[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Bo je¿eli pan chce zd¹¿yæ na poci¹g, trzeba wyjechaæ przed dziewi¹t¹.– Dobrze.Zaraz pójdê do m³yna.Wilczur chrz¹kn¹³.– Kolega Kolski jeszcze dziœ nic wyjedzie.Uprosi³em go, by zosta³.Musi mi pomóc.Bêdziemydziœ mieli przecie¿ dwie powa¿niejsze operacje, a w¹tpiê, by Pawlicki po balu mia³ochotê zajrzeæ do nas.Pewno jest zmêczony i wyleguje siê w ³Ã³¿ku.Nikt na to nic nie odpowiedzia³.W sieni czekali ju¿ pacjenci.Nie by³o ich wielu.Trzy zakutan? w grube chusty babiny, jedenLitwin z Bierwint, dwoje dzieci z Nieskupy z przepuklinami.Oprócz nich by³ i rudy Witalis,parobek z m³yna, który poœlizn¹³ siê z rana na zastawie l spadaj¹c, zwichn¹³ sobie nogê.Do godziny dwunastej Wilczur i £ucja za³atwili ich wszystkich.Kolski zajêty by³ jeszczew pokoju operacyjnym zestawianiem powik³anego z³amania rêki jednej z pacjentek.Mia³as³abe serce i wobec tego zabieg musia³ odbywaæ siê bez narkozy.Krzyki operowanej rozlega³ysiê raz po raz.Profesor zdj¹³ kitel i myj¹c rêce powiedzia³:– Niech pani teraz wst¹pi do mnie, panno £ucjo.Coœ pani poka¿ê.– Ach, tak – zawo³a³a.– Domyœlam siê.Wczoraj przecie¿ mia³a nadejœæ paczka z zakupionymiprzez pana aparatami.– Przysz³a rzeczywiœcie – potwierdzi³ Wilczur.– Lecz oprócz niej otrzyma³em coœ jeszcze.Coœ bardzo ciekawego.– Naprawdê jestem zaintrygowana.– Wie pani, ¿e podczas pobytu w Wilnie nawi¹za³em znajomoœæ z doktorem JóŸwiñskim,który wyk³ada na tamtejszym uniwersytecie.Bardzo œwiat³y i mi³y cz³owiek.Wiedzia³ ju¿ onaszej lecznicy i bardzo siê ni¹ zainteresowa³.Opowiada³em mu wiele o tutejszej pracy, ateraz napisa³ do mnie list.Chcê go pani pokazaæ.– Przeszli do pokoju Wilczura i profesor poda³ £ucji z³o¿ony arkusik papieru.Rozwinê³a iprzeczyta³a:358„Czcigodny Profesorze i drogi Kolego! Wczoraj otrzyma³em Pañsk¹ kartkê i ucieszy³emsiê, ¿e bêdê siê móg³ Panu na coœ przydaæ.Ja i moi pupile.Rozmawia³em ju¿ z kilkoma.Wiêkszoœæ przyjmuje Pañsk¹ inicjatywê z entuzjazmem.Pracowaæ pod pañskim kierownictwem– nie owijajmy rzeczy w bawe³nê – to przecie¿ zaszczyt dla ka¿dego lekarza, nie tylkodla pocz¹tkuj¹cego.Niezupe³nie zgadzam siê z Panem, ¿e nale¿y wybieraæ kandydatów posiadaj¹cychjakie takie dochody.Na razie mam ich trzech.Na pierwszy ogieñ przyœlê Panunajzdolniejszego z nich, doktora Szymona Jasiñskiego.Jest to m³ody ch³opak z dobrej rodziny,pracowity, sumienny i zapowiadaj¹cy siê na doskona³ego lekarza.Jestem przekonany, ¿epod pañsk¹ rêk¹ stanie siê nim rzeczywiœcie.Pó³roczny sta¿ w pañskiej lecznicy œwietnie muzrobi.Po szeœciu miesi¹cach przyœlê Panu nastêpnego.Rozmawia³em ju¿ z dziekanem ioczywiœcie bez najmniejszego sprzeciwu zgodzi³ siê na zaliczanie im praktyki u Pana.Mo¿ePan byæ pewien, drogi Profesorze, ¿e pamiêtamy tu o Panu i nie zostawimy Go samego bezpomocnika ani na jeden dzieñ.Dr Jasiñski wyje¿d¿a pojutrze.Najserdeczniejsze pozdrowieniai ¿yczenia dalszej owocnej pracy przesy³a szczerze oddany – F.JóŸwiñski”.£ucja skoñczy³a czytaæ i podnios³a na profesora oczy.– Jak¿e siê to pani podoba? – zapyta³ Wilczur.– W zasadzie.– zaczê³a £ucja – w zasadzie to jest rzeczywiœcie bardzo piêkna myœl.Ale.– Jakie ale?– N«e rozumiem tu jednego: dlaczego w liœcie jest powiedziane, ¿e nie zostawi¹ pana samego?Przecie¿ skoro profesor opowiada³ tam o naszej lecznicy, pewno wspomnia³ pan równie¿i o mnie?G³os £ucji z lekka drga³.Przeczuwa³a, co us³yszy od Wilczura.Profesor skin¹³ g³ow¹.