[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krążył nawet taki dowcip że żebyprzebić "Trojanina", trzeba przejechać po nim ciężarówką.Istotnie, były bardzomocne, ale kiedy przychodziła magiczna chwila i powód do ich zastosowania, całaprzyjemność przypominała kopulację z zeppelinem na interesie. Lee nachylił się do Parkera i długo mu coś szeptał do ucha.Starałem się nie zwracać na nich uwagi, ale miałem do wyboru albo tych dwóch,albo rzęsy Saxony w lustrze po przeciwnej stronie. - A teraz niech no tylko znajdę te zafajdane kluczyki, tozabiorę cię na przejażdżkę moim buldożerem! Uznałem, że musi to być puenta świńskiego dowcipu, bo Leeryknął, jakby mu komar wleciał do rozporka. Pośmiali się obaj serdecznie, chociaż śmiech Ryszarda Lee byłbardziej wymuszony i trwał dłużej niż śmiech Parkera. "Trojanie" zniknęli w brązowej papierowej torbie i zostaliopłaceni brudnym banknotem dwudziestodolarowym. Upychając torbę pod pachą, Lee odebrał resztę i zwrócił się domnie.Mam paskudny zwyczaj oceniania ludzi już przy pierwszym spotkaniu.Niestety, bardzo często się myte.Ale jestem przy tym konsekwentny i jeżeli ktośnie spodoba mi się od pierwszego wejrzenia - nawet jeżeli jest to anioł wprzebraniu - trzeba dużo czasu, żebym dostrzegł swój błąd i zmienił stosunek doczłowieka.Ryszarda Lee nie polubiłem.Wyglądał na takiego, co całymi dniamiparaduje w samych gaciach, a kąpiel bierze co drugi czwartek.W kącikach oczuzauważyłem u niego grudki ropy, a w takich przypadkach zawsze mnie korci, żebyje powycierać.Tak samo jak zawsze mam ochotę zdjąć z brody właścicielaniezauważony okruch. - Słyszałem, że Anna pozwoliła panu pisać książkę.Mojegratulacje. Moje serce nieco zmiękło, kiedy Ryszard wyciągnął wielką grabę,ale natychmiast znów stwardniało, bo zobaczyłem, że szczerzy się bezwstydnie doSaxony. - Może byście do mnie zajrzeli dziś wieczorkiem? Pokazałbym wamzdjęcia matki i takie tam.Wpadnijcie na kolację.Myślę, że starczy dlawszystkich. Popatrzyłem na Sax z nikłą nadzieją, że wymyśli jakąś wymówkę.A z drugiej strony wiedziałem przecież, ze prędzej czy później będę musiałporozmawiać z tym facetem ze względu na to, jak ważna była jego matka. - Ja bardzo chętnie, a ty, Tomaszu? Nic specjalnego dzisiaj nierobimy, o ile pamiętam. - Nie.Oczywiście.To świetnie.Doskonały pomysł, Ryszardzie.Serdeczne dzięki za zaproszenie. - No to załatwione.Po południu idę na ryby i jak będziemymieli szczęście, na kolację czekają nas świeże zębacze, prosto z haczyka. - To fantastycznie.Świeże zębacze, no, no, no. Spróbowałem okazać entuzjazm, ale jeżeli mimo to zdradził mniewyraz twarzy, to tylko dlatego, że pomyślałem o wąsach zębacza. Ryszard poszedł sobie a Saxony zdecydowała się na Max Faktora.Podszedłem do lady, żeby zapłacić.Mel, kręcąc kasę, pokręcił głową. - Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłem zębaczy.Są takie tłustetylko dzięki temu, że żrą co popadnie.Takie ryby - śmieciarze, wie pan? Dwadolary siedem centów, proszę pana.