[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczê³o siê wielkie pijañstwo, ale gdy poszuka³em wzrokiem Firuza, zobaczy³em, ¿e ponuro rozmyœlaj¹c nie spuszcza mnie z oczu.Kiedy pierwsi Saraceni stoczyli siê z ³awek na pod³ogê, wzi¹³em Ksawerego pod ramiê i powlok³em ku chacie.Przy domu stan¹³ na szeroko rozstawionych nogach i wysika³ siê pod œcian¹.Niechybnie widok w³asnego ogona podsun¹³ mu now¹ myœl, bo rykn¹³:- Alwo!.Alwo, moja ¿ono, mam na ciebie ochotê! - i z otwartym rozporkiem popêdzi³ przez kozi¹ oborê kamiennymi schodami do swojej sypialni.Wczo³ga³em siê, nie zapalaj¹c œwiat³a, na legowisko na sianie i zawin¹³em w derkê.Na górze zaskrzypia³y deski, potem trzasnê³y drzwi.Odg³osy dochodzi³y do mnie wœród szurania i cichego pobekiwania kóz, które zbudzone ha³asem ponownie uk³ada³y siê do snu.Pomyœla³em krótko o nie znanym mi bracie, który z pewnoœci¹ tak¿e nie móg³ znaleŸæ spokoju, o tym, co mog³o mi groziæ ze strony Firuza, jeœli wyniucha, ¿e wcale nie jestem chor¹¿ym Hohenstaufa, lecz pod³ym uczniem Franciszka, mnichem, któremu po prostu zaros³a bez œladu tonsura w ci¹gu prawie dwu awanturniczych lat.Pomyœla³em o sierotach skutych gdzieœ lodem i o dzieciach w s³oñcu Otranto, o Hamonie, który chyba uciek³, i o Klarion, któr¹ chcia³bym mieæ teraz obok siebie na sianie.Nad moj¹ g³ow¹ zatrzeszcza³o drewno i u szczytu drabiny wy³oni³y siê z ciemnoœci dwie gole stopy, a zaraz potem d³uga koszula, która je przyzwoicie okry³a, nie ods³aniaj¹c mi widoku na nic wiêcej.Po chwili na siano obok mnie upad³a córka Ksawerego.Odchyli³em nakrycie i dziewczyna natychmiast znalaz³a siê przy moim boku.Pachnia³a œwie¿o jak kozi ser.- Aiwa zajmuje siê teraz Ksawerym - szepnê³a mi do ucha.- To trochê potrwa, póki on nie zacznie chrapaæ - wyjaœnia³a dalej.- Ty te¿ chrapiesz, Williamie, s³ysza³am wczoraj w nocy.Nie namyœlaj¹c siê obj¹³em j¹ i pod rêk¹ poczu³em jêdrn¹ skórê.Gdybym sobie tylko móg³ przypomnieæ jej imiê! Tymczasem dziewczyna podci¹gnê³a koszulê wysoko pod szyjê, zacz¹³em wiêc z radoœci¹ wêdrowaæ palcami po jej ciele.- Chcia³abym wiedzieæ, czy chrapiesz, kiedy le¿ysz przy kobiecie.- Pod spodem czy na wierzchu? - za¿artowa³em i rozeœmialiœmy siê oboje.Odrzuci³a okrywaj¹c¹ nas derkê.- Chcê zobaczyæ, jak¹ bia³¹ masz skórê - oœwiadczy³a zuchwale.- Przecie¿ jest ciemno - szepn¹³em i poczu³em, jak roœnie mój t³oczek.- Nie mo¿esz tego zobaczyæ, musisz siê zdaæ na dotyk, Rijesz.- Teraz mi siê przypomnia³o: Rijesz-Sawon!I Rijesz-Sawon wziê³a siê od razu do rzeczy.Przyssa³a siê do ¿o³êdzi, k¹sa³a mnie delikatnie w j¹dra, jej jêzyk œlizga³ siê po trzonie i zanim siê spostrzeg³em, trysnê³o pulsuj¹c moje nasienie.Pomyœla³em, ¿e teraz otworzy mi swój ogródek.Rijesz wystawi³a ku mnie jêdrny ty³eczek, chwyci³em go wiêc pe³n¹ d³oni¹ i ju¿ zabiera³em siê do uprawiania palcami grz¹dki, gdy dziewczyna trzepnê³a mnie po rêce.- Nie jesteœmy ma³¿eñstwem! - fuknê³a i nasunê³a swój wypiêty zadek na mój wci¹¿ jeszcze sztywny i wilgotny stojak.Nie wyrazi³em sprzeciwu.Rozkoszowa³em siê jej podnieceniem, które powoli i mnie siê udziela³o.Wkrótce Rijesz, niezadowolona z mojej biernoœci, jê³a ostro nadziewaæ siê na mój t³oczek, wwierca³a go w siebie coraz g³êbiej, jêcz¹c i stêkaj¹c.Chwyci³em j¹ w koñcu za poœladki, by pomóc tej ma³ej filutce.Przetaczaliœmy siê przy tym po sianie, tak ¿e raz jedno, raz drugie by³o koniem albo jeŸdŸcem.