[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strzeli³.D³oñ mu gwa³townie podskoczy³a, wibracja wygiê³a palce.Próbowa³ podnieœæ siê z ziemi.Na szyi poczu³ cios ciê¿kiego buciora.Padaj¹c do ty³u, chwyci³ za nogê i zawis³ plecami nad krawêdzi¹ skalnej œciany.Przeturla³ siê w lewo, nie puszczaj¹c nogi, a¿ poczu³, ¿e luf¹ natrafi³ na cia³o.Poci¹gn¹³ za spust i œwiat przes³oni³y mu strzêpy ¿ywego miêsa, od³amki koœci i fontanny krwi.Eksplozja wyrzuci³a ¿o³nierza w powietrze, zmieniaj¹c jego praw¹ nogê w masê przesi¹kniêtych czerwieni¹ szmat.Adrian zebra³ siê w sobie, ¿eby odpe³zn¹æ na bok, ale czu³ siê bezsilny, bez odrobiny powietrza w p³ucach.Uniós³ siê na jednej rêce i spojrza³ na brata.Andrew kiwa³ siê w przód i w ty³, z jego ust ociekaj¹cych œlin¹ i krwi¹ dobywa³y siê gard³owe dŸwiêki.Podpar³szy siê rêkami, dŸwign¹³ cia³o z ziemi i na wpó³ klêcz¹c wpatrywa³ siê ob³¹kanym wzrokiem w to, co zosta³o z jego nogi.Po chwili przeniós³ spojrzenie na sprawcê.I nagle zacz¹³ krzyczeæ.- Pomó¿ mi! Nie mo¿esz daæ mi umrzeæ! Nie masz prawa! Przynieœ mi plecak!Zaniós³ siê kaszlem,, przytrzymuj¹c jedn¹ rêk¹ roztrzaskan¹ nogê, a drug¹, roztrzêsion¹, wskazuj¹c na alpejski plecak oparty o trumnê.Broczy³ krwi¹, ca³e ubranie by³o ni¹ przesi¹kniête.Wewnêtrzne uszkodzenia postêpowa³y coraz szybciej - umiera³.- Nie mam prawa pozwoliæ ci umrzeæ - powiedzia³ Adrian s³abym g³osem, chwytaj¹c ³apczywie powietrze.- Czy zdajesz sobie sprawê z tego, coœ sam zrobi³? Ilu ludzi zabi³eœ?- Zabijanie to narzêdzie! - krzykn¹³ ¿o³nierz.- Wy³¹cznie narzêdzie!- A kto decyduje, kiedy z owego narzêdzia skorzystaæ? Ty?- Tak! I tacy jak ja! Wiemy, kim jesteœmy, wiemy, co mo¿emy zdzia³aæ.Ludzie tacy jak ty.wy nie macie.Na mi³oœæ bosk¹, pomó¿ mi!- Ty ustalasz zasady.Wszyscy pozostali maj¹ siê podporz¹dkowaæ.- Tak! Bo nam na tym zale¿y! Ca³ej reszcie, nikomu na niczym nie zale¿y.Wszyscy wol¹, ¿eby ktoœ inny ustali³ im zasady.Temu nie mo¿esz zaprzeczyæ!- W³aœnie zaprzeczam - odpar³ cicho Adrian.- To znaczy, ¿e siê ok³amujesz! Albo jesteœ g³upi.O Chryste.- G³os mu siê za³ama³, chwyci³ go nastêpny atak kaszlu.Przycisn¹³ rêce do brzucha i znów popatrzy³ na swoj¹ nogê, po czym przeniós³ spojrzenie na kopiec ziemi.Oderwa³ od niego wzrok i spojrzawszy na Adriana powiedzia³: - Tu.Na wyci¹gnêcie rêki.Zacz¹³ czo³gaæ siê do otwartego grobu.Adrian podniós³ siê powoli z ziemi, zahipnotyzowany okropnym widokiem.Resztki litoœci podpowiada³y mu, ¿eby poci¹gn¹æ za spust, przerwaæ to ¿ycie, które dobiega³o ju¿ niemal kresu.Z miejsca, gdzie sta³, widzia³ zakopan¹ w ziemi urnê z Salonik.Zbutwia³e listwy zosta³y oderwane, ukazuj¹c znajduj¹ce siê pod spodem ¿elazo.Strza³y z rewolweru od³upa³y z wieka stru¿yny metalu, obok le¿a³ zwój liny.Tu i tam widaæ by³o kawa³ki grubej tektury z wyblak³ymi znakami przypominaj¹cymi krucyfiks okolony wieñcem cierni.A wiêc znaleŸli j¹.