[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Po prostu nie widzê w nich ¿adnego sensu.— To jednak dziwne, ¿e wszyscy narysowali mniej wiêcej to samo — zauwa¿y³a Susan.— Pomyœl, jak czêsto mo¿na znaleŸæ grupê dwudziestu jeden osób, którym œni siê ten sam koszmar? Popatrz tutaj, to rysunek Toby'ego.Prawie nie ró¿ni siê od pozosta³ych.Neil odsun¹³ krzes³o i wsta³.Przez cienkie firanki widzia³, jak Toby bawi siê na podwórzu swoim spychaczem Tonka.Nagle poczu³ ogarniaj¹c¹ go falê ciep³a i troski o syna, tak siln¹, ¿e a¿ w oczach stanê³y mu ³zy.W co on siê wpl¹ta³, na Boga? Czy to naprawdê by³y tylko straszne sny, czy mo¿e coœ tajemniczego i groŸnego?— Mo¿e powinniœmy porozmawiaæ z doktorem Crow-derem — odezwa³a siê Susan.— Niewykluczone, ¿e to jakieœ zaburzenia psychiczne.— Toby jest zdrowy, tak samo jak reszta dzieci — pokrêci³ g³ow¹ Neil.— I ja te¿, jeœli ju¿ o tym mowa.Wy-50czuwam, ¿e to raczej coœ z zewn¹trz, coœ, co próbuje siê przedostaæ i wykorzystuje nas wszystkich.— Coœ takiego jak podczas seansu spirytystycznego? Jak duch, który szuka kontaktu?— Tak, coœ takiego.Mam wra¿enie nacisku.Coœ napiera na nas ze wszystkich stron.Czujê ten nacisk bez przerwy, dniem i noc¹.— Neil.— zaczê³a ostro¿nie Susan.Odwróci³ siê od okna.— Wiem.Mówiê, jakbym zaczyna³ wariowaæ.Ale czujê siê tak samo jak tydzieñ temu.Je¿eli tracê rozum, to trac¹ go te¿ wszystkie dzieci, a w to nie wierzê.Podniós³ jeden z rysunków, przedstawiaj¹cy za¿art¹ walkê pomiêdzy ludŸmi w wielkich kapeluszach a ludŸmi z d³ugimi, czarnymi w³osami.W tle widaæ by³o zielo-no-szare góry, a w powietrzu by³o gêsto od strza³.Wszystkie mia³y groty starannie i dok³adnie wyrysowane czarn¹ kredk¹.— Jak myœlisz, co to przedstawia? — spyta³, pokazuj¹c obrazek Susan.Przyjrza³a siê uwa¿nie rysunkowi.— To doœæ oczywiste: walkê miêdzy kowbojami i Indianami.— Kto wygrywa?— Kowboje.— Dlaczego tak s¹dzisz? Susan spojrza³a raz jeszcze.— Popatrz, tu w œrodku jest jeden kowboj.Stoi, strzela i, jak siê zdaje, bardzo mu siê to podoba.— To fakt — przyzna³ Neil.— Ale przyjrzyj siê pozosta³ym.Wiêkszoœæ wygl¹da doœæ marnie.Sporo ich le¿y i stercz¹ z nich strza³y.To samo jest na nastêpnym obrazku i jeszcze na tym.Indianom idzie chyba w tej bitwie zdecydowanie lepiej.Susan przerzuci³a jeszcze dziewiêæ czy dziesiêæ rysunków, po czym kiwnê³a g³ow¹.51— Chyba masz racjê — stwierdzi³a.— Ale co z tego wynika?— Nie wiem.Mo¿e tylko to, ¿e wszystkie dzieci w klasie czyta³y o tej samej bitwie albo ogl¹da³y ten sam film.Przypomnij sobie, czy Toby móg³ ostatnio ogl¹daæ w telewizji alboj w kinie tak¹ bitwê?Przesunê³a d³oni¹ po luŸno spiêtych jasnych w³osach.— Jakiœ miesi¹c temu nadawali film o Custerze.— Wiêc mo¿e to jest rozwi¹zanie.Ten zadowolony kowboj to pewnie genera³ Custer, a rysunki przedstawiaj¹ Littlej Big Horn.— Tyle ¿e nie ma tu rzeki — zauwa¿y³a Susan.— Bitwa nad Little Big Horn nie toczy³a siê w górach, a góry widaæ na ka¿dym rysunku.Moim zdaniem, wygl¹da to jak miejsce w pobli¿u Sonomy albo w górach Vaca.— Mo¿liwe — zgodzi³ siê Neil.Ostatni raz przejrza³ rysunki i ju¿ mia³ je wsun¹æ z powrotem do koperty, gdy coœ zwróci³o jego uwagê.Przypatrzy³ siê bli¿ej obrazkowi Bena Nicheliniego.Tu¿ za grup¹ zalanych krwi¹ kowbojów dostrzeg³ coœ, co wygl¹da³o jak dzieciêcy wizerunek brodatego mê¿czyzny w bia³ym procho-wcu i kapeluszu z szerokim rondem.Z jego pleców stercza³a d³uga strza³a.Przeszed³ do okna i otworzy³ je.— Toby! PrzyjdŸ tu na chwilê, dobrze?— O co chodzi? — zdziwi³a siê Susan.— Co zobaczy³eœ?