- Pod spodem czy na wierzchu? - œmia³a siê Rijesz.Niebawem poczu³em, jak znowu wyp³ywa ze mnie nasienie, co j¹ zdyszan¹ zmusi³o do milczenia, choæ nie na d³ugo.Pos³uchaliœmy chwilê, czy na górze coœ siê nie porusza, i Rijesz powiedzia³a cicho:- Dobry z ciebie kozio³, Williamie!Podnios³a siê, rozkraczy³a i odda³a na mnie mocz, chyba jako najwiêksz¹ oznakê swego zadowolenia.Potem wiechciem siana podtar³a siê, by usun¹æ œlady moich osi¹gniêæ, obci¹gnê³a koszulê i poœpieszy³a ku drabinie, aby znów znikn¹æ w swej zakratowanej dziewiczej sypialni.- Rijesz - zawo³a³em cicho - daj przynajmniej ca³usa na dobranoc!- Jesteœ mi³ym mê¿czyzn¹, Williamie - przyzna³a i zaczê³a pi¹æ siê do góry - ale Saracenka ca³uje tylko w³asnego mê¿a!ROZ¯ARZONE ¯ELAZOCastel Sant' Angelo, wiosna 1246Witowi wydawa³o siê, ¿e minê³a wiecznoœæ, nim w koñcu otwar³y siê drzwi i Mateusz z Pary¿a, nadzorca documentarium, oznajmi³ mu, ¿e jego carcer strictus zosta³ zamieniony na custodiam ad domicilium* [* Carcer strictus (³ac.) - surowe wiêzienie; custodia ad domicilium - areszt domowy.]- Nie wolno wam opuszczaæ zamku bez wyraŸnego.Nie czekaj¹c, a¿ zatroskany mnich dokoñczy, Wit ruszy³ gwa³townie ku wyjœciu.Zatrzyma³ siê jednak na moment.- Gdzie jest wiêzieñ, którego wam przys³a³em?- W najciemniejszym ze wszystkich lochów, jak rozkazaliœcie.- Wobec tego zaœwiecimy mu ostatni raz œwiat³o.ChodŸcie ze mn¹!- Nie znoszê widoku krwi! - odpar³ Mateusz zdecydowanie, choæ nieprzytomny ze strachu.- Jeszcze okaleczenie!.Przyœlê wam castigatora* [* Castigator (³ac.) - cz³owiek, który karci, wymierza ch³ostê.]- Nie, niech przyjdzie oprawca! - Wit zaœmia³ siê grubiañsko i zostawi³ Mateusza.Zna³ drogê do czeluœci kasztelu.Obdarzony niedŸwiedzi¹ si³¹ Robert ju¿ omdlewa³, gdy zbawcze dr¹gi wyci¹gnê³y go z lodowatej wody potoku.Na pó³ przytomnego zakuto w ³añcuchy i w skrzyni podobnej trumnie wyprawiono w drogê.Po wielu dniach, os³abiony z g³odu i pragnienia, znalaz³ siê w ciemnoœciach w jakimœ nie znanym miejscu, przykuty do go³ej ska³y.Spadaj¹ce ze œcian krople wody utrzymywa³y go przy ¿yciu.By³ to te¿ jedyny dŸwiêk, który s³ysza³.Teraz jednak dotar³ do niego daleki odblask œwiat³a, potem odg³os kroków zbli¿aj¹cych siê po schodach, które prowadzi³y do lochu.Wreszcie po prêtach krat zaczê³y wêdrowaæ cienie wywo³ane œwiat³em pochodni.Wit kaza³ otworzyæ kratê i udrêczony Robert, mru¿¹c odwyk³e od œwiat³a oczy, rozpozna³ "Czarnego", który ich przeœladowa³ przez ca³¹ pó³nocn¹ Italiê a¿ do Alp.I zobaczy³ te¿ za nim czerwono ¿arz¹cy siê ogieñ, którego jêzyki liza³y brzegi miedzianego kocio³ka, oraz ¿elazo do piêtnowania, ostre ig³y, szczypce i obcêgi, fachowo rozgrzewane przez towarzysz¹cego Witowi mnicha.- Jest silny - powiedzia³ Wit sucho do swego pomocnika, którego d³ugie ramiona i szerokie bary zwraca³y uwagê mimo okrywaj¹cego je habitu z kapturem.- Potrafi zrywaæ ³añcuchy, podnieœæ naraz dwa pnie.- Podszed³ bli¿ej i oœwietli³ pochodni¹ twarz Roberta.Wiêzieñ, który wisia³ raczej na ¿elaznych pierœcieniach, ani¿eli opiera³ siê stopami o ziemiê, wytrzyma³ jednak spojrzenie inkwizytora.- Mia³ pecha, ¿e te dwie k³ody tworzy³y most, po którym tak bardzo chcia³em przejœæ.Przysun¹³ p³on¹c¹ pochodniê jeszcze bli¿ej ofiary, smo³a jê³a kapaæ na pierœ Roberta, lecz ten ani drgn¹³.- Szkoda, ¿e tak wiernie s³u¿y³ moim wrogom! - dorzuci³ Wit, nie cofaj¹c pochodni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]