- Czy nic nie rozumiesz? - Szept ¿o³nierza by³ ledwie s³yszalny.- Oto ona.OdpowiedŸ.OdpowiedŸ!- Na co?- Na wszystko.- Na kilka sekund Andrew straci³ panowanie nad miêœniami swych oczu.Uciek³y mu w g³¹b czaszki, Ÿrenice zniknê³y na chwilê pod górnymi powiekami.Jego g³os nabra³ tonów rozz³oszczonego dziecka.Wyci¹gn¹³ praw¹ rêkê w g³¹b grobu.- Mam j¹.Nie mo¿esz mi przeszkodziæ! Teraz ju¿ nie! Teraz mo¿esz mi tylko pomóc.Pozwolê ci sobie pomóc.Zawsze ci na to pozwala³em, pamiêtasz? Czy pamiêtasz, jak zawsze pozwala³em, ¿ebyœ mi pomaga³?! - Ostatnie pytanie rozleg³o siê przeraŸliwym krzykiem.- Zawsze ty o tym decydowa³eœ, Andy.Decydowa³eœ, kiedy pozwolisz mi sobie pomóc - powiedzia³ Adrian cicho, próbuj¹c zrozumieæ dziecinne bredzenie, zahipnotyzowany padaj¹cymi s³owami.- Oczywiœcie, ¿e ja.To musia³a byæ moja decyzja.Moja i Victora.Adrian przypomnia³ sobie nagle s³owa matki."Zawsze widzia³ tylko skutki posiadania si³y, nigdy nie rozumia³ wszystkich komplikacji, wspó³czucia".Prawnicza natura Adriana dopomina³a siê wyjaœnieñ.- Co powinniœmy z t¹ urn¹ zrobiæ? Teraz, kiedy ju¿ j¹ znaleŸliœmy, co powinniœmy z ni¹.- Wykorzystaæ! - krzykn¹³ znów Andrew, rzucaj¹c kawa³kiem ska³y w krawêdŸ grobu.- Wykorzystaæ! Wykorzystaæ! Ustawiæ wszystko jak trzeba! Powiemy im, ¿e jak nie, to wszystko rozwalimy w gruzy!- A gdyby siê okaza³o, ¿e to niemo¿liwe? ¯e to wszystko nie ma znaczenia? ¯e w urnie nic nie ma?- No to co? Powiemy im, ¿e jest! Ty nie wiesz, jak siê do tego zabraæ.Powiemy im to, co bêdziemy chcieli! Bêd¹ siê p³aszczyæ przed nami.bêd¹ skamlaæ.- Tego w³aœnie chcesz? ¯eby siê p³aszczyli? ¯eby skamlali?- Tak! To miêczaki!- A ty nie jesteœ miêczak.- Pewnie, ¿e nie! Dowiod³em tego! Nieraz! Ci¹gle i ci¹gle od nowa! - G³owa wygiê³a mu siê ³ukiem do tylu, po czym konwul-syjnie opad³a w dó³.- Tobie siê wydaje, ¿e widzisz coœ, czego ja nie widzê.To nieprawda! Ja to wszystko widzê, ale to nie ma ¿adnego znaczenia! To siê nie liczy! To, co ty uwa¿asz za takie.cholernie wa¿ne.to-siê-nie-liczy! - Andrew wyskandowa³ te s³owa krzykiem dzieciêcego uporu.- To znaczy co, Andy? Co ja wed³ug ciebie uwa¿am za takie cholernie wa¿ne?- Ludzi! To co myœl¹! To nie ma znaczenia, to siê nie liczy.Victor dobrze o tym wie.- Mylisz siê, tak bardzo siê mylisz - przerwa³ mu cicho Adrian.