[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mapan tam, zdaje się, swych gwiezdnych przyjaciół, a ja tam nikogo znajomego niemam.Podobnie jak pański przyjaciel Romero jestem przywiązana do Ziemi, a tu doorientacji wystarczy Opiekunka.Wątpię, aby mogło mnie tam cokolwiek zaciekawić. - Przy takiej wspólnocie zainteresowań ziemskich pani jestchyba bliższa Pawłowi niż ja - odparłem sucho.- A ponieważ nie ciekawi paniuruchomienie łączności galaktycznej. - Zbieramy się przy Krowie.Czekam! - powiedziała i znikła. .12. Było to ostatnie wielkie święto roku.Poza uroczyścieobchodzonymi rocznicami wielkich dat wyzwolenia ludzkości od niesprawiedliwościspołecznej na Ziemi obchodzi się święta związane ze zjawiskami natury:Przesilenie Zimowe, Wielka Odwilż, Przesilenie Letnie, Wielka Burza Letnia,Pierwszy Śnieg.W tym roku wszyscy byli przekonani, że Pierwszy Śnieg się nieuda.Uroczystość wymagała zbyt wiele energii, a całe zasoby Ziemi oddano nabudowę SFP-3.Poza tym połowa ludności planety wyjechała na budowy kosmiczne, aci, którzy pozostali, mieli zbyt wiele zajęcia z uruchomieniem stacjisuperdalekosiężnej łączności kosmicznej. Ale Zarząd Osi Ziemskiej wykonał swoje zobowiązanie co dojoty.Nawet gdyby na Ziemi pozostał jeden człowiek chętny do zabawy, wszystkieustalone święta zorganizuje się dla tego jednego. Moim zdaniem jest to całkowicie słuszne.Albert, widzącrozmach przygotowań, wystosował wielki protest: Ludzkość nie ma obecnie czasu naświętowanie poza najwyżej kilkoma wesołkami, czy to nie rozrzutność? Na toWielki odpowiedział: "Każdy człowiek ma prawo do tego, do czego ma prawo całaludzkość".Po takiej odpowiedzi Albert zapomniał o protestach i nawet włączył doswego harmonogramu kilka godzin poświęconych na obchody święta. Chmury śniegowe jak zwykle przygotowano zawczasu nadpółnocnym akwenem Oceanu Spokojnego.Z ciekawości poleciałem tam rakietądalekiego zasięgu, a na Kamczatce przesiadłem się do awionetki.Opiekunkauprzedziła mnie, że trzeba się ciepło ubrać, ale zlekceważyłem jej radę, czegopóźniej żałowałem.W chmurach było piekielnie zimno.Nie wiedziałem przedtem, żechmury śniegowe składają się z drobniutkich kryształków lodu, które późniejrosną i zamieniają się w gotowe śnieżynki. Zaprosiłem Alberta na Święto Pierwszego Śniegu za zgodąMary i Romera.Gdy zjawiłem się przy pomniku Krowy, Albert już siedział na jegostopniach i coś liczył. - Nasi przyjaciele spóźniają się - powiedział do mnie iznów pogrążył się w obliczeniach. Usiadłem obok niego.To miejsce przed Panteonem jestulubionym miejscem spotkań.Z niskiego cokołu wykonanego z czerwonej granitowejbryły wpatrywał się we mnie wypukłymi oczyma posąg rogatej krowy.Po raz chybatysięczny przeczytałem napis, który nie wiadomo dlaczego zawsze mnie rozczula:"Swojej karmicielce wdzięczna ludzkość".Nikt już od dawna nie pije krowiegomleka, ale człowiek nie zapomina o swej przeszłości. Nad kamienną czerwono-czarną krową niespiesznie przesuwałysię chmury, zwykłe jeszcze, nie świąteczne.Kasztanowce i klony stały obnażone,jedynie wysokie piramidalne dęby nie chciały rozstać się z porudziałymlistowiem.Ochłodziło się i na kałużach zaczęły się tworzyć skorupki lodu. Na placu wylądowała awionetka Romera.Kabina pojazdu byłazastawiona pakunkami i zawiniątkami.Paweł pomachał nam ręką. - Mary jeszcze nie ma? To nic, zaraz ją sprowadzę. Tymczasem wylądowało jeszcze kilka awionetek z przyjaciółmiRomera.Pawła ciągle nie było.Wreszcie ukazała się jego awionetka poprzedzającapojazd Mary. Mary, nie patrząc na mnie, powiedziała gniewnie: - Niespełnia pan obietnic, Eli.Jeśli się przyjęło zaproszenie, należałoby wstąpić pomnie. - Sądziłem, że zrobi to Paweł i okazało się, iż miałemrację. Tak mnie zmroziła swoim zachowaniem, że zaczynałem się jużzastanawiać, czy aby nie zrezygnować z wycieczki.Gdyby nie Albert, zrobiłbym tona pewno. Polecieliśmy na północ.Romero kierował się ku łukowirzeki, która tworzyła w tym miejscu zarośnięty drzewami półwysep.Wylądowaliśmyna polance. - Zaczynajmy! - powiedział Romero.- Śnieg zacznie padać oszesnastej, czyli za cztery godziny.Zużyjemy ten czas na rozpalenie ogniska iprzygotowanie posiłku.Dziś wielu z was prawdopodobnie po raz pierwszy w życiuskosztuje jadła i napojów, których nie sporządziły automaty. Niepraktyczny zwykle Romero energicznie komenderowałuczestnikami wycieczki.Ja wraz z Albertem zbierałem chrust, inni mężczyźnioczyszczali miejsce pod ognisko, a kobiety rozpakowywały zawiniątka i wydobywałyz nich niezwykłe nakrycia - porcelanowe talerze, metalowe noże i widelce,kryształowe kieliszki i obrusy z dziwnej tkaniny. - Gdzie pan zdobył takie starocie, Pawle? - zapytałem. - W muzeum. - Mam nadzieję, że pokarm nie pochodzi z muzeum? Niemiałbym ochoty jeść kotletów przygotowanych pięćset lat temu! - Proszę się nie obawiać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]