— To tylko domys³y — odpar³ Neil.— Poczekaj, zobaczymy, co powie Toby.Ch³opiec wbieg³ przez drzwi do kuchni, wci¹¿ trzymaj¹c w rêku spychacz.— Co chcia³eœ, tato?Neil podniós³ plik rysunków.— Wiesz, co to jest?— Pewnie.To te sny, które chcia³eœ, ¿ebyœmy namalowali.Ten jest Bena Nicheliniego, prawda?— Zgadza siê.Widzia³eœ go wczeœniej?52— Nie.Pani Novato powiedzia³a, ¿ebyœmy nie podgl¹dali.Mieliœmy rysowaæ z pamiêci, a nie œci¹gaæ od siebie.Neil poda³ mu kartkê.— Przyjrzyj siê dobrze, Toby — powiedzia³ miêkko.— Zastanów siê, czy nie widzisz czegoœ, co wydaje ci siê znajome.Czegoœ lub kogoœ, kogo ju¿ kiedyœ widzia³eœ.Toby ogl¹da³ rysunek, marszcz¹c czo³o w skupieniu.Neil spojrza³ na Susan i ostrzegawczo podniós³ palec na znak, ¿e póŸniej jej wszystko wyt³umaczy.Susan patrzy³a z trosk¹ na syna.Bia³e od m¹ki rêce z³o¿y³a na kolanach.Wreszcie Toby odda³ ojcu kartkê.— Tam jest jeden cz³owiek i wygl¹da tak jak ten, którego widzia³em ko³o szko³y — powiedzia³ niepewnie.— Czy to on? — zapyta³ Neil.— Tak — potwierdzi³ Toby.— Ale na tym obrazku czegoœ brakuje.— Brakuje? — zdziwi³a siê Susan.— Czego, kochanie?— Nie ma Allena — wyjaœni³ ch³opiec.— Powinien byæ, a go nie ma.— Allena? To znaczy, ¿e ten w bia³ym p³aszczu to nie Allen?— Nie.To jest Allen.Toby przerzuci³ plik rysunków i odnalaz³ ten, na którym przedstawiono uœmiechniêtego kowboja z pistoletem — tego, który sta³ prosto i wygl¹da³ na zadowolonego, podczas gdy inni kowboje padali wokó³ niego przeszyci indiañskimi strza³ami.— To jest Allen? — upewni³ siê Neil.— Sk¹d wiesz?— Wiem i ju¿.W³aœnie tak wygl¹da.— Przecie¿ go nie znasz.Widzia³eœ go kiedyœ? Toby pokrêci³ g³ow¹.— Nie, tato.— Wiêc czemu akurat ten ma byæ Allenem? Sk¹d wiesz, ¿e nie ten albo ten w bia³ym p³aszczu?— Ten w bia³ym p³aszczu ci¹gle prosi Allena o pomoc — wyjaœni³ powa¿nie Toby.— Wiêc nie mo¿e sam byæ Alle-53nie wnem.Zreszt¹, Allen to Allen.¯aden z tych innych nim jest.Susan i Neil patrzyli na siebie przez chwilê.— Zabrnêliœmy w œlepy zau³ek — stwierdzi³a Susan.Co teraz?— Nie wiem — odpar³ Neil.— To wszystko zupe³nie nie ma sensu.Susan odczeka³a jeszcze chwilê, ale na dworze zaczyna³o ju¿ zmierzchaæ.Po kilku minutach uœcisnê³a d³oñ mê¿a i wróci³a do kuchni.Toby zabra³ spychacz na górê, do sypialni i Neil s³ysza³, jak nim warczy, je¿d¿¹c po ca³ym pokoju.S³odki zapach ciasteczek z jab³kami przypomnia³ mu, ¿e nie jad³ jeszcze kolacji i ¿e jest g³odny.Mo¿e dziœ wreszcie nast¹pi noc bez koszmarów.Mo¿e cz³owiek w d³ugim, bia³ym p³aszczu zniknie, by nigdy siê ju¿ nie pojawiæ.Przeczuwa³ jednak, ¿e wszyscy zostali wmieszani w coœ dziwnego i tajemniczego, nad czym nie mieli ¿adnej kontroli.Czu³, ¿e nadchodz¹ k³opoty i ¿e nie uda mu siê ich unikn¹æ.Bêbni¹c palcami po biurku zastanawia³ siê, co mog¹ oznaczaæ te wszystkie znaki, rysunki i sny.Pomyœla³, ¿e warto mo¿e pos³uchaæ rady Doughty'ego, wybraæ siê do Calistogi i znaleŸæ Billy'ego Ritchie.Jeœli Billy zna³ siê na dawnych dziejach Napa i Sonoma, to mo¿e imiê Allen coœ mu powie.Mo¿e s³ysza³ opowieœci o kimœ znanym, kto chodzi³ w bia³ym prochowcu.Niewykluczone, ¿e wyjaœni te¿, co znaczy „Ta-La-Ha-Lu-Si" i „Kaimus".— Chcesz spróbowaæ gor¹cego ciasteczka?! — zawo³a³a z kuchni Susan.— Pewno — odpowiedzia³ wstaj¹c z krzes³a.Ale kiedy zamyka³ za sob¹ drzwi, us³ysza³ z góry krzyk.Podskoczy³ nerwowo.To by³ piskliwy krzyk przera¿enia.To by³ Toby.Neil pogna³ na górê przeskakuj¹c po trzy stopnie, przebieg³ przez korytarz i pchn¹³ drzwi do sypialni syna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]