[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nowo-Zelandczycy po¿erali siê wzajemnie ze wstrêtn¹ rozkosz¹.To samo dostrzeg³ w 1831 r.kapitan Laplace podczas spoczynku swego w zatoce Wysp.Bitwy bywa³y tam wówczas straszniejsze, ni¿ poprzednio