[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdzie ani ladu Siewcy.Zabiem go, zastanawia si oszoomiony.Pokonaem tak po prostu? Zaraz, a gdzie jest miecz? Podniós ku twarzy puste rce.Gwiazda Zagady znikna.Daimon oddycha pytko i szybko, ale wydawao mu si, e puca wcale nie pracuj.Nie czu bólu, nie by ranny ani nawet zmczony.Szare cienie przesuway si i drgay.Chciabym wiedzie, co to za miejsce, pomyla i w tym samym momencie mga si rozproszya, jak podarty na strzpy caun.Cienie uleciay w gór niczym stado sposzonych wróbli.Daimon zamar, zdumiony.Sta w ogrodzie, spopielaym i bezbarwnym, jakby przysypanym warstw kurzu.A przecie nie martwym.Wszystkie drzewa i roliny, wysokie, fantazyjne kwiaty, rozpite wród konarów bluszcze, kaskady pnczy, a nawet trawa pod stopami, wiy si w spazmach nieustannej, rozpaczliwej transformacji.Widy, zapaday si w sobie, wytryskiway pkami nowych lici ju od pocztku skaonych chorob, bladych i poskrcanych.Kielichy kwiatów otwieray si niczym wrzody przearte trdem, sczc gst, cuchnc ciecz, umieray i natychmiast oyway w kolejnych mutacjach.Drzewa koniy si ku ziemi, z pkajcych wzdu pni wystrzeliway pokryte luzem wici nowych gazi, obrastay parchami pków.dba trawy skrcay si, zetlae, kbice niczym glisty.Wszdzie unosi si ciki smród rozkadu.W powietrzu trzepotay gnijce za ycia, niemiertelne motyle, szarpane spazmami nieustannych przemian, podobne do strzpów zepsutego misa.Wyej, pod szarym niebem, w szalonym krgu fruway ptaki, wci nabrzmiewajce i zapadajce si stwory o niezliczonej iloci rozwartych dziobów, wytrzeszczonych lepi i sypicej si chmary pierza.Przez upiorn k, na której sta Daimon, przebiega w dziwacznych, spazmatycznych podskokach picionoga sarna, okryta liszajem setek lepych, zasonitych bielmem oczu, a Anio Zagady poj wreszcie, gdzie si znajduje.- Na Jasno - wyszepta.- To Eden Siewcy.Niebo odpowiedziao mu gosem jak wicher:- DZIEO STWORZENIA! DZIEO STWORZENIA, PROCHU! MIECIU, KTRY PODNIOSE RK NA MOC!Wicher szarpn kalekimi drzewami, zdmuchn tumany pyu.Schwyta w objcia kalekie ptaki, cisn o ziemi.Potnia.Wyrywa garcie zakaonych pdów bluszczu, ama poskrcane gazie, wy, w strasznym, niszczycielskim szale unicestwiajc swój karykaturalny Eden.Wzbija tumany kurzu, olepia Daimona, zbija z nóg.Anio Zagady krztusi si pyem, przewraca i wstawa, bolenie obija si o pnie, walczc o kady oddech.Cae niebo zwino si nagle, zmienio w szary paszcz okrywajcy gigantyczn sylwetk bez twarzy.Nie byo ju ogrodu, mgy ani ciemnoci, tylko pomienie, czerwone i czarne, taczce w szalonym wirze, w otchani nieskoczonej wiecznoci.ar w jednej chwili przepali Daimona na wylot, wyar mu oczy, zwgli wntrznoci, skruszy kikuty spopielaych czonków.Wiatr ognia miota poncym Anioem Zagady jak iskr.- POWSTRZYMAJ MNIE TERAZ, POWSTRZYMAJ, ODPRYSKU JASNOCI, SKORO CI ZABIEM! - rycza triumfalnie pomie.W morzu bólu i ognia Daimon go usysza.- Nie moesz tego zrobi - wyszeptay z wysikiem zwglone wargi.- Bo Pan ju mnie zabi, wieki temu.Przybyem do ciebie martwy.- JA JESTEM TWOIM PANEM! - zawy wiatr, a w jego gosie pojawia si nuta niepokoju.Frey przypomnia sobie przepowiedni i sowa Jagnicia.Umrzesz po wielokro, Abbaddonie.I martwy, poncy anio poczu przypyw nadziei.- Nie przepuszcz ci - powiedzia.- Jestem twoj zamknit bram.Twoj klsk.- PRZEKLTY - zatrzsa si wieczno.- NIKT NIE POKONA BOGA!- Jasno pokona wszystko - wyszepta Frey.- ZDRAJCO! - zawy olbrzym z pomieni i ciemnoci.- POCHON CI!- wiato rozprasza cienie - wymamrota ostatnim wysikiem Niszczyciel, rycerz Paskiego Gniewu, a gigantyczna jak galaktyka pi rozwara si, by go zmiady.Witaj, niebycie, pomyla po raz ostatni Daimon, czujc, jak ciemno ogarnia go, wlewa si w dusz, gasi bezlitonie wiadomo, rozszarpuje na strzpy niczym drapieca ofiar.Mrok eksplodowa bólem, a Anio Zagady, zamiast pogry si w mierci, zadra czujc potne uderzenie mocy.Pyna z niego i przez niego, ogromna, niepowstrzymana, olepiajca jak sama Jasno.Porwaa Daimona, szarpna nim, uniosa w gór.Rozpity w rodku supa wiata anio przeywa niekoczc si agoni, rozdarty Jasnoci, pulsujcy jak serce.I sta si sercem, ródem ycia ogromnej jak Kosmos istoty, zbudowanej z olepiajcego blasku.I widzia, jak Ciemno zadraa, skulia si w mroku, próbujc otuli si nim jak peleryn.A gigant wiatoci, którym Anio Zagady by i nie by równoczenie, szed zagarniajc w siebie czer, która zaczynaa lni niczym gwiazdy.Szed ku swemu mrocznemu bratu, ku kalekiemu bliniakowi, którego pokocha tak bardzo, e wreszcie móg go zabi.Olbrzym ze wiata rozoy ramiona, jakby chcia obj giganta z pomieni i mroku, i wyrzek cicho jedno sowo.- Meth.Niebem, ziemi, wiatem i ciemnoci wstrzsn krzyk.Jasno zderzya si z Mrokiem i eksplodowaa.Olepiajcy, biay i bkitny bysk rozprysn si jak fajerwerk, jedyny, prawdziwy, zwyciski.A pulsujcy strzp, który niegdy by Anioem Miecza, zapad w niebyt, czujc, e tym razem mier, która otwara si przed nim, jest prawdziwa.* * *Obok, ko Gabriela, wyglda jak krwawy rumak z apokalipsy.Regent Królestwa walczy ostatkami si.Krwawi z trzech gbokich ran, mga zasnuwaa wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]