[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Wymyślony? Co znaczy "wymyślony'? Ty wystrzeliłeś ze swojegostarego, no nie? - Kiwnąłem głową i wzruszyłem ramionami. - No widzisz, a ja wystrzeliłem skądinąd.Jeszcze piwko? Katarzyna głaskała szarego królika, tak ostrożnie, jakby był zeszkła. - Wymyślona? Hmmm, to zabawne określenie.Wymyślona.-obracała to słowo w ustach i uśmiechała się do królika.- Nigdy się nad tym niezastanawiam, Tomaszu.Myślę o tylu innych rzeczach. Jeżeli spodziewałem się od nich rewelacji, to na próżno.Galenbyło typowo mieszczańską społecznością, w samym sercu Missouri, ludzie tamuczciwie pracowali, w środowe wieczory grywali w kręgle, przepadali za "BionicWoman", jadali kanapki z szynką i oszczędzali na nowy pług automatyczny albo nadomek letni nad jeziorem Tekawitha. Najciekawszą historię usłyszałem od faceta, który niechcącypostrzelił w twarz rodzonego brata z policyjnego rewolweru.Nacisnął spust,gruchnęło, dym - a bratu nic się nie stało.Ab - so - lut - nie nic! Ludziomusta się nie zamykały.Odkąd zostałem "jednym z nich", opowiadali mi o sobiewszystko - o lumbago, o życiu seksualnym, o najlepszych sposobach przyrządzaniazębacza.Niewiele z tego co mówili miało dla mnie jakąkolwiek wartość, ale onitak długo opowiadali to samo sobie nawzajem, że było dla nich nie lada frajdąznaleźć nowe ucho. - Wiesz, co mnie teraz najbardziej wkurza, Abbey? To, że nicnie wiem na pewno.Kiedyś szedłem sobie spokojnie ulicą i nie musiałem sięmartwić, że jakiś pieprzony samolot może ni stąd, ni zowąd spaść na głowę -rozumiesz, o co mi chodzi? Jak człowiek wie, to ma spokój.Nie musi się martwić,że coś mu się nagle przydarzy.Patrz pan tego, jak mu tam, Joe Jordana.Jedziesobie jakby nigdy nic po paczkę pieprzonych fajek, aż tu nagle - bach! - idzieciak pod kołami.Dziękuję bardzo za taką przyjemność, ja tam wolę wiedzieć,kiedy przyjdzie na mnie czas.I wtedy aż do tego czasu mogę się niczym nieprzejmować. - No a kiedy ten czas nadejdzie? Co wtedy zrobisz? - Zleję się w pieprzone gacie! - stary człowiek śmiał się zwłasnego żartu do rozpuku. Im dłużej wypytywałem ludzi, tym bardziej oczywiste stawało siędla mnie, że przeważająca większość jest zadowolona z "metody France'a iprzerażona tym, że nagle, w sposób okrutny i niespodziewany, oddana została wniezdarne łapy losu. Ale byli i tacy, którzy woleli nie wiedzieć, co ich czeka.Niktich za to nie potępiał.Zgodnie z ustalonym od lat obyczajem, za obszernyegzemplarz historii i przyszłości każdej rodziny odpowiadał senior rodu.Księgękażdy otrzymał w prezencie od France'a.Ktokolwiek ukończył osiemnaście lat ibył ciekaw, co z nim będzie dalej, mógł udać się do "starszego" i o wszystkozapytać. Sprzedawca ze sklepu spożywczego popatrzył na mnie jak naidiotę, kiedy go zapytałem, czy nie chciałby pożyć dłużej niż, wyznaczone muprzez France'a pięćdziesiąt jeden lat. - A po co? I tak zdążę wszystko zrobić.Pięćdziesiąt lat tokupa czasu. - Ale to takie.definitywne.Katastroficzne jakieś. Artretyczna dłoń sprzedawcy wyciągnęła z kieszeni fartuchaczarny grzebień z napisem AS i przeczesała nim równie czarne włosy. - Nie rozumiesz, Tom.Teraz mam trzydzieści dziewięć lat, tak?Wiem na pewno, że zostało mi jeszcze dwanaście.