– Ach, nie tylko wspomina³em.Podnosi³em pod niebiosy pani poœwiêcenie, droga panno£ucjo.Nie wyobra¿am sobie lepszej pomocy ni¿ ta, jak¹ mia³em od pani.£ucja przygryz³a wargi.– Dlaczego pan u¿ywa czasu przesz³ego? Wilczur odpowiedzia³ spokojnie:– Dlatego, panno £ucjo, ¿e z pomocy tej, niestety, bêdê musia³ zrezygnowaæ.– Profesorze!.– Przecie¿ rozumiemy to oboje, panno £ucjo.Zmarszczy³a brwi.– Ja tego.nie rozumiem – powiedzia³a z przekonaniem.– Nie rozumiem i nie zrozumiemnigdy.Je¿eli pan by³ zadowolony ze mnie, a jestem przekonana, ¿e tak, dlaczego chce mniesiê pan pozbyæ? Profesorze! Jak pan mo¿e nawet bez porozumienia siê ze mn¹ przekreœlaæwszystkie nasze wspólne plany!Wilczur uœmiechn¹³ siê, a w jego oczach zamigota³ smutek.– Nie ja je przekreœli³em.Przekreœli³ je los.Przeznaczenie.A przekreœlone zosta³y dlatego,¿e nigdy nie mia³y racji bytu.– To nieprawda – zaprotestowa³a ¿ywo.– Najprawdziwsza prawda.– Profesor pokiwa³ g³ow¹.– Wiêc udowodniê to panu.– W jaki sposób?– W najprostszy.Zostanê z panem.Zostanê na zawsze.Przysiêgam panu, ¿e niczego innegonie pragnê, ¿e by³abym g³êboko nieszczêœliwa, gdyby pan mnie odtr¹ci³, gdyby pan mnieteraz odtr¹ci³.U³o¿y³am ca³¹ swoj¹ przysz³oœæ i ca³¹ swoj¹ przysz³oœæ widzê przy panu.Niechcê innej.Nie mogê ¿adnej innej przyj¹æ.Owszem, je¿eli pan chce, by przyje¿d¿ali tu m³odzilekarze na praktykê, nic przeciw temu nie mam.Ale i ja zostanê.Zostanê jako pañska pomocnica,jako pañska ¿ona.Inaczej byæ nie mo¿e.Na twarzy £ucji wyst¹pi³y jaskrawe rumieñce.Jej rêce dr¿a³y.359– Nie wiem, co pana sk³oni³o do zmiany postanowieñ, powziêtych od dawna.I nie chcê otym wiedzieæ.Prawdopodobnie uleg³ pan jakimœ z³udzeniom.Ale myli siê pan s¹dz¹c, ¿ezrezygnujê tak ³atwo z tego, do czego mam prawo.Wilczur ³agodnie wzi¹³ jej rêkê.– Panno £ucjo.Pomówmy spokojnie.Zerwa³a siê z miejsca.– Ach, nie, nie.Nie mamy tu w ogóle o czym mówiæ.Bardzo boleœnie pan mnie dotkn¹³.Chcia³a odejœæ, lecz Wilczur nie puœci³ jej rêki.– Niech¿e pani usi¹dzie i wys³ucha mnie, droga panno £ucjo.Prawie przemoc¹ usadowi³j¹ z powrotem na krzeœle.Trzês³a siê ca³a, a w oczach mia³a ³zy.– Widzi pani – mówi³ spokojnym g³osem.– Pope³nia pani jeden b³¹d.W swoich rachubachpomija pani zupe³nie moj¹ osobê.Zupe³nie pani nie bierze pod uwagê, ¿e istniejê równie¿ i ja.¯e ja te¿ myœlê, ¿e te¿ czujê.Chce mniepani potraktowaæ jako jak¹œ pozycjê abstrakcyjn¹.A przecie¿ ja Jestem ¿ywym cz³owiekiem.Bardzo starym, ale przecie ¿ywym.Czemu pani nic chce wzi¹æ pod uwagê, ¿e i ja tumogê mieæ jakiœ g³os?– Nie rozumiem pana.– Chce pani zostaæ.Chce pani tu zostaæ jako moja ¿ona.I uwa¿a pani, ¿e powinienem byætym uszczêœliwiony.Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, ¿e ja mogê mieæ o tym wrêcz odmiennezdanie.– Kiedyœ.– zaczê³a £ucja.Wilczur przerwa³ jej:– Kiedyœ i ja mog³em tak myœleæ.Ale dzisiaj jestem odmiennego zdania.– Dlaczego dzisiaj? – Podnios³a nañ odwa¿nie oczy.– Bo dzisiaj wiem, ¿e pani kocha innego.£ucja zacisnê³a szczêki.Serce zat³uk³o siê jej wpiersi.Opanowa³a siê jednak i powiedzia³a z przekonaniem:– Nikogo nie chcê kochaæ.Chcê kochaæ pana i tylko pana.Wilczur zaœmia³ siê.– Ach, droga panno £ucjo.Jest to jedna z tych dziedzin, gdzie chcieæ nie znaczy móc.Gdzie najwiêksze chcenie nic nie pomo¿e.Niestety, ¿aden cz³owiek nie jest panem swegoserca.Panno £ucjo, wtedy nawet, gdy pani zdawa³o siê, ¿e ¿ywi dla mnie mi³oœæ, wtedy nawetby³em przekonany, ¿e pani Ÿle ocenia swoje uczucia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]