[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednaspazmatycznie zaciskała usta, inna uśmiechała się serdecznie, jeszcze inna byłabeztrosko roześmiana, następna miała siwiejące włosy, zmarszczki.Ben woszołomieniu spojrzał na Molly. Podała mu inny rysunek.Było na nim drzewo, nic poza tym.Drzewo wyrastające z litej skały.Paradoks, wobec którego Ben poczuł sięnieswojo. Kolejny rysunek.Wcisnęła mu go brutalnie w dłonie.Maleńkałódeczka na ogromnym morzu, które wypełniało kartkę od brzegu do brzegu.W łódceznajdowała się samotna postać, tak mała, że prawie niedostrzegalna, nie dozidentyfikowania. Zaniepokoiły go te rysunki.Spojrzał przez stół na siedzącąpo przeciwnej stronie Molly.Wpatrywała się w niego z natężeniem.Byłarozpalona, miała wypieki, oczy nienaturalnie jej błyszczały. - Potrzebuję pomocy, Ben.- Jej głos był cichy i naglący.-Potrzebuję twojej pomocy. - Co takiego? - Muszę to wszystko namalować farbami.Nie wiem dlaczego,ale muszę.Inne rzeczy też.Ołówkiem nie wychodzi, tuszem też nie.Muszę miećkolor i światło! Błagam cię! Rozpłakała się.Ben patrzył na nią zdumiony.A więc to byłten cały sekret? Że Molly chce malować? Powstrzymał uśmiech, który chciał doniej skierować jak do dziecka, proszącego o coś, co już do niego należy. Odczytała jego myśli i usiadła, opierając głowę na leżącejz tyłu pelerynie.Przymknęła oczy. - Miriam to rozumie, inne siostry też - powiedziałaznużonym głosem.Rumieńce zniknęły, Molly wydawała się teraz bardzo młoda izmęczona.- Nie chcą na to pozwolić. - Dlaczego nie? Co komu szkodzi malowanie? - Ja.one nie lubią tego uczucia, które w nich budzą mojerysunki.Uważają, że to im zagraża.Miriam tak sądzi.Inni też z czasem zaczną. Ben spojrzał na łupinkę łodzi w bezmiarze oceanu. - Nie musisz przecież malować koniecznie tego.Możesztworzyć inne obrazy, prawda? Pokręciła przecząco głową.Oczy nadal miała zamknięte.-Gdybyś miał pacjenta z chorym sercem, czy leczyłbyś go na uszy, bo tołatwiejsze? Teraz ona z kolei spojrzała mu w oczy.W jej twarzy niebyło ani cienia drwiny. - Rozmawiałaś już z Miriam? - Miriam znalazła portrety braci, które rysowałam podczaswyprawy.Zatrzymała je.Nie muszę rozmawiać ani z nią, ani z resztą sióstr.Wiem, co powiedzą.Sprawiam im już tylko ból.- Pomyślała o siostrach igrającychna macie z braćmi Clark: popijają bursztynowe wino, pieszczą gładkie ciałachłopców - mężczyzn.To nie grupowy seks - przyszło jej nagle do głowy.- Tomężczyzna i kobieta rozszczepieni na wiele fragmentów, jak księżyc na gładkiejtafli rzeki.Siostry tworzyły organizm żeński, bracia Clark męski.Gdy siępołączą, organizm żeński nie osiągnie tej nocy pełni szczęścia, brakuje mubowiem jednego elementu.Jedna cząstka dawno już ubyła z jego ciała.I tawłaśnie cząstka, jak amputowana kończyna, budzi urojony ból. - Molly - powiedział łagodnie Ben.Dotknął jej ramienia, aona ocknęła się jak ze snu.- Chodźmy do mojego pokoju.Jest już bardzo późno,wkrótce zacznie świtać. - Nie musisz - odparła Molly.- Myślałam, że nie zdołam cipowiedzieć, dlatego właśnie zawróciłam dzisiaj spod twoich drzwi.A potem,wieczorem, pomyślałam, że muszę powiedzieć ci wszystko, bo potrzebuję pomocy.Ale nie musisz. - Chodź ze mną, Molly - powiedział Ben niemal z niechęcią.- Chodź do mnie.Chcę tego.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]