[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie jakby były zapowietrzone, a przestępcy wyczuwali ich profesję naodległość jakimś szóstym zmysłem.Ot, taka ciekawa, kryminalna aberracja.Aleprzynajmniej dla wszystkich zrozumiała. Za to koty przynosiłymu szczęście.Widziane w każdej ilości.I to nie ważne jakiego koloru, i naktórą stronę jego drogi przeszły.Wystarczyło, że zauważył kota, a wiedział, żemu się powiedzie.Im mniejszy był kot, tym większe miał szczęście, im było ichwięcej, tym też lepiej.Lecz zimą trudno je spotkać na ulicy.Mając to nauwadze, wymyślił sobie trasę biegnącą koło wielkiego centrum zoologicznego.Otej porze, będzie już na pewno zamknięte, ale przez okno wystawy powinno dać sięzobaczyć śpiące w swoich kojcach, małe kociaki, czekające na sprzedaż.Zresztąstamtąd będzie już blisko do domu burmistrza.Szedł niespiesznie kolejnymidzielnicami, przez wolno pustoszejące, boczne, zaśnieżone ulice, z corazmniejszą ilością jadących po nich samochodów, a myślami krążył wokół Julii.Niemógł się przed tym obronić.Niby ciągle rozważał w głowie swój plan działania,próbował jako advocat diaboli wynaleźć w nim wszystkie słabe punkty, przygotowaćsię na nie, ale gdzieś głębiej pod tym swoim zamyśleniem widział jej oczy,słyszał jej głos, czuł jej perfumy.Tylko adrenalina we krwi sprawiała, że nierozklejał się po drodze. Czasem stres był najlepszymlekarstwem na smutek i chandrę.Oprócz spaceru w za ciasnych butach.Dziś akuratzałożył najwygodniejsze. Zbliżał się do starej, oczapionejśniegiem, miejskiej synagogi, gdy wydało mu się, że widzi w jej pobliżu dwie,znajome postacie. Wnioskował z ich wysokiego wzrostu iszczupłego kształtu.Ale może to złudzenie.Padający nocą śnieg, lubi robićtakie figle.Obie osoby, tak na oko kobieta z mężczyzną, były dokładniezakapturzone.Nosiły takie same, sportowe, żarówiasto - odblaskowe, żółtawo -błękitne, śliskie kombinezony narciarskie i ogromne, utytłane w śniegu, brązowe,włochate buty po kolana.Z wyraźnym zainteresowaniem obchodziły świątyniędookoła, jakby nie mogły obejrzeć jej sobie w świetle dnia.Turyści o tej porze?Teraz synagoga była już zamknięta.Chcieli się tam włamać? W takich strojach?Naiwni amatorzy.Coś sobie nawet pokazywali na jej wielkim, kamiennym murze.Zaintrygowany nie wiedział, czy lepiej - dla własnego bezpieczeństwa - przejśćna drugą stronę ulicy, czy przyspieszyć kroku i niby obojętnie, minąć ich.Wsumie, w zasięgu wzroku, nie było nikogo więcej na chodniku, a tych dwojewysokich zachowywało się raczej dziwnie.Zanim się ostatecznie zdecydował, cozrobić, to oni pierwsi odwrócili się do niego i go rozpoznali.- Oskar! - zawołała do niego kobiecym głosem niższapostać. "Chyba pora mi iść do okulisty" - pomyślał kwaśno- "Żeby nie rozpoznawać własnych przyjaciół!"- Xenia, Peter, to miłe wleźć na was nocą.- No, a wdzień to już nie łaska? - z uśmiechem odpowiedziała pytaniem Xenia, schylającsię lekko, żeby mógł ucałować ją w policzek.- Kiedy próbuję w dzień, tozwykle jesteście albo na pokazie, biennale, lub innym triennale, albo zamknięciw pracowni ratujecie dla ludzkości kolejne, rozkładające się dzieło sztukiniedocenianego, zazwyczaj rozłożonego już twórcy, albo właśnie kablujecienastępną wystawę, żeby uchronić ją przed włamywaczami, czywandalami. Stanął na palce i wykonał z Peterem, jeszczewyższym od dziewczyny, tradycyjny uściskniedźwiadka.- Ostatnio, to nawet twoja wina -odparował mu przekornie Peter.- Moja? Jakimżecudem?- A ta poświąteczna wystawa na targach, ta zsalą futer?- A fakt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]