[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Graliśmyna całym wschodnim brzegu, a teraz gramy na zachodnim.Być może po drodzewstąpimy również do Domu Absolutu - wiesz, to takie zawodowe marzenie.Wystąpićw pałacu Autarchy.A potem wrócić, kiedy już się tam wystąpiło.Z naręczamichrisos. - Spotkałem już przynajmniej jedną osobę, która także marzyła opowrocie. - Nie rób takiej smutnej miny! Musisz mi kiedyś o nimopowiedzieć.Ale teraz, skoro mamy iść na śniadanie.Baldanders! Obudź się!Chodź, Baldanders, chodź! Obudź się! - Tańczył dokoła łóżka, co chwila łapiącolbrzyma za kolano.- Baldanders! Nie chwytaj go za ramię, szlachetny panie! -(Nie miałem najmniejszego zamiaru nic takiego uczynić.) - Czasem może uderzyć.BALDANDERS! Olbrzym westchnął i poruszył się. - Już nowy dzień, Baldandersie! Ciągle żyjesz! Pora jeść,wydalać, kochać się i tak dalej! Wstawaj, bo nigdy nie uda się nam wrócić dodomu. Nic nie świadczyło o tym, żeby olbrzym słyszał choć jedno zjego słów.Wyglądało na to, że owo westchnienie było jedynie wyartykułowanymprzez sen protestem albo agonalnym charkotem.Dr Talos chwycił oburącz brudnąkołdrę i ściągnął ją na podłogę. Monstrualne cielsko jego partnera leżało w całej okazałości.Był jeszcze większy, niż początkowo przypuszczałem, niemal za duży, żebyzmieścić się w łóżku, chociaż kolana miał podkulone prawie pod brodę.Jego plecymiały co najmniej łokieć szerokości, były wysokie i zgarbione.Twarzy nie mogłemdostrzec, bowiem leżała schowana w poduszce.Dokoła karku i przy uszach widniałydziwne blizny. - Baldanders! Włosy miał zmierzwione i bardzo gęste. - Baldanders! Wybacz mi, szlachetny panie, ale czy mogępożyczyć na moment tego miecza? - Nie - odparłem.- Nie możesz. - Och, nie chcę go zabić, ani nic w tym rodzaju.Klepnę go poprostu płazem. Potrząsnąłem tylko głową i gdy doktor Talos zrozumiał, że niezmienię zdania, zaczął szperać w pokoju.- Zostawiłem laskę na dole.Głupizwyczaj, na pewno ją ukradną.Powinienem nauczyć się kuleć i to prędko.Dolicha, nic tutaj nie ma. Wybiegł z pokoju, by wrócić po chwili z wykonaną z żelaznegodrzewa laską o mosiężnej gałce. - No, teraz! Baldanders! - Ciosy, które spadły na szerokiebarki olbrzyma przypominały poprzedzające burzę grube krople deszczu. Niespodziewanie olbrzym usiadł. - Nie śpię, doktorze.- Jego twarz była wielka i prostacka, alezarazem smutna i wrażliwa.- Czy nareszcie postanowiłeś mnie zabić? - O czym ty mówisz, Baldandersie? A, chodzi ci o tego tutajszlachcica.Nie zrobi ci żadnej krzywdy spał dzisiaj z tobą w jednym łóżku, ateraz będzie nam towarzyszył przy śniadaniu. - On tu spał, doktorze? Skinęliśmy jednocześnie głowami. - Teraz wiem, skąd się wzięły moje sny. Wciąż jeszcze miałem przed oczami obraz mieszkających na dniemorza, ogromnych kobiet, więc zapytałem go, chociaż nadal budził we mnie lęk, cowidział w swoich snach. - Wielkie jaskinie o kamiennych, ociekających krwią zębach.Poobcinane ręce leżące na piaszczystych ścieżkach.Trzęsące w ciemnościłańcuchami istoty.- Usiadł na brzegu łóżka, czyszcząc wskazującym palcemswoje szeroko rozstawione, zaskakująco małe zęby. - Chodźcie już - odezwał się doktor Talos.- Jeżeli mamy zjeść,porozmawiać i w ogóle dzisiaj jeszcze coś zrobić, to musimy się już za tozabrać.Jest dużo do omówienia i zrobienia. Baldanders splunął w kąt pokoju.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]