[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wycieczek nie znoszęod czasów szkoły, kiedy nas nimi zamęczano.Zdziwiłem się jednak, że Mary nazywaRomera Pawłem. Długo spacerowałem Aleją Gwiezdną.Szumiały lipy i dęby,lekki wiatr przeczesywał trawę, a ja rozmyślałem o różnych wydarzeniach.Nie manic dziwnego w fakcie, że Romero zna Mary.Paweł opuścił Ziemię jedynie na rok,a pozostały czas spędził w Stolicy.Miejmy nadzieję, że z Mary będzieszczęśliwszy niż z Wierą.Czy warto mówić o tym Wierze? Lepiej nie, siostra jestjuż daleko stąd i nie ma sensu jej martwić. Później usiadłem zmęczony na ławce i znów się poderwałem.Iść do pracy nadal nie miałem ochoty.Zapytałem Informację, co mi możezaproponować na popołudnie. Zdecydowałem się na stereoteatr, najstarszy z teatrówStolicy, dumny ze swej staroświeckości i z tego, że już od dwóch przeszłostuleci nic się w nim nie zmieniło. Staroświeckością tchnęło na mnie już w westybulu.Oddałempłaszcz robotowi i trafiłem pod natrysk radiacyjny wywołujący krótkotrwały dobrynastrój - naiwna gwarancja, że dowolny program się spodoba.Inny robot zapytał,czy wolę stałe miejsce, czy też takie, które obiektywnie najbardziej miodpowiada.Powiedziałem, że nie mam stałego miejsca i niech mi wobec tego wskażejego zdaniem najodpowiedniejsze.Zaprowadził mnie do piątego fotela w trzynastymrzędzie i poprosił o wybranie indywidualnego mikroklimatu.Zamówiłem temperaturęosiemnastu stopni, pięćdziesięcioprocentową wilgotność, lekki wietrzyk i zapachświeżo skoszonej łąki nagrzanej słońcem.Dewiza teatru brzmiała: "Przedstawieniezaczyna się tuż za drzwiami wejściowymi". Dawano jakąś sztukę z dwudziestego pierwszego wieku, pełnąnaiwnej romantyki i nieznośnego patosu.Gdybym spotkał jej bohaterów na ulicy,wyśmiałbym ich pewnie za sztuczność i nieumiarkowanie w okazywaniu uczuć.Aletu, w swoim indywidualnie klimatyzowanym fotelu, przeżywałem obce cierpienia,klęski i radości niczym swoje własne. Przedstawienie tak mnie podnieciło, że znów nie mogłemmyśleć o pracy.Przechodząc obok kombinatu usługowego przypomniałem sobie, że odpowrotu nie zmieniałem wierzchniej odzieży, która już się nieco zniszczyla istała się niemodna.W kombinacie było równie pusto jak na ulicach.Przenośnikpodał mi trzydzieści modeli płaszczy, garniturów i nakryć głowy mojego rozmiaru.Do jednego z garniturów włożyłem swój adres, aby wysłano mi go do domu, płaszczzaś włożyłem na siebie.Nowe okrycie było ładniejsze, ale nie tak wygodne jakstary płaszcz.Zawsze czułem się nieprzytulnie w nowym ubraniu.Wyszedłemzadowolony, że pozbyłem się starej odzieży, i trochę jej żałując.Nieprzeszedłem jeszcze stu kroków, kiedy nagle zawróciłem i wszedłem do kombinatu.Dyżurny automat spytał, czego sobie życzę. - Życzę sobie, abyście mi zwrócili stary płaszcz. - Chętnie, jeżeli jeszcze nie został pocięty na szmaty.Nie, jeszcze jest na taśmie.Nowe okrycie również pan zabierze ze sobą? Możewysłać do domu? - Nie, dziękuję. - Nie podobają się panu nasze wyroby? -obojętnym głosemzapytała maszyna.- Proszę powiedzieć, co panu nie odpowiada, to wykonamyindywidualne zamówienie. - Wszystko się podoba.Wspaniała odzież.Ale przyzwyczaiłemsię do starego płaszcza.Jak by to powiedzieć.zżyłem się z nim. - Rozumiem.W ciągu ostatniego roku zapotrzebowanie nanowości spadło o czternaście procent, a przywiązanie do starych rzeczy wzrosło odwadzieścia jeden procent.To niezdrowa tendencja.Będziemy ją zwalczać przezpowszechne polepszenie jakości. Włożyłem odzyskany płaszcz i uciekłem. Wiatr nadal kołysał konarami drzew i strącał żółte liście,które szeleściły mi pod nogami.Usiadłem na ławeczce i zapytałem samego siebie,czego potrzebuję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]