- Victor nie ¿yje, Andy.Umar³ dwa dni temu.Wzrok Andrew czêœciowo odzyska³ ostroœæ widzenia.W jego oczach pojawi³ siê wyraz ogromnej ulgi.- A wiêc teraz wszystko jest tylko moje! Dopnê swego! - Znów chwyci³ go atak kaszlu, oczy mu siê rozbieg³y.- Zmuszê ich, ¿eby zrozumieli.¯e nic nie znacz¹.Nigdy nic nie znaczyli.- Tylko ty.- Tak! We mnie nie ma wahania! W tobie jest! Ty nigdy nie mo¿esz siê zdecydowaæ!- Jesteœ bardzo stanowczy, Andy.- Tak, jestem stanowczy.To bardzo wa¿ne.- A ludzie siê nie licz¹, wiêc naturalnie nie wolno im ufaæ.- Co, do diab³a, chcesz przez to powiedzieæ? - Major wyprê¿y³ pierœ w przyp³ywie bólu, wygi¹³ g³owê do ty³u, po czym rzuci³ ni¹ gwa³townie przed siebie zanosz¹c siê kaszlem.Z ust trysnê³y mu strugi plwocin i krwi.- ¯e siê boisz! - krzykn¹³ Adrian.- ¯e zawsze siê ba³eœ! ¯yjesz w œmiertelnym strachu, ¿e ktoœ siê tego domyœli! W twoim pancerzu jest wielka rysa, ty.degeneracie!Z gard³a wojskowego doby³ siê potworny, zduszony dŸwiêk.By³ zarazem chrapliwy i zupe³nie czysty, skrzy¿owanie ryku najwy¿szej wœciek³oœci i szlochu.- To k³amstwo! Ty i te twoje cholerne s³owa.I nagle s³owa umilk³y jak no¿em uci¹³.W oœlepiaj¹cym alpejskim s³oñcu dzia³a siê rzecz niewiarygodna, a Adrian zdo³a³ tylko poj¹æ, ¿e albo natychmiast coœ zrobi, albo zginie.Rêka brata, która do tej pory zwisa³a nad wnêtrzem grobu, wyprysnê³a nagle ponad jego krawêdŸ.Andrew trzyma³ w niej linê.Uniós³ siê chwiejnie z ziemi, krêc¹c nad g³ow¹ lin¹ szybkiego m³ynka.Na jej koñcu pob³yskiwa³a kotwiczka, której trzy zêby ciê³y ze œwistem powietrze.Adrian uskoczy³ w lewo, strzelaj¹c z ogromnego pistoletu do ob³¹kanego mordercy z Korpusu Oko.Pierœ wojskowego rozerwa³o.Lina trzymana ¿elaznym uœciskiem zatoczy³a jeszcze jeden kr¹g, z kotwiczk¹ wiruj¹c¹ na jej koñcu jak oszala³y, zepsuty ¿yroskop, i owinê³a siê wokó³ szyi.Cia³o Andrew wystrzeli³o ponad krawêdŸ skalnej œciany i runê³o w dó³.Rozleg³o siê nieludzkie wycie, którego echo przepe³ni³o góry krzykiem najwy¿szego przera¿enia.W nastêpnej chwili lina naprê¿y³a siê z nag³ym szarpniêciem, drgaj¹c w cienkiej warstwie zgniecionego œniegu.Z grobu dobieg³ odg³os rozdzieranego metalu.Adrian odwróci³ b³yskawicznie g³owê w kierunku, sk¹d dochodzi³ dŸwiêk.Lina by³a przywi¹zana do stalowej taœmy opasuj¹cej urnê.Taœma pêk³a.Urnê mo¿na by³o otworzyæ.Ale Adrian nie podszed³ do niej.Chwiejnym krokiem dowlók³ siê na brzeg tarasu i wyjrza³ poza krawêdŸ skalnego urwiska.W dole wisia³o cia³o majora, zaczepione na kotwiczce wbitej w szyjê.Jeden z zêbów kotwiczki przebi³ mu gard³o i wystawa³ ostrym koñcem z rozwartych ust
[ Pobierz całość w formacie PDF ]