Śmierć mnie nie przeraża.Aciebie przeraża, co? Przyznaj się, że bywają dni, kiedy wstajesz rano i mówiszsobie: "Może dzisiaj zostanę kaleką na całe życie", albo coś w tym stylu.A mytunigdy, nawet przez dwie sekundy, nie myślimy w ten sposób.Mam artretyzm rąk iumrę na raka mając pięćdziesiąt jeden lat.I kto z nas dwóch ma lepiej, ty czyja? Sam powiedz uczciwie. - Mogę cię jeszcze o coś zapytać? - Jasne, wal śmiało. - Załóżmy, że jestem Galeńczykiem i wiem, że jutro umrę - że typrzejedziesz mnie na śmierć swoją furgonetką.Co się stanie, jeżeli zamknę się wdomu i w ogóle nie wyjdę jutro na ulicę? Co będzie, jeżeli na cały dzień schowamsię w szafie i uniemożliwię ci przejechanie mnie furgonetką? - Wtedy umrzesz w szafie, dokładnie o tej godzinie, o którejmiałem cię przejechać.* W filmie mojego ojca "Cafe de la Paix" jest pewna scena, którązawsze bardzo lubiłem i która w czasie peregrynacji po Galen często mi sięprzypominała. Richard Eliot, alias "Szekspir", najlepszy angielski tajnyagent w okupowanej przez nazistów Francji, zostaje zdemaskowany.Podziemnymikanałami wysyła z kraju żonę, a sam udaje się do "Cafe de la Paix", żeby tamczekać, aż przyjdą po niego szkopy.Zamawia kawę ze śmietanką, wyjmuje zkieszeni niedużą książkę i bierze się do czytania.Twarda sztuka.Kelner podajemu kawę i natychmiast wieje, bo dobrze wie, co się święci.Ulica jest pusta,jesienne liście wolniutko omiatają nogi stolików.Reżyser okazał w tym miejscugenialną intuicję: pozwolił, żeby przez trzy minuty absolutnie nic się naekranie nie działo.Kiedy wreszcie przed kawiarnię zajeżdża z piskiem oponczarny mercedes, widz, który już powyrywał wszystkie włosy z głowy, cieszy się,że Niemcy wreszcie są.Trzaskają drzwi, kamera śledzi przez jezdnię dwie parywyglansowanych sztyletów. - Herr Eliot? Oficer niemiecki jest z gatunku "dobrych złych ludzi" (gra go,zdaje mi się, Curt Jurgens), wystarczająco bystrych na to, żeby wyśledzićSzekspira, ale i dość wrażliwych, żeby po drodze nabrać szacunku dlaaresztowanego. Mój ojciec podnosi wzrok znad książki i uśmiecha się. - Witam, panie Fuchs. Drugi szkop daje krok w stronę ojca, ale Fuchs łapie go zaramię i każe wracać do samochodu.Ojciec reguluje rachunek i dwaj mężczyźniwolno przechodzą przez jezdnię. - A gdyby tak ci się udało, Eliot, to co byś robił po powrociedo domu? - Co bym robił? - ojciec śmieje się i długo patrzy w niebo.-Nie mam pojęcia, Fuchs.Taka możliwość przerażała mnie chwilami bardziej niżperspektywa ujęcia przez was - czy to nie śmieszne? Może w głębi duszy cały czaschciałem, żebym nie musiał się martwić o przyszłość.Czy pan, Fuchs, zastanawiałsię kiedyś nad tym, co pan zrobi, kiedy Niemcy przegrają wojnę? Ileż to razy próbowałem nad ranem wyłożyć sens życia zaspanemukumplowi albo dziewczynie, z którą się w nocy kochałem.Tak się zawszezakałapućkałem w sprzeczne założenia i ewentualności, że w końcu albo teższedłem spać, albo się kochałem, albo popadałem w czarną rozpacz, bouświadamiałem sobie, że absolutnie nic nie wiem. Galeńczvkom ten problem był obcy.Żyli w duchu najczystszegokalwinizmu, z tą różnicą, że nie martwili się zupełnie, co ich spotka po tamtejstronie śmierci.Nie mogli zmienić siebie ani swoich losów, za to świadomość, żena końcowym egzaminie mają gwarantowaną czwórkę lub trójkę, była niezwykleistotna dla ich bieżącego życia.* Saxony w końcu pozbyła się gipsu i chociaż nadal kulała, bonoga była chuda i słaba, humor znacznie jej się poprawił. Już wszystkie liście opadły z drzew i poprzylepiały się doasfaltu.Dni zrobiły się krótkie i albo mokre, albo szare, albo jedno i drugie.Galeńczycy pochowali się po domach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]