[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzylata – i trzy pe³ne transfuzje krwi i potu.Najmniej, co mo¿esz dla mnie zrobiæ,to zatañczyæprzez kilka minut.Odczeka³ piêæ minut, dziesiêæ.Nic siê nie sta³o.Boofuls nie pojawi³ siê.Wkoñcu Martinodwróci³ siê od lustra i spojrza³ na maszynê do pisania.Mia³ jeszcze trochêroboty przyscenariuszu Knight Rider.Nic nie stoi na przeszkodzie, aby siê do tego zabraæ.Próbaminawi¹zania kontaktu z ch³opcami, którzy mieszkaj¹ w lustrze, nie zarobi nachleb.W³¹czy³ magnetofon i wsun¹³ do niego kasetê ze œcie¿k¹ dŸwiêkow¹ z PieœniPo³udnia.Natychmiast zaœpiewa³y flety, zadudni³y werble, a pokój wype³ni³y dŸwiêkiotwieraj¹cegofilm marsza, kiedy to Boofuls paraduje jako kapelmistrz na czele regimentudwustuprzebranych za Murzynów œpiewaków, defiluj¹cych promenad¹.Po³udnia Pieœñ! Po³udnia Pieœñ!Gdy graj¹ nam flety, puzony i werble,i ty mo¿esz iœæ z nami i œpiewaæ j¹ te¿!Martin zasiad³ za biurkiem, wkrêci³ now¹ kartkê do maszyny i zabra³ siê zanajnowszeprzygody Davida Knighta.Przewrotnie zaciekawi³o go, czy Kit – gadaj¹cy samochód–móg³by okazaæ siê homoseksualist¹, wyjœæ ze swego podziemnego gara¿u i ujawniæsiê przedœwiatem.Po³udnia Pieœñ! Po³udnia Pieœñ!Bo to pieœñ, bo to pieœñ, bo to pieœñ nasza jest!Sam nie wiedzia³, co przyci¹gnê³o jego wzrok, co sprawi³o, ¿e oderwa³ siê odzdania „Cojest, David? K³opoty?”, obróci³ wraz z krzes³em i uwa¿nie wpatrzy³ w lustro.Bia³o-niebieskapi³ka wytoczy³a siê spod biurka na œrodek pokoju i tam zamar³a, przez chwilêko³ysz¹c siêlekko, a¿ wreszcie ca³kiem znieruchomia³a.Obejrza³ siê na prawdziwy pokój.Nie by³o w nim ¿adnej pi³ki.Wy³¹czy³ maszynê,podszed³ do lustra i przez dwie lub trzy minuty z namys³em przygl¹da³ siêzabawce.Szybkowróci³ do biurka, otworzy³ doln¹ szufladê i wyj¹³ pi³kê tenisow¹, której u¿ywa³do æwiczeñzesz³ego lata.– Musimy mieæ dwie! – tak wo³a³ przedtem ch³opiec.– Jeœli tyrzucisz do mnie,to ja bêdê móg³ rzuciæ do ciebie!Przez moment zawaha³ siê, podrzucaj¹c lekko pi³kê na d³oni.Nagle, beznajmniejszegoostrze¿enia cisn¹³ j¹ mocno w lustro, prawie pewien, ¿e je st³ucze, czuj¹c jakbynadziejê, i¿tak siê stanie.Rozleg³ siê donoœny odg³os uderzenia.Pi³ka, odbiwszy siê od szk³a, potoczy³asiê popod³odze, aby spocz¹æ zaledwie piêtnaœcie centymetrów od jego adidasów.Nie by³a to ju¿ jednak zniszczona, szara pi³ka tenisowa, tylko nowiutka bia³o-niebieskapi³eczka.A kiedy wstrz¹œniêty obejrza³ siê i spojrza³ w lustro, zobaczy³ tamw³asn¹ pi³kê,dok³adnie w tym samym miejscu, piêtnaœcie centymetrów od jego nogi.Podniós³ pi³kê.By³a twarda i roztacza³a silny zapach gumy i farby.Jego odbiciepodnios³o pi³kê tenisow¹ i tak¿e j¹ pow¹cha³o.