[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasz dobry lekarz.Obiecuj¹cy ma³y zuch, nieprawda¿? Có¿, taki jestJolly.Nawiasem mówi¹c, mo¿na œmia³o zdyskontowaæ znaczn¹ czêœæ jego walecznegoheroizmu podczas po¿aru, mimo ¿e, co zrozumia³e, niepokoi³ siê jak ka¿dy z nas,czy ujdziemy z ¿yciem.Kiedy wszed³ do maszynowni po raz pierwszy, by³o mu tamciut za gor¹co i nie najwygodniej, wiêc po³o¿y³ siê na pod³odze i ³askawiepozwoli³ zanieœæ na dziób, na œwie¿e powietrze.PóŸniej.- NIe mia³ maski -zaoponowa³ Hansen.- Bo j¹ zdj¹³.Skoro mo¿na wstrzymaæ oddech przez dziesiêæ,piêtnaœcie sekund, nie s¹dzi pan, ¿e Jolly tego nie umie? PóŸniej dokonywa³ wmaszynowni bohaterskich wyczynów, bo tam by³y lepsze warunki, bo w maszynownimia³ prawo do aparatu tlenowego.Ostatniej nocy Jolly nawdycha³ siê wiêcejczystego powietrza ni¿ ktokolwiek z nas.Skazaæ kogoœ na straszliw¹ œmieræ wmêczarniach, proszê bardzo, ale samemu znosiæ choæby krztê niewygody? Nie, niewtedy, kiedy mo¿na temu zapobiec.Czy nie jest tak, Jolly? Milcza³.- Gdziefilmy? - Nie wiem, o czym pan mówi - powiedzia³ cichym, matowym g³osem.- Klnêsiê przed Bogiem, ¿e rêce mam czyste.- A co z odciskami palców na folii z sol¹?- Ka¿dy lekarz mo¿e siê pomyliæ.- Mój Bo¿e! Pomyliæ! Gdzie filmy, Jolly? -Zostawcie mnie w spokoju - odpar³ znu¿ony.- Zrobi siê.Spojrza³em na Swansona.- Mamy jakieœ przytulne, bezpieczne gniazdko dla tego typka, komandorze? - Jaknajbardziej - z³owieszczo powiedzia³ Swanson.- Osobiœcie go tam zaprowadzê.-Nikt nikogo nigdzie nie zaprowadzi - nie wytrzyma³ Kinnaird.Sposób, w jaki namnie patrzy³, nieszczególnie mnie przej¹³.Nie przej¹³em siê te¿ tym, co trzyma³w rêku.GroŸnie wygl¹daj¹cym lugerem, który zdawa³ siê wyrastaæ z jego ³apska,mierzy³ mi prosto miêdzy oczy.Rozdzia³ 13 - Sprytny, sprytniutki kontrwywiad,Carpenter - mrukn¹³ Jolly.- Szybko fortuna ko³em siê toczy, stary druhu.Niepowinieneœ siê jednak zanadto dziwiæ.NIe odkry³eœ nic naprawdê wa¿nego, alepowinieneœ przynajmniej dojœæ do tego, ¿e nie jesteœ asem w swoim fachu.I niepróbuj, proszê, ¿adnych sztuczek.Kinnaird to jeden z najlepszych strzelców,jakich znam.Zwa¿ na to, jak strategicznie siê ustawi³; namierza ka¿dego z was.Delikatnie przytkn¹³ chusteczkê do krwawi¹cych warg, wsta³ i szybko mnie od ty³uprzeszuka³.- No proszê - triumfowa³.- Nawet nie nosi broni.Ty naprawdê jesteœnie przygotowany, Carpenter.Odwróæ siê plecami do Kinnairda, dobrze? Odwróci³emsiê.Uœmiechn¹³ siê figlarnie i z ca³¹ si³¹ uderzy³ mnie w twarz, najpierwgrzbietem prawej d³oni, potem lewej.Zachwia³em siê, ale nie upad³em.W ustachpoczu³em s³ony smak krwi.- Nie nazwa³bym tego po¿a³owania godnym brakiemopanowania - nie bez satysfakcji oznajmi³ Jolly.- Zrobi³em to rozmyœlnie, zpremedytacj¹.I z przyjemnoœci¹.- Wiêc to Kinnaird zabija³ - powiedzia³em wolnoi niewyraŸnie.- On by³ facetem z broni¹.- Nie chcia³bym, bracie, zgarniaæwszystkich zas³ug - skromnie zauwa¿y³ Kinnaird.- Powiedzmy, ¿e podzieliliœmysiê nimi po po³owie.- To ty wyszed³eœ z monitorem szukaæ kapsu³y.- Kiwn¹³emg³ow¹.- Dlatego tak paskudnie odmrozi³eœ sobie twarz.- Zab³¹dzi³em - przyzna³Kinnaird.- Myœla³em, ¿e nigdy nie trafiê do tej cholernej stacji.- Jolly iKinnaird - zdumia³ siê Jeremy.- Jolly i Kinnaird.Nasi kumple.Parszywimordercy.- SiedŸ cicho! - przykaza³ Jolly.