[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rano wybuch³ po¿ar w ich mieszkaniu w Village.Oboje zginêli.Zdrêtwia³em.Dr¿¹c ca³y znalaz³em krzes³o i usiad³em.Jack Hughes wyci¹gn¹³ swoj¹ butelkê bourbona i nala³ mi porcjê.Poci¹gn¹³em solidnie.Porucznik Marino wsadzi³ mi w rêkê zapalonego papierosa.Czu³em suchoœæ w gardle i g³os mi siê ³ama³.- Bo¿e, to straszne - powiedzia³em z wysi³kiem.- Jak do tego dosz³o?- Nie wiemy - Marino wzruszy³ ramionami.- Myœla³em, ¿e mo¿e pan móg³by coœ wyjaœniæ.- O co panu chodzi? Niby co mia³bym wyjaœniæ? Dopiero co siê dowiedzia³em.Detektyw pochyli³ siê i spyta³ konfidencjonalnym tonem:- Panie Erskine, w sobotê rano starsza pani nazwiskiem Herz spad³a ze schodów i zmar³a.Dziœ mamy poniedzia³ek.Dwoje ludzi ginie od doœæ niezwyk³ego wybuchu w swoim mieszkaniu.Wszystkie te osoby maj¹ ze sob¹ coœ wspólnego: s¹ pañskimi przyjació³mi.Czy uwa¿a pan, ¿e postêpujê nies³usznie przeprowadzaj¹c rutynowe przes³uchanie?Wyprostowa³em siê.Moje d³onie dr¿a³y jak u paralityka.- Ma pan racjê.Mam jednak œwiadka, który mo¿e potwierdziæ, gdzie by³em dziœ rano.Pojecha³em na La Guardia, ¿eby spotkaæ siê z obecnym tutaj Œpiewaj¹c¹ Ska³¹ przylatuj¹cym z Po³udniowej Dakoty.- Czy to prawda? - zwróci³ siê porucznik do Indianina.Œpiewaj¹ca Ska³a skin¹³ g³ow¹.Zdawa³ siê nad czymœ zastanawiaæ i chcia³bym wiedzieæ, co go tak zajê³o.- W porz¹dku - Marino wsta³.- Tyle chcia³em wiedzieæ.Przykro mi, ¿e przynios³em z³e wieœci.Chcia³ wyjœæ, lecz Œpiewaj¹ca Ska³a chwyci³ go za ramiê.- Poruczniku - zapyta³ - czy wie pan dok³adnie, co zdarzy³o siê tym ludziom?- Trudno powiedzieæ.Ogieñ wybuch³ momentalnie, raczej jak bomba ni¿ jak po¿ar.Oba cia³a by³y zwêglone.Sprawdzamy teraz, czy nie wchodz¹ w grê jakieœ œrodki wybuchowe, ale chyba nic nie znajdziemy.Nie ma tam ¿adnych zniszczeñ typowych dla fali uderzeniowej.Mo¿e jakaœ nietypowa awaria elektryczna.Nie dowiemy siê jeszcze przez jakieœ dwa, trzy dni.- Jasne, poruczniku - powiedzia³ cichym g³osem Œpiewaj¹ca Ska³a.- Dziêkujê.Marino zatrzyma³ siê przy drzwiach.- Panie Erskine, by³bym naprawdê wdziêczny, gdyby przez dzieñ czy dwa nie wyje¿d¿a³ pan z miasta.Chcia³bym wiedzieæ, jak mo¿na siê z panem skontaktowaæ na wypadek, gdyby pojawi³y siê jakieœ nowe problemy.- Naturalnie - obieca³em.- Bêdê w pobli¿u.Gdy tylko wyszed³, Œpiewaj¹ca Ska³a po³o¿y³ mi rêkê na ramieniu.- Harry - powiedzia³.- Przykro mi.Ale teraz wiemy dok³adnie, przeciwko czemu walczymy.- Chyba nie s¹dzisz.- Nie, nie s¹dzê - stwierdzi³.