– Mój Bo¿e – szepn¹³ i wolno podszed³ do lustra, trzymaj¹c przed sob¹ bia³o-niebieskazabawkê, a¿ wreszcie dotknê³a szklanej powierzchni.Jego odbicie uczyni³o tosamo, tote¿zdawa³o siê, ¿e pi³ki siê stykaj¹.Martin ledwie móg³ uwierzyæ w to, co widzi.Obraca³ pi³kê na wszystkie strony,jednakbez w¹tpienia pozostawa³a tym, czym by³a, podczas gdy jej odbicie przedstawia³onadalszar¹, wy³ysia³¹ pi³kê tenisow¹, któr¹ kopa³ ca³e lato.Spróbowa³ jeszcze jednego eksperymentu.Cofn¹³ siê, wzi¹³ zamach i rzuci³pi³eczkêprosto w lustro.Ponownie rozleg³ siê ten sam dŸwiêk, ale tym razem doprawdziwego pokojuznowu potoczy³a siê bia³o-niebieska kula.Martin podniós³ j¹, obróci³ w d³oni ipo³o¿y³ nabiurku obok findesieclowego przycisku do papierów z br¹zu, przedstawiaj¹cegotancerkêodzian¹ w strusie pióra.Wpatruj¹c siê w pi³kê usiad³, po czym nala³ sobie winai dalej na ni¹patrzy³.S³oñce wêdrowa³o po pokoju.Na s¹siednim podwórzu, obok basenu, Maria Bocanegrapojawi³a siê i zniknê³a, chusteczkami os³aniaj¹c sutki od s³oñca.Nawet niewsta³, by na ni¹spojrzeæ.Nie móg³ oderwaæ wzroku od bia³o-niebieskiej pi³ki.Dzieñ siê skoñczy³.Nie dotar³o to do niego.Noc by³a jasna, œwiate³ka miga³y pohoryzont.Zasn¹³ na krzeœle.Bia³o-niebieska pi³ka pozosta³a na swym miejscu, nieruchoma.3.Tej nocy œni³, ¿e jest najmniejszym morskim ¿yj¹tkiem, skulonym w najmniejszej zmuszelek na rozleg³ej pla¿y oœwietlonej blaskiem ksiê¿yca.Czu³ dotyk piasku, a w ustach smak soli.S³ysza³ odg³os wolnych, nieustaj¹cychkonwulsji oceanu, zmieniaj¹cych ska³y w g³azy, g³azy w kamyki, kamyki w py³,dzieñ zadniem, rok po roku, nawet kiedy nie by³o nikogo, kto móg³by byæ tego œwiadkiem.Odczuwa³ straszliwe przera¿enie istoty ma³ej i bezbronnej.* * *Otworzy³ oczy.Zbudzi³ siê zlany potem.Powinno byæ gor¹co, wokó³ jednak panowa³zaskakuj¹cy ch³Ã³d.Zadr¿a³.Usiad³ na ³Ã³¿ku, a z jego ust wydoby³y siê k³êbypary.Trudno muby³o stwierdziæ, czy to jeszcze sen, czy mo¿e ju¿ jawa – czy on sam to MartinWilliams, czyraczej nadal ma³¿.Zawo³a³:– Kto tam? – jeszcze zanim siê do koñca ockn¹³.Ze sto³owego pokoju dochodzi³y st³umione szepty: dwoje dzieci dziel¹cych siêsekretami.Widzia³ tak¿e mrugaj¹ce œwiat³o: ch³odny kliniczny blask, jakby ktoœ w pokojuspawa³ coœbezszelestnie.– Emilio? – zawo³a³.I jeszcze raz, g³oœniej: – Emilio?Odrzuci³ koc i siêgn¹³ po szlafrok.Pospiesznie wyszed³ na korytarz i podszed³do drzwipokoju.Œwiat³o wewn¹trz, choæ migotliwe, by³o jednak bardzo jaskrawe, tak ¿emusia³zas³oniæ oczy d³oni¹.Na moment przystan¹³.Tym razem nie czu³ specjalnego strachu, raczej wielk¹ciekawoœæ.Je¿eli mia³ racjê i to naprawdê by³ Boofuls albo duch Boofulsa, có¿ za spotkaniegooczekiwa³o! Gdyby ¿y³, Boofuls zbli¿a³by siê teraz do szeœædziesi¹tki; Martinmia³ tylkotrzydzieœci cztery lata.Mocno pchn¹³ drzwi.Pokój lœni³ wy³adowaniami elektrycznymi, panowa³o w nimstraszne zimno.Obróciwszy siê, ujrza³ Emilia w koszulce nocnej ozdobionejpodobizn¹ MisiaPuchatka, klêcz¹cego przed lustrem z uniesion¹ jedn¹ rêk¹.Naprzeciw niego zaœ –zamiastzwyk³ego odbicia – znajdowa³ siê drobny ch³opczyk o z³otych loczkach, ubrany wjasno¿Ã³³t¹pi¿amê.Serce Martina przesta³o na moment biæ, za³omota³o, po czym znów przystanê³o –podobnie, jak to mu siê kiedyœ zdarzy³o w kinie na Zemœcie Montezumy, w czasachjegodzieciñstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]