[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Obecnie niepokoi mnie co innego - powiedział na wstępie.Kaldaq nie był whumorze.Nie cierpiał papierkowej roboty, a ostatnio miał jej szczególnie dużo. - Co takiego? - Możliwe, że stanie się tak, jak mówi Dulac, i postawieni wobec wyboruZiemianie nie zechcą wziąć udziału w konflikcie.Ale co się wydarzy, jeśli niebędą mogli wybierać? Kaldaq poruszył baczkami i spojrzał uważniej na technika. - O czym mówisz? - Możemy przyjąć do wiadomości słowa tubylca i uznać, żeZiemianie uwielbiają spokojne życie i tylko obiektywne uwarunkowania skłoniłyich do walki, którą to cechę uczą się obecnie kontrolować.Możemy odlecieć,zatrzeć wszystkie ślady naszej wizyty i niech ten świat trwa dalej wnieświadomości.Niech jego mieszkańcy rozwijają się sami, a kiedyś osiągnąpewnie próg prawdziwej cywilizacji. - Albo zniszczą sami siebie - mruknął Kaldaq.- Wiele wskazuje, że są już dotego zdolni. - Owszem.Jeśli zaś włączymy ich do Gromady i udostępnimy im nasze zasobywiedzy i naszą technikę, nie będą mieli okazji sprawdzić samych siebie.Poprostu nie pozwolimy im na akt samozagłady. - Do czego zmierzasz? - Gdy odlecimy, to albo wespną się wyżej, albo znikną.Gdy zostaniemy, to nieznikną, ale wówczas istnieje ryzyko, że nigdy nie staną się naprawdęcywilizowani.Krajowiec opowiada o pokojowej koegzystencji i dowodzi, że taidea zdobywa coraz więcej zwolenników, zaś nasza obecność zakłóca ten proces.Czy mamy prawo utrudniać ich rozwój? Czy nasze potrzeby są ważniejsze od ichpragnień? Czy wolno nam wciągnąć ich w wojnę, jeśli tak bardzo pragną pokoju?Kim jesteśmy, aby interweniować na taką skalę w dzieje potencjalniecywilizowanego gatunku? - Gdy słyszę takie rzeczy, humor zaczyna mi się poprawiać. - A z czego tu się cieszyć? - Z tego, że decyzja w tej sprawie nie do nas należy.Trzeci wyszedł, a Kaldaqwpatrzył się w swoje pióro świetlne.Kontemplował je bardzo długo.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]