- Ja wiem.Twoi przyjaciele zirytowali Misquamacusa przywo³uj¹c go w czasie tego waszego seansu.Pojawi³ siê prawdopodobnie tylko po to, by sprawdziæ kto oœmieli³ siê wezwaæ go z otch³ani.Wywo³anie takiego ognia nie sprawi³o mu wiêkszego trudu.W magii równin nazywa siê to "b³yskawica-która-widzi", poniewa¿ trafia tylko tych, których szaman chce zabiæ.- Przecie¿ Harry te¿ uczestniczy³ w seansie - zauwa¿y³ Jack Hughes marszcz¹c brwi.- Dlaczego Misquamacus nie post¹pi³ z nim tak samo?- Ze wzglêdu na mnie - wyjaœni³ Œpiewaj¹ca Ska³a.- Byæ mo¿e nie jestem najwiêkszym szamanem w historii, lecz amulety chroni¹ mnie przed takimi prostymi czarami.Tak samo jak tych, którzy s¹ moimi przyjació³mi albo znajduj¹ siê w pobli¿u.Przypuszczam, ¿e Misquamacus nie jest w stanie w pe³ni rozwin¹æ swej magii, poniewa¿ nie odrodzi³ siê jeszcze w pe³ni.To naturalnie tylko domys³y.- To nie do wiary - stwierdzi³ Jack.- ¯yjemy w wieku techniki, a jakaœ kreatura sprzed czterystu lat potrafi ognistym wybuchem zabiæ kogoœ o parê kilometrów st¹d, w Village.Co siê tu dzieje, do diab³a?- Dzieje siê magia - oœwiadczy³ Œpiewaj¹ca Ska³a.- Prawdziwa magia tworzona jest przez sposób, w jaki cz³owiek pos³uguje siê swym otoczeniem - ska³ami, drzewami, wod¹, ziemi¹, ogniem i niebem.Tak¿e duchami, manitou.Dzisiaj zapomnieliœmy ju¿, jak wezwaæ na pomoc te wszystkie rzeczy.Zapomnieliœmy, jak rzucaæ prawdziwe czary.Nadal jednak mo¿na to robiæ.Duchy wci¹¿ tam s¹, gotowe przybyæ na wezwanie.Stulecie jest dla nich tym czym dla nas nanosekunda.S¹ nieœmiertelne i cierpliwe, lecz s¹ te¿ potê¿ne i wyg³odnia³e.Trzeba wiele si³y i odwagi, by przywo³aæ je z otch³ani.I jeszcze wiêcej si³y, by odes³aæ je tam na powrót i zatrzasn¹æ bramê, przez któr¹ przechodz¹.- Wiesz co, Œpiewaj¹ca Ska³o? - mrukn¹³ Jack.- Kiedy tak mówisz, naprawdê dreszcz mnie przechodzi.Œpiewaj¹ca Ska³a popatrzy³ na niego ze spokojem.- Ma pan wszelkie powody, by czuæ dreszcze.To przypuszczalnie najwiêkszy dreszczowiec, jaki siê kiedykolwiek zdarzy³.ROZDZIA£ 6Ponad mg³amiŒpiewaj¹ca Ska³a i ja postanowiliœmy przez ca³¹ noc na zmianê czuwaæ przy Karen Tandy.Zgodziliœmy siê obaj, ¿e Jack Hughes powinien zostaæ u siebie i porz¹dnie siê wyspaæ.Gdyby bowiem uda³oby siê nam zwróciæ Karen jej manitou, potrzebny nam bêdzie mo¿liwie œwie¿y i wypoczêty, by poradziæ sobie z ewentualnymi problemami powrotu dziewczyny do ¿ycia.Zajêliœmy salkê obok pokoju Karen i gdy Œpiewaj¹ca Ska³a spa³, ja siedzia³em na sto³ku w korytarzu, obserwuj¹c wszystko przez szybê w zamkniêtych