[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³ u³omny, ale mia³ ducha jasnego i dobre serce.Zamordowaliœciego, chocia¿ was nie obrazi³, i za to musicie zgin¹æ, a potem was z nim pochowaj¹.– Jak to? Wiêc jeszcze nie jest pochowany?– Nie.– Ale¿ zw³oki nie mog³y siê tak d³ugo utrzymaæ!– Spoczywaj¹ w mocnej trumnie, przez któr¹ nie przejdzie powietrze.Zobaczysz j¹ nakrótko przed œmierci¹.Po tym pocieszaj¹cym zapewnieniu odesz³a.Widocznie tego, kogo maj¹ zamêczyæ naœmieræ, powinna uspokoiæ myœl, ¿e zobaczy przedtem trumnê ofiary! Zreszt¹ nie myœla³emjeszcze powa¿nie o œmierci.Przeciwnie, by³em pewien, ¿e bêdê ¿y³, gdy¿ posiada³em niezbitydowód do wykazania naszej niewinnoœci, a mianowicie kosmyk w³osów Winnetou.Ale czy mia³em go rzeczywiœcie? Czy mi go nie zabrano? Przerazi³em siê tym pytaniem.Podczas krótkich chwil przytomnoœci nie przysz³o mi na myœl, ¿e Indianie zwykli ograbiaæswoich jeñców.Musia³em wiêc zbadaæ kieszenie.Le¿a³em jeszcze w swoim ubraniu.Nie zdjêto ze mnie ani jednej jego czêœci.Mo¿na sobiewyobraziæ, co to znaczy przebyæ tak trzy tygodnie w jednym ubraniu, i to w gor¹czce.Zdarzaj¹siê wypadki, które mo¿na prze¿yæ, ale opisywaæ ich w ksi¹¿ce nie wolno.Czytelnik zazdroœcitakiemu cz³owiekowi, który wiele jeŸdzi³ i wiele doœwiadczy³, ale nie odwa¿y³by siêwst¹piæ w jego œlady, gdyby zna³ okolicznoœci uboczne, pominiête milczeniem.Ile¿ to razyotrzymujê listy od zapalonych czytelników moich dzie³, w których donosz¹ mi, ¿e chcielibypodj¹æ podobne wyprawy.Pytaj¹ o koszty, co nale¿y wzi¹æ z sob¹ w podró¿, ale ma³o kto siêinteresuje, jakich jêzyków powinien siê nauczyæ i jakie nabyæ wiadomoœci, aby sobie u³atwiæpodró¿.Tych, ¿¹dnych przygód, panów leczê skutecznie szczerymi odpowiedziami, w którychzdzieram zas³onê z rzeczy przemilczanych.Zbada³em wiêc swoje kieszenie i znalaz³em ku memu radosnemu zdumieniu wszystko, coposiada³em; zabrano mi tylko broñ.Wyj¹³em puszkê od sardynek; by³y w niej jeszcze mojezapiski, a miêdzy nimi kosmyk w³osów Winnetou.Schowa³em puszkê i po³o¿y³em siê spaæspokojnie.Ledwie siê wieczorem zbudzi³em, ukaza³a siê Nszo-czi i przynios³a znowu jedzeniei œwie¿¹ wodê.Jad³em ju¿ bez jej pomocy i zadawa³em jej ró¿ne pytania, na które ona,stosownie do okolicznoœci, odpowiada³a lub nie.Dano jej widocznie wskazówki, jak siê mazachowywaæ, z nakazem, by od nich nie odstêpowa³a, bo niejedno moje pytanie zostawi³a bezodpowiedzi.Zapyta³em j¹ tak¿e, dlaczego mnie nie ograbiono.– Brat mój Winnetou zabroni³ tego – odrzek³a.– Dlaczego?– Nie wiem.Mogê ci powiedzieæ za to coœ innego, lepszego.– Co takiego?– By³am u bladych twarzy pojmanych razem z tob¹.– Ty sama? – zawo³a³em uradowany.– Tak.Chcia³am im donieœæ, ¿e czujesz siê dobrze i ¿e wkrótce wyzdrowiejesz.Na to poprosi³mnie ten, którego nazywaj¹ Sam Hawkens, ¿ebym ci dorêczy³a coœ, co on zrobi³ podczasowych trzech tygodni pieczy nad tob¹.– Co to jest?125– Pyta³am Winnetou, czy mogê ci to zanieœæ, a on pozwoli³.Oto masz! Musisz byæ silnymi odwa¿nym cz³owiekiem, skoro oœmielasz siê atakowaæ no¿em szarego niedŸwiedzia! SamHawkens mi to opowiedzia³.Poda³a mi naszyjnik wykonany przez Sama z pazurów i zêbów niedŸwiedzia; zdobi³y gotak¿e oba koñce uszu.