[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pan Williams? Czy to pan? Czy nie przeszkadzam w czymœ wa¿nym?- Ojciec Lucas? To pan?- We w³asnej osobie.Czy mo¿emy bezpiecznie rozmawiaæ?- Niezbyt rozumiem, co pan ma na myœli.- Chodzi mi o to, czy jest tam ch³opiec.- Nie, nie.Œpi w s¹siednim pokoju.- Bardzo dobrze, doskonale.Mam dla pana nowiny.Dziœ po po³udniu poszed³em spotkaæ siê ze starym przyjacielem, ojcem Quinlanem z Kolegium Œwiêtego Patryka, i zabra³em ze sob¹ pañskie znalezisko.Opowiedzia³em mu te¿ o lustrze.- I?- Chce siê z panem zobaczyæ.Mówi, ¿e to rozpaczliwie pilne.Twierdzi, ¿e zbli¿a siê coœ strasznego i ¿e natychmiast musi siê z panem spotkaæ.Martin spojrza³ na zegarek.By³o dwadzieœcia po dziewi¹tej.- W tej chwili? Chce siê ze mn¹ widzieæ w tej chwili?- Mówi, ¿e nie ma czasu do stracenia.Proszê, panie Williams.To naprawdê nies³ychanie pilne.Martin zmêczonym gestem przetar³ oczy.- No, dobrze, proszê mi powiedzieæ, jak tam dojechaæ.Chwileczkê - tylko wezmê coœ do pisania.Ju¿.Skrêciæ w lewo z Alden Drive, tu¿ za Mount Synai.W porz¹dku.bêdê za jakieœ piêtnaœcie minut.Muszê poprosiæ, ¿eby pani Capelli mia³a oko na ch³opca.Zwin¹³ kawa³ek papieru z adresem ojca Lucasa, wetkn¹³ go do kieszeni d¿insów, po czym wyszed³ na korytarz i stan¹³ pod lekko uchylonymi drzwiami pokoju sto³owego.Zacz¹³ nas³uchiwaæ, ale jedynym dŸwiêkiem, który dotar³ do jego uszu, by³ równomierny dzieciêcy oddech.Ma³y mazik spa³.Martin delikatnie zamkn¹³ drzwi swego mieszkania, cichutko zszed³ na dó³ i zapuka³ do drzwi gospodarzy.Widz¹c go, pani Capelli prze¿egna³a siê.- Pani Capelli, czy mog³aby pani uwa¿aæ na ch³opca.tylko przez godzinê, najwy¿ej dwie?- Hmm! Mam pilnowaæ tego diabelskiego pomiotu, który porwa³ mojego Emilio?- Bardzo pani¹ proszê.Istnieje mo¿liwoœæ, ¿e nie ma w tym wcale jego winy.Gospodyni wskaza³a gwa³townie w górê.- Jeœli to dziecko jest niewinne, to znaczy, ¿e Bóg ostatecznie porzuci³ ten œwiat!Wreszcie jednak pani Capelli zgodzi³a siê mieæ oczy i uszy otwarte, nic ponadto.- Jak bêdzie p³aka³, niech sobie p³acze.Nie podoba mi siê to dziecko.Nie ufam mu.Martin uca³owa³ j¹ szybko dwa razy, po razie w ka¿dy policzek, i zbieg³ na dó³.Na Franklin Avenue zawróci³ swego mustanga i ruszy³ na zachód.Nie chcia³ traciæ wiêcej czasu.Ojciec Lucas sprawia³ wra¿enie, jakby lada moment spodziewa³ siê Apokalipsy lub czegoœ jeszcze gorszego.* * *Teologiczne Kolegium Œwiêtego Patryka by³o jednym z tych budynków z lat trzydziestych, które nadawa³y Hollywood wygl¹d miasta ze snów.Zaprojektowano je w stylu zamku z czasów Tudorów z witra¿owymi oknami i flankami z czerwonej ceg³y.£atwo tu by³o wyobraziæ sobie Errola Flynna, odzianego w kubraczek i pantalony, jak szpad¹ odgania napastników na szerokich schodach.Martin zaparkowa³ z boku, tak jak poinstruowa³ go ojciec Lucas, i wspi¹³ siê na oœwietlony ganek z tabliczk¹ „Zak³ad Historii - Administracja”.Nacisn¹³ dzwonek i czeka³.Nad odleg³ym Zbiornikiem Hollywoodzkim migota³y b³yskawice przypominaj¹ce jêzyki wê¿y.Drzwi otworzy³ m³ody ksi¹dz w szarej sportowej marynarce, z ogolon¹ g³ow¹.- S³ucham?- Chcia³bym siê widzieæ z ojcem Quinlanem.Powiedzia³, ¿e to pilne.