drzwiach.Wewn¹trz czuwa³ pielêgniarz na wypadek, gdyby potrzebowa³a pomocy medycznej.Uprzedziliœmy go jednak, ¿e gdy tylko zobaczy coœ niezwyk³ego, ma waln¹æ w drzwi i zawo³aæ mnie.Uda³o mi siê znaleŸæ w szpitalnej bibliotece egzemplarz ksi¹¿ki doktora Snowa o Indianach Hidatsa, wiêc czyta³em j¹ w zimnym œwietle jarzeniówek.Tekst by³ doœæ sucho napisany, lecz widaæ by³o, ¿e autor jest znakomitym specjalist¹ od magii szamanów.Ko³o drugiej nad ranem powieki zaczê³y mi opadaæ.Czu³em, ¿e niczego nie pragnê bardziej ni¿ gor¹cego prysznicu, solidnego drinka i dziesiêciu godzin snu.Pokrêci³em siê trochê na sto³ku, by przegnaæ sennoœæ, lecz po chwili odprê¿y³em siê i zacz¹³em widzieæ wszystko jak przez mg³ê.Nieœwiadomie musia³em siê zdrzemn¹æ.Mia³em sen.Zdawa³o mi siê, ¿e otacza mnie ciep³a, wilgotna ciemnoœæ, lecz nie dusi ani nie wywo³uje lêku.By³o mi wygodnie jak w ³onie matki, a mrok dawa³ mi si³ê i pokarm.Czu³em, ¿e czekam, a¿ coœ siê stanie, a¿ nadejdzie w³aœciwy moment.Gdy nadejdzie, bêdê musia³ wyjœæ z tej ciep³ej czerni w ch³odne, nieznane miejsce, przera¿aj¹ce i obce.Zbudzi³ mnie lêk.Natychmiast spojrza³em na zegarek.Spa³em chyba nie d³u¿ej ni¿ piêæ, dziesiêæ minut.Wsta³em, by przez szybê zajrzeæ do pokoju Karen.Le¿a³a w ³Ã³¿ku okryta przeœcierad³em, skrywaj¹cym wiêksz¹ czêœæ jej ohydnego garbu.Wci¹¿ by³a nieprzytomna, a jej twarz przypomina³a trupi¹ czaszkê.Fioletowe cienie otacza³y oczy, g³êbokie bruzdy bieg³y po policzkach.Zdawa³o siê, ¿e jest ju¿ na granicy œmierci.Tylko po³yskuj¹ce ig³y wskaŸników aparatury diagnostycznej wskazywa³y, ¿e nadal w jej ciele tli siê ¿ycie.Michael, pielêgniarz, siedzia³ po turecku czytaj¹c kieszonkowca science fiction pod tytu³em "Dziewczyna z Zielonej Planety".Chêtnie zamieni³bym siê oddaj¹c mu akademickie dzie³o o ¿yciu Hidatsów.Wróci³em na swój twardy sto³ek.Œpiewaj¹ca Ska³a mia³ mnie zmieniæ o trzeciej rano.Nie mog³em siê ju¿ doczekaæ.Zapali³em papierosa i zacz¹³em krêciæ m³ynka palcami.O tej porze nocy cz³owiekowi wydaje siê, ¿e œwiat opustosza³, a on pozosta³ sam w tajemniczej godzinie, gdy zwalnia i zanika rytm serca, a ka¿dy g³êbszy oddech ci¹gnie w g³¹b bezdennej studni straszliwych snów i koszmarów.Dopali³em i zgasi³em papierosa, po czym znów spojrza³em na zegarek.By³a druga trzydzieœci.Wieczór dawno ju¿ min¹³, a ranek by³ jeszcze daleko.Nie wiem czemu, lecz perspektywa spotkania Misquamacusa w nocy przera¿a³a mnie o wiele bardziej ni¿ ewentualna walka z nim w dzieñ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]