– Jak on to móg³ sporz¹dziæ? – zapyta³em zdziwiony.– Chyba nie samymi rêkami.Czyzostawiono mu nó¿ i inne rzeczy, które mia³ przy sobie?– Nie, tylko tobie jednemu nic nie zabrano.Ale Sam Hawkens powiedzia³ bratu, ¿e chcezrobiæ ten naszyjnik, i wyprosi³ sobie pazury i k³y niedŸwiedzia.Winnetou nie odmówi³ i po¿yczy³mu potrzebnych do tego narzêdzi.Noœ go od dzisiaj, gdy¿ ju¿ nied³ugo bêdziesz siênim móg³ cieszyæ.– Czy dlatego, ¿e umrê wkrótce?– Tak.Wziê³a z mej rêki naszyjnik i powiesi³a mi go na szyi.Od tego dnia nie zdejmowa³em gonigdy przez ca³y czas pobytu na Dzikim Zachodzie.– Mog³aœ póŸniej przynieœæ mi tê pami¹tkê – odpowiedzia³em piêknej Indiance.– Nie manic pilnego, gdy¿ bêdê j¹ prawdopodobnie nosi³ jeszcze przez d³ugie, d³ugie lata.– Nie, tylko przez krótki, bardzo krótki czas.– Nie wierz temu! Wasi wojownicy mnie nie zabij¹!– Zabij¹ z pewnoœci¹! Tak postanowiono na radzie starszych.– To cofn¹ to postanowienie, skoro tylko dowiedz¹ siê, ¿e jestem niewinny.– Nie uwierz¹ ci!– Uwierz¹, poniewa¿ potrafiê im to udowodniæ!– Udowodnij, udowodnij! Ucieszy³abym siê bardzo, s³ysz¹c, ¿e nie jesteœ k³amc¹ i zdrajc¹!Powiedz mi, czym mo¿esz to udowodniæ, abym zawiadomi³a o tym brata Winnetou!– Niech sam przyjdzie do mnie po to.– Tego nie zrobi.– To siê nie dowie.Nie przywyk³em ¿ebraæ dla siebie przyjaŸni ani porozumiewaæ siêprzez pos³Ã³w z ludŸmi, którzy nie chc¹ do mnie przyjœæ.– Jacy z was wojowników twardzi ludzie! By³abym ci tak chêtnie przynios³a przebaczenieWinnetou, ale go nie otrzymasz.– Nie potrzebujê przebaczenia, bo nie pope³ni³em nic takiego, co by mi musiano darowywaæ.Poproszê ciê o inn¹ przys³ugê,– O jak¹?– Gdybyœ jeszcze raz by³a u Sama Hawkensa, to pociesz go ode mnie, gdy¿ bêdziemywolni, skoro tylko wyzdrowiejê.– Nadzieja twoja ciê zawiedzie!– To nie jest nadzieja, lecz niezachwiana pewnoœæ.Przyznasz mi potem, ¿e mia³em s³usznoœæ.Powiedzia³em to z tak¹ si³¹ przekonania, ¿e przesta³a mi siê sprzeciwiaæ i odesz³a.Wiêzienie moje le¿a³o wiêc nad rzek¹ Pecos, a raczej w jednej z bocznych jej dolin, gdy¿wygl¹daj¹c przez drzwi, widzia³em w niedu¿ej odleg³oœci naprzeciw œcianê skaln¹.DolinaRio Pecos musia³a byæ znacznie szersza.Chêtnie obejrza³bym pueblo, w którym czy raczej naktórym siê znajdowa³em, lecz nie mog³em siê podnieœæ z ³o¿a, a gdybym nawet potrafi³ chodziæ,to nie wiadomo, czy pozwolono by mi opuœciæ komnatê, w której mieszka³em przecie¿nie z w³asnej woli.Gdy siê œciemni³o, przysz³a stara z lamp¹ zrobion¹ z ma³ej, wydr¹¿onej tykwy i usiad³a wk¹cie.Do jej obowi¹zków nale¿a³y zapewne grubsze roboty, a Nszo-czi wype³nia³a, je¿eli siêmo¿na tak wyraziæ, obowi¹zki goœcinnoœci.126Mimo doœæ ostrego œwiat³a lampy spêdzi³em ca³¹ noc w g³êbokim i pokrzepiaj¹cym œnie ipoczu³em siê nazajutrz o wiele silniejszy.Tego dnia dosta³em szeœæ razy swój zwyk³y posi³ek:rosó³ z kukurydz¹, równie po¿ywny, jak ³atwy do strawienia.Karmiono mnie tym dopóty,dopóki nie mog³em prze³kn¹æ pokarmów sta³ych, szczególnie miêsa.Stan mój polepsza³ siê z dnia na dzieñ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]