[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakże Lady Blue nie zaprzestaje oględzin.- Hej, dziękujemy! - Andy/Kay uśmiecha się do niego spod sufitu, pocierając szczękę.Wszyscy się uśmiechają, przemawiają do niego serdecznie, dotykają się nawzajem i oglądają swoje podarte ubrania.Pod okiem Judy Dakar zaczyna się tworzyć ciemny siniak, Connie trzyma za ogon nieżywą iguanę.Lorimer widzi bezwładne ciało Dave'a dryfujące tuż obok, patrzy na jego nieruchomą, wystawioną do słońca twarz, słyszy ciężki, chrapliwy oddech, Judasz.Coś się w nim załamuje, ogarnia go wielki smutek. Na pokładzie leży mój kapitan."Andy, który nie jest mężczyzną, zbliża się i beznamiętnie zapina Davisowi kurtkę, a następnie chwyta go i zaczyna popychać w kierunku wyjścia.Judy Dakar zatrzymuje ich na chwile, żeby owinąć łańcuszek krucyfiksu wokół ręki Dave'a.Kiedy przesuwają się obok, ktoś się śmieje, ale bez złośliwości.Na mgnienie oka Lorimer jest znów w toalecie w Evanston.Ale nie ma tam nikogo, chichoczące dziewczęta znikły.Odeszły na zawsze z pewnymi siebie, muskularnymi chłopcami, którzy czekali na zewnątrz, żeby z niego zadrwić.Bud ma racje, myśli.Nic już nie ma znaczenia.Wzbiera w nim żal i gniew.Wie już czego się obawiał: nie ich słabości, lecz swojej.- To dobrzy ludzie - mówi z goryczą.- Nie są wcale zli.Nie wiecie nawet co to jest zło.Same doprowadziłyście do tego, co się stało, wyście ich zniszczyły.To wasza wina, że zachowywali się jak wariaci.Czy widowisko było ciekawe? Wiecie już, coście chciały wiedzieć? - Głos mu się omal nie załamuje.- Każdy miewa różne marzenia, czasem agresywne.Oni nigdy nie wprowadzali tych marzeń w czyn - dopóki nie dałyście im tej trucizny.Kobiety patrzą na niego w milczeniu.- Ależ nikt o niczym takim nie marzy - mówi w końcu Connie.- To znaczy, mam na myśli te marzenia, o których pan mówił.- To byli porządni ludzie - powtarza z uporem i smutkiem Lorimer.Wie, że bierze teraz w obronę wszystko: wiarę Dave'a, męskość Buda, siebie samego.Neandertalczyków, a może nawet dinozaury.-Ja też jestem mężczyzną.Na Boga, tak, jestem na was zły.Mam prawo.Myśmy wam dali to wszystko, myśmy to stworzyli.Myśmy zbudowali całą te waszą wspaniałą cywilizacje, ofiarowaliśmy wam wiedze, wygodę, lekarstwa i marzenia.Wszystko.Broniliśmy was, chronili i zapracowywaliśmy się na śmierć, żeby utrzymać was i wasze dzieci.Nie było to łatwe.Przez cały czas musieliśmy walczyć, walczyć zaciekle i bez pardonu.Owszem, jesteśmy brutalni.Musimy tacy być, nie rozumiecie? Czy naprawdę nie możecie tego zrozumieć? Znów chwila ciszy.- Staramy się - wzdycha Lady Blue.- Staramy się, doktorze Lorimer.Doceniamy naturalnie waszą role w całym rozwoju ludzkości i z przyjemnością korzystamy z waszych wynalazków, ale musi pan zrozumieć, że istnieje pewien problem.O ile rozumiemy, broniliście ludzi głównie przed innymi osobnikami płci męskiej, prawda? Mieliśmy tu właśnie zadziwiającą demonstracje.Ożywiliście dla nas historie.-Jej otoczone zmarszczkami brązowe oczy uśmiechają się do niego - drobna, ciemna kobieta trzymająca w ręku broń sprzed trzystu lat.- Ale okres walki mamy już dawno za sobą.Skończył się wraz z wami.Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogły puścić was wolno na Ziemi, no i po prostu nie mamy odpowiednich warunków dla ludzi z waszymi problemami emocjonalnymi.- A poza tym sądzimy, że nie bylibyście szczęśliwi - dodaje Judy z przekonaniem.- Mogłybyśmy zacząć ich klonować - mówi Connie.- Na pewno znajdą się osoby, które dobrowolnie wezmą na siebie role matek.Może to nowe pokolenie będzie inne, mogłybyśmy spróbować.- Och, świat już raz przez to wszystko przechodził.-Judy Paris pije wodę ze zbiornika.Płucze usta i pluje na grządkę, z zatroskanym wyrazem twarzy patrząc na Lorimera.- Powinniśmy teraz zająć się tym przeciekiem, porozmawiać możemy jutro.I pojutrze i po pojutrze.- Uśmiecha się do niego, drapiąc się w kroku bez cienia zażenowania.-Jestem pewna, że mnóstwo ludzi zechce was poznać.- Zawiezcie nas na wyspę - mówi Lorimer znużonym głosem.- Na trzy wyspy.Jak one na niego patrzą.Zna to spojrzenie pełne troski i współczucia, jego matka i siostra patrzyłydokładnie tak samo na chorego kotką, który się do nich przybłąkał.Popieściły go, nakarmiły i zaniosłydo weterynarza, żeby go uśpił.Lorimera przenika dziwne, bolesne uczucie tęsknoty za kobietami, które znał.Ginny.mój Boże.Jego siostra Amy.Biedna Amy, zawsze była dla niego dobra w dzieciństwie.Zciąga usta.- Wasz problem polega na tym - mówi - że jeśli nawet zaryzykujecie i dacie nam równe prawa, to cóż my możemy dać wam w zamian.- Właśnie - mówi Lady Blue.- Wszystkie uśmiechają się do niego z ulgą, nie rozumiejąc, że on tej ulgi nie czuje.- Chyba wezmę teraz to antidotum - mówi.Podpływa do niego Connie - postawna, serdeczna, zupełnie obca kobieta.- Sądziłam, że będzie pan wolał wypić to z czarki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]