- A ty, Kinnaird, nie fatyguj siêudzielaniem odpowiedzi.W przeciwieñstwie do Carpentera, nie znajdujêprzyjemnoœci w ujawnianiu swoich modus operandi ani w wyjaœnianiu, jaki to zemnie bystrzak.Jak s³usznie zauwa¿y³eœ, jestem cz³owiekiem czynu, Carpenter.Komandorze Swanson, proszê podejœæ do telefonu, wywo³aæ sterowniê i wydaæ rozkazwynurzenia siê ³odzi i kursu na pó³noc.- Staje siê pan cokolwiek za ambitny,Jolly - spokojnie powiedzia³ Swanson.- Nie porwie pan ³odzi podwodnej.-Kinnaird, wyceluj w ¿o³¹dek Hansena.Jak doliczê do piêciu, naciœniesz spust.Raz, dwa, trzy.Swanson uniós³ rêkê w geœcie rezygnacji, podszed³ do wisz¹cegona œcianie telefonu, wyda³ niezbêdne rozkazy, odwiesi³ s³uchawkê i wróci³ naswoje miejsce.Spojrza³ na mnie bez respektu i cienia podziwu.Popatrzy³em pozebranych.Jolly, Hansen i Rawlings stali, reszta siedzia³a, Zabrinsky osobno znumerem "Oszo³omienia" na kolanach, inni wokó³ sto³u.Kinnaird trzyma³ siê wdobrej odleg³oœci od grupy, pewnie œciskaj¹c w garœci swojego lugera.Bardzopewnie.Nikt niczemu nie zamierza³ przeszkodziæ.Wszystko tutaj stanowi³o zbytwielki wstrz¹s.- Porwanie atomowej ³odzi podwodnej to pomys³ nader interesuj¹cyi niew¹tpliwie szalenie intratny, komandorze Swanson - powiedzia³ Jolly.- Znamjednak swoje mo¿liwoœci.Zamierzamy was po prostu po¿egnaæ.Kilka kilometrówst¹d czeka okrêt ze œmig³owcem na rufie.Za chwilê na okreœlonej czêstotliwoœciprzeka¿e pan wiadomoœæ, poda pozycjê ³odzi i œmig³owiec nas zabierze.Nawetgdyby pañski zdefektowany silnik wytrzyma³, nie radzê œcigaæ tego okrêtu, ¿ebygo storpedowaæ albo przedsiêwzi¹æ coœ równie drastycznego.Pomijaj¹c fakt, ¿enie chcia³by pan zapewne odpowiadaæ za rozpêtanie wojny nuklearnej, i tak by gopan nie dogoni³.W ogóle by go pan nie zobaczy³, a jeœli nawet, nic wam po tym.Okrêt nie ma oznaczeñ pañstwowych.- Gdzie filmy? - spyta³em.- Na pok³adzietego okrêtu.- S¹.gdzie?! - zach³ysn¹³ siê Swanson.- Jak to, do licha,mo¿liwe? - Przykro mi, stary druhu.Powtórzê, ¿e w przeciwieñstwie doCarpentera, nie strzêpiê jêzyka po pró¿nicy.Zawodowiec, szanowny komandorze,nigdy nie informuje o swoich metodach.- Wiêc wyjdziecie z tego ca³o -zauwa¿y³em cierpko.Usta mia³em spuchniête i obrzmia³e.- NIe bardzo wiem, comog³oby nam w tym przeszkodziæ.Zbrodnie to nie oliwa, nie zawsze wyp³ywaj¹ nawierzch.- Osiem ofiar - powiedzia³em ze zdumieniem.- Osiem ofiar.Stoisz sobietutaj i jakby nigdy nic radoœnie przyznajesz siê do spowodowania œmierci oœmiumê¿czyzn.- Radoœnie? - zakwestionowa³ roztropnie.- Bynajmniej.Jestemzawodowcem, a zawodowiec nie zabija bez potrzeby.Tym razem by³o to konieczne.To wszystko.- Ju¿ po raz drugi u¿y³eœ s³owa "zawodowiec" - powiedzia³em wolno.- Myli³em siê co do jednego.Nie przekupili ciê po skompletowaniu ekipy "Zebry".Bawi³eœ siê w to od dawna.Jesteœ za dobry.- Od piêtnastu lat, stary - zespokojem wyzna³ Jolly.- Kinnaird i ja tworzyliœmy najlepszy team w Brytanii.Nasza przydatnoœæ w tym kraju, niestety, siê skoñczy³a.Wyobra¿am sobie, ¿enasze - hm - wyj¹tkowe talenty bêdzie mo¿na wykorzystaæ gdzie indziej.-Przyznajesz siê do wszystkich tych morderstw? - spyta³em.Popatrzy³ na mnie zch³odnym namys³em.- Niebywale dowcipne pytanie, Carpenter.Oczywiœcie.Przecie¿powiedzia³em.Dlaczego? - A ty, Kinnaird? Spojrza³ na mnie z niejak¹podejrzliwoœci¹.- Po co pytasz? - Ty odpowiesz na moje pytanie, ja odpowiem natwoje.K¹tem oka dostrzeg³em, ¿e Jolly przygl¹da mi siê badawczo.Wyczulony nazmiany nastroju, domyœla³ siê, ¿e coœ tu nie gra.- Cholernie dobrze wiesz, cozrobi³em, brachu - lodowato odparowa³ Kinnaird
[ Pobierz całość w formacie PDF ]