- Pilne? - powtórzy³ ksi¹dz.W Teologicznym Kolegium Œwiêtego Patryka nigdy nie zdarza³o siê nic pilnego.Przez ostatnie siedemnaœcie lat ca³y wydzia³ dyskutowa³ na temat sensu wersów 20 i 21 pierwszego rozdzia³u drugiego listu œwiêtego Paw³a: „Nie z woli bowiem ludzkiej zosta³o kiedyœ przyniesione proroctwo” i nadal nie uda³o siê im osi¹gn¹æ zgody co do znaczenia tego fragmentu.M³ody ksi¹dz poprowadzi³ Martina w¹skim korytarzem o œcianach wy³o¿onych boazeri¹ i wyczyszczonej na wysoki po³ysk pod³odze.Na samym koñcu korytarza sta³ stolik ozdobiony du¿ym bukietem, a nad nim wisia³ obraz, przedstawiaj¹cy œwiêtego Piotra z b³yszcz¹c¹, z³ocon¹ aureol¹ wokó³ g³owy.Buty Martina skrzypia³y po posadzce.Ksi¹dz zastuka³ do przedostatnich drzwi.Martin nie us³ysza³ ¿adnego zapraszaj¹cego g³osu, lecz jego przewodnik otworzy³ drzwi i wpuœci³ go do du¿ego, od dawna nie porz¹dkowanego gabinetu.Sta³y tam skórzane sofy, pó³ki nabite ksi¹¿kami i biurko zawalone papierami, Bibliami, oprawnymi fotografiami i brudnymi kubkami po kawie.Ojciec Lucas siedzia³ przy kominku, na którego palenisku nie by³o niczego poza bukietem zasuszonych kwiatów.Obok niego sta³ szczup³y, wysoki ksi¹dz o wychudzonej twarzy, d³ugich siwych w³osach i ciemnych, wyrazistych oczach.Ksi¹dz post¹pi³ naprzód, aby przywitaæ Martina, z gracj¹ i stylizowanym, p³ynnym ruchem zawodowego tancerza.- Doceniam pañski poœpiech, panie Williams - powiedzia³ z uœmiechem.- Jestem ojciec Quinlan, szef zak³adu nauk historycznych - tu, u Œwiêtego Patryka.M³ody ksi¹dz wci¹¿ sta³ w drzwiach, niew¹tpliwie w nadziei, ¿e uda mu siê us³yszeæ choæby fragment ich rozmowy, jednak ojciec Quinlan, nadal uœmiechniêty, odprawi³ go ruchem d³oni.- Proszê usi¹œæ.Mo¿e ma pan ochotê na kieliszek wina?- Z przyjemnoœci¹, dziêkujê - odpar³ Martin i usiad³ na skórzanej kanapie.Siedzenie podda³o siê ze siekniêciem, wypuszczaj¹c z siebie ob³oczek kurzu.Martin skrzywi³ siê z zak³opotaniem.Na niskim stoliku miêdzy nim a ojcem Lucasem le¿a³a otwarta paczuszka z czarnej bibu³ki, a obok niej u³o¿one równo w rz¹dek szpony.Skrawek sierœci wraz z kluczem od³o¿ono na bok.Ojciec Quinlan podszed³ do sekretarzyka i stan¹³ ty³em do Martina, nalewaj¹c ostro¿nie kieliszek czerwonego wina z kryszta³owej karafki.- Panie Williams - powiedzia³ - wygl¹da na to, ¿e uda³o siê panu otworzyæ coœ, co móg³by pan nazwaæ puszk¹ Pandory.- Mówi³ pan, ¿e to pilne - przypomnia³ mu Martin.Ojciec Quinlan podszed³ do niego i wrêczy³ mu spory kieliszek.Wino mia³o ostry, przyjemny aromat.- Pilne to ma³o powiedziane - uœmiechn¹³ siê.- W istocie sytuacja jest krytyczna.Przygl¹da³ siê, jak Martin s¹czy wino, po czym rozpromieni³ siê ca³y.- „Jeleni Skok”, rocznik 1976.Myœlê, ¿e bêdzie panu smakowaæ.- Proszê mi powiedzieæ, dlaczego sytuacja jest tak z³a - poprosi³ Martin.Nie by³ koneserem win.Jeœli o niego chodzi³o, samo wino nie by³o wa¿ne.Liczy³a siê okazja, z jakiej siê je pije, i towarzystwo - w³aœnie dziêki temu œredni trunek móg³ zmieniæ siê we wspania³y napój.Tego wieczora by³ kwaœny i podenerwowany, ka¿de wino smakowa³oby podobnie.Ojciec Quinlan usiad³ na drugim koñcu sofy, elegancko krzy¿uj¹c nogi.- Ojciec Lucas przyszed³ do mnie wczoraj i powiedzia³, jak bardzo siê niepokoi.Opisa³ swe doœwiadczenie z lustrem.Raczej przera¿aj¹ce, nieprawda¿? Delikatnie mówi¹c.I mówi³ te¿, ¿e obaj z panem Capelli wydawaliœcie siê niezwykle wstrz¹œniêci tym, co przydarzy³o siê wnukowi pana Capelli.- Jeœli ju¿ mówimy o niedopowiedzeniach - zauwa¿y³ Martin - to „niezwykle wstrz¹œniêci” to zdecydowanie za s³abo powiedziane.Emilio znikn¹³ wewn¹trz tego lustra i jak dot¹d nie uda³o nam siê go wydostaæ.Ojciec Quinlan przytakn¹³, aby pokazaæ, ¿e rozumie o co mu chodzi, czy te¿ - jeœli nawet nie rozumie - ¿e chce im pomóc.- Na pocz¹tek porozmawiajmy o lustrach - zaproponowa³.- Lustrach jako takich, a potem o pañskim szczególnym lustrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]