* Wszędzie krzyże Jezus demonstrował krwawe rany z pięćdziesięciurozwieszonych po całym pokoju obrazów, z których każdy przedstawiał go w innychmękach.W całym domu pachniało smażoną rybą i pomidorami.Wszystko prócz kanapy,na której usiadłem, a która dla odmiany pachniała mokrym psem i tytoniem. Żona Ryszarda Lee, Sharon, miała niewinną, a zarazemniepokojąca różową twarz, typową dla karlic.Ani na chwilę nie przestawała sięuśmiechać, nawet kiedy dotknęła się o bullteriera imieniem Kumpel i runęła jakdługa.Dwie córki, Midge i Ruth Ann, były za to jej przeciwieństwem: snuły się zkąta w kąt, jakby powietrze było dla nich za gęste. Ryszard pochwalił się przed nami kolekcją broni palnejkrótkiej, kolekcją broni palnej długiej, kolekcją wędek i rzadkim okazem monetyz głową Indianina.Sharon przyniosła album rodzinny, ale większośćzamieszczonych w nim zdjęć przedstawiała albo kolejne psy, które trzymali wdomu, albo - trudno odgadnąć czemu - zdjęcia członków rodziny w chorobie lubkontuzji: Ryszard uśmiechający się do własnej nogi w grubym białym gipsie, Midgeradośnie demonstrująca paskudny czarnoniebieski siniak pod okiem, Ruth Annleżąca na wznak w łóżku, które wyglądało na szpitale, z wyraźnymi oznakamicierpienia na twarzy. - Biedactwo, co jej było? - zapytałem, wskazując na fotografięRuth Ann. - Kiedy to było? Zaraz, zaraz.Ruth Ann, nie pamiętasz, kiedyci robiłem to zdjęcie? Ruth Ann przyczłapała bliżej i przyglądając się zdjęciu,chuchała mi na tył głowy. - To? To wtedy jak mi dysk wyskoczył na gimnastyce.Niepamiętasz, tatusiu? - Ależ oczywiście, Ryszardzie, to jest to zdjęcie z wypadniętymdyskiem. - Psia krew, rzeczywiście.Jej pobyt w szpitalu kosztował mniekoło trzystu dolców.Mieli wolną tylko pół - separatkę, ale dałem ją tam,wszystko jedno.Prawda, że tak, Ruth Ann? Chociaż odzywali się do siebie tonem spod budki z piwem (takteż wyglądali i tacy byli); nie ulegało dla mnie wątpliwości, że bardzo sięlubią.Ryszard co chwila obejmował którąś w pasie, to żonę, to córki, a one byłytym zachwycone i za każdym razem wtulały się w niego z radosnym popiskiwaniemTrochę niesamowicie zrobiło mi się na myśl o tej gromadce siedzącej w smutnymbiałym domu nad zdjęciem Ruth Ann na wyciągu, a z drugiej strony - ile jest naświecie szczęśliwych rodzin, których członkowie cieszą się nawzajem swojąobecnością? - Kolacja gotowa, wszyscy do stołu. Jako gość honorowy, dostałem największego zębacza, z paszcząrozwartą w przedśmiertnym skurczu.Nie zabrakło tez duszonych pomidorów z liśćmimlecza.Nic nie pomagało, że spychałem zębacza w najodleglejszy kąt talerza: niemogłem się go pozbyć.Uznałem w końcu, że w tej walce nie wygram i muszę zjeśćchociaż trochę. - Dużo pan już napisał tej swojej książki? - Nie, właściwie dopiero zaczynamy.To potrwa. Państwo Lee wymienili spojrzenia przez stół i na parę sekundzapadła cisza. - Napisać książkę - to jest coś, czego bym nigdy nie potrafił.W szkole, owszem, od czasu do czasu lubiłem coś przeczytać. - Teraz przecież też czytasz, Ryszardzie, co ty wygadujesz?Masz prenumeraty na co się da.Sharon pokiwała głową, jakby sama sobieprzyznawała rację.Nadal ani na chwilę nie przestawała się uśmiechać, nawet wtrakcie jedzenia. - No tak.tego., ale ten Marshall to umiał pisać, co? Miałtysiące gotowych historii w jednym małym palcu.- Ryszard pokręcił głową iusunął z talerza pomidor.- Myślę że lak człowiek ma w sobie tyle niesamowitychpomysłów, to już musi zostać pisarzem, nie ma rady.Albo do czubków.A ty jakmyślisz, Tom? - wpakował całego pomidora do ust i mówił przez niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]