla ciebie mały pokaz.Wszyscy się tam zgromadzili, więc czyzechcesz teraz na to popatrzeć? Jonnie z niepokojem popatrzył na niebo.Wysoko w górze czujniekrążył samolot eskorty.On sam znajdował się niezbyt daleko od swego samolotu.Posłał do niego Niemca, by trzymał go w gotowości do startu.Tak, teraz mógłpopatrzeć na pokaz.Nie miał dobrego samopoczucia: wszystkie ich chorągwiewalały się po ziemi, a instrumenty muzyczne były poprzewracane. Około osiemdziesięciu ludzi w czerwono-żółtych szatachsiedziało teraz w równych rzędach.Była to część ludzi mnicha Anandy.Popodejściu bliżej Jonnie zobaczył, że ich wiek wahał się od ośmiu dopięćdziesięciu lat.Wszyscy mieli ogolone głowy.Byli tam chłopcy, dziewczęta,mężczyźni i kobiety.Próbowali wyglądać bardzo dostojnie, gdy tak siedzieli zpodwiniętymi pod siebie nogami, ale w ich oczach jarzyły się psotne ogniki.Przed nimi stał stary mnich z długim zwojem pergaminu. - Ostatniej wiosny mieliśmy kłopoty - powiedział Koordynator -nikt, ale to absolutnie nikt, nie mógł się porozumieć z tymi ludźmi.Ani wIndiach, ani na Cejlonie - to jest wyspa w ogóle nie mogliśmy natrafić na żadenślad tybetańskiego lub tego właśnie języka.A naprawdę szukaliśmy.Alerozwiązaliśmy ten problem.Posłuchaj! Dał ręką sygnał staremu mnichowi. Mnich przeczytał werset ze zwoju.Cała grupa rozpoczęła śpiewnąrecytację, ale nie było to powtórzenie wersetu.Było to w języku psychlo! Starymnich odczytał następny werset.Grupa śpiewnie wyrecytowała tłumaczenie napsychlo.Jonnie nie mógł w to uwierzyć.A pokaz toczył się dalej i grupa wciążśpiewnie recytowała. - On czyta w języku, który kiedyś nazywał się "pali" szepnąłKoordynator.- To jest oryginalny język, w którym napisano wszystkie kanonybuddyzmu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]