[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zastanawia³em siê, jak to mo¿liwe.Uwabrielowi wyci¹gnê³a siê mina.- Naprawdê?Na ustach demona pojawi³ siê cieñ uœmiechu.- Aha.Trzeba bardzo uwa¿aæ na dobre uczynki.Eryk poczu³ ch³Ã³d w okolicy karku.- S³uchaj - powiedzia³.- Odpuœæ im tê walizkê.W koñcu uratowaliœmy ci ¿ycie.Chyba jest wiêcej warte ni¿ neseser pe³en prochów.Blade wargi demona wykrzywi³ gorzki grymas.- Ma³y cz³owieczku - powiedzia³.- Gdybym chcia³ was zabiæ, nic by mnie nie powstrzyma³o.Zwróci³ twarz w stronê anio³Ã³w.- Boicie siê, skrzydlaci?Parmiel machn¹³ rêk¹.- I tak mamy przesrane.Nawet gdybyœ siê wykrwawi³ i umar³, nie bylibyœmy bezpieczni.Nie ma siê co ³udziæ.Nie ty jeden wiedzia³eœ, ¿e zabraliœmy walizkê.W koñcu ktoœ znów nas podkapuje.Nie tobie, to komuœ innemu.Twoja œmieræ nic nam nie daje, Wasza Mrocznoœæ.Adramelech zaœmia³ siê krótko, chrapliwie.- Co za przenikliwoœæ! - wyszepta³.- Syn prochu ma racjê.Ceniê swoje ¿ycie wy¿ej ni¿ walizkê krwawych ³ez.Honor G³êbianina lœni jaœniej i czyœciej ni¿ gwiazdy.I jest bezcenny.Nie bójcie siê, skrzydlaci.Nic z³ego was nie spotka.Dopóki ja ¿yjê, bêdziecie bezpieczni.- Dziêki - mrukn¹³ Parmiel.- Uwa¿aj na siebie, dobrze?G³êbianin uniós³ kryszta³.- A teraz spadajcie.Za chwilê zaroi siê tu od demonów.- Powinniœmy poczekaæ z tob¹ - powiedzia³ ostro¿nie Uwabriel.- Jesteœ ciê¿ko ranny.Potrzebujesz opieki.W turkusowych oczach Adramalecha pojawi³ siê cieñ rozbawienia.- Wiem, co mówiê, s³odkie anielskie serduszko.Nie chcê, ¿eby was zobaczyli.Jeszcze któremuœ strzeli do g³owy jakieœ g³upstwo i postanowi zadzia³aæ na w³asn¹ rêkê.A przecie¿ zarêczy³em honorem za wasze niebiañskie g³owy.Parmiel obliza³ wargi.- Zdrowiej szybko, panie Mroczny.I produkuj swoje rusznice d³ugo i szczêœliwie.Mam nadziejê, ¿e prêdko siê nie zobaczymy.Adramelech pociera³ kryszta³.Powierzchnia kamienia zrobi³a siê matowoczarna.- IdŸcie - powiedzia³.W krysztale pojawi³a siê twarz G³êbianina.- ChodŸ, synu Adama - ponagli³ Eryka Parmiel.- Uwabriel, zamknij drzwi.Gdy znaleŸli siê w cichym zau³ku ze œcianami oplecionymi bluszczem, wszyscy trzej odetchnêli z ulg¹.- I co teraz? - spyta³ Eryk.- Odprowadzimy ciê do Trzeciego Nieba - powiedzia³ Parmiel.- Tam bêd¹ wiedzieli, co z tob¹ zrobiæ.Œwita³o, kiedy opuszczali teren Limbo.Niebo zaró¿owi³o siê i rozb³ys³o z³otem.Zmieszali siê z kolorowym t³umem zmierzaj¹cym do Królestwa.Obok przedrepta³a stara demonica z koszem nabia³u, przejecha³ wóz wy³adowany towarem na sprzeda¿.Popielaty bok wo³u otar³ siê o kurtkê Eryka.Pierœcieñ bia³ych murów przybli¿a³ siê, a chirurg poczu³ nag³¹ falê wzruszenia.Za chwilê mia³ wst¹piæ do nieba.Œciana bia³ych kamieni siêga³a wysoko w górê.Wieñcz¹ce j¹ blanki zdawa³y siê maleñkie jak w papierowym modelu zamku.Kr¹¿y³y nad nimi czarne przecinki ptaków.Zniknêli w czeluœci Bramy Krogulców.Wykute w kamieniu drapie¿ne ptaki zimno przypatrywa³y siê wchodz¹cym.Pierwsze Niebo rozczarowa³o chirurga.Przypomina³o trochê Limbo.Szeregi ma³ych, ubogich domków t³oczy³y siê po obu stronach ciasnych uliczek.Czasem trafia³ siê du¿y, surowy gmach, przywodz¹cy na myœl klasztor o ostrej regule.Bracia szybko przemierzali ulice.Poci¹gnêli Eryka w czeluœæ kolejnej bramy, znacznie mniej monumentalnej.Za murem, który w porównaniu z zewnêtrznymi obwarowaniami Królestwa wydawa³ siê niski, zaczyna³o siê Drugie Niebo.By³o tu nieco wiêcej przestrzeni, ulice poszerzy³y siê, na skrzy¿owaniach zdarza³y siê ma³e placyki.Nad wszystkim górowa³y krêpe, kwadratowe wie¿e wieñcz¹ce naro¿a d³ugich, prostok¹tnych budowli o ma³ych oknach.Drzew by³o niewiele.Wychyla³y ga³êzie zza wysokich kamiennych ogrodzeñ, przylegaj¹cych do budynków.- Ale tu ponuro - mrukn¹³ Eryk.- Bo mijamy kwatery stró¿y - wyjaœni³ Parmiel.- Trudno siê dziwiæ, ¿e ze stró¿y najczêœciej wyrastaj¹ sukinsyny.Idziemy na skróty.W rzeczywistoœci w Drugim Niebie jest bardzo ³adnie.Kiedyœ mo¿e sam zobaczysz.W perspektywie ulicy zamajaczy³ mur z kolejn¹ bram¹.Trzecie Niebo wygl¹da³o przyjemnie.Przy spokojnych, wysadzanych drzewami alejach sta³y eleganckie, niewielkie wille, ma³e pa³acyki albo zadbane kamienice.Œpiewa³y ptaki.S³oñce rzuca³o z³ote plamy na bruk ulicy.Pachnia³o latem, spokojem i ogrodowymi kwiatami.Po kutych prêtach ogrodzeñ i œcianach domów piê³y siê ró¿e lub wistarie.By³o ciep³o.Eryk œci¹gn¹³ sweter.Kurtkê zapomnia³ w pracowni czarnego maga.- W Trzecim Niebie mieœci siê raj - odezwa³ siê Uwabriel.- I biuro obs³ugi zmar³ych.O widzisz, to tam!Eryk wytê¿y³ wzrok.Zobaczy³ daleko w perspektywie ulicy wielki, bia³y budynek, przypominaj¹cy elegancki urz¹d.Wygl¹da³ bardzo klasycznie.Sta³ na wysokim podmurowaniu, do wejœcia wiod³y szerokie marmurowe schody, cztery smuk³e kolumny podtrzymywa³y tympanon, zwieñczony figurami anio³Ã³w.Na podeœcie schodów siedzia³a starsza pani.- Babcia! - zawo³a³ Eryk i puœci³ siê biegiem.Starsza pani drobnymi kroczkami drepta³a w jego stronê.Padli sobie w objêcia.- Ach, wnusiu kochany, nareszcie! Wiedzia³am, ¿e w koñcu tu trafisz! No, puœæ ju¿, skarbie.Nie wypada tak, na ulicy.Eryk rozluŸni³ uœcisk.Babcia poprawi³a fryzurê.- A kim s¹ ci mili skrzydlaci? - spyta³a, obrzucaj¹c braci surowym spojrzeniem.- To moi przyjaciele, babciu.Parmiel i Uwabriel.Babcia zerknê³a podejrzliwie.- A czy oni przypadkiem ciê nie porwali, wnusiu?Eryk zrobi³ niewinn¹ minê.Bracia odchrz¹knêli nerwowo.- Ale¿ sk¹d, babciu! Prosili mnie tylko o drobn¹ przys³ugê.Starsza pani uœmiechnê³a siê i mrugnê³a porozumiewawczo.- Ach, rozumiem.Widzisz, wnusiu, czekam tu, bo koniecznie chcia³am z tob¹ porozmawiaæ, zanim wrócisz do domu.- Do domu? - zdumia³ siê Eryk.- Przecie¿ umar³em!Babcia rzuci³a anio³om pe³ne wyrzutu spojrzenie.- Jak to? Nie powiedzieli ci? By³eœ w stanie œmierci klinicznej, a teraz le¿ysz w szpitalu, w œpi¹czce.Meliel, twój anio³ stró¿, mia³ ciê odes³aæ od razu z tunelu, ale.- zawaha³a, siê - znikn¹³eœ.Parmiel i Uwabriel, zmieszani, gapili siê na w³asne buty.- Eee, hmm - zacz¹³ Parmiel.- Baliœmy siê, ¿e bêdziesz chcia³ zaraz wracaæ.Wybacz, stary.- Wracaæ?! - zawo³a³ Eryk.- I nic nie zobaczyæ? Nie, cieszê siê, ¿e was spotka³em, naprawdê.Dziêki wam prze¿y³em coœ niesamowitego.Babcia klasnê³a z zachwytem.- Moje dziecko! Zawsze taki sam urwis! Masz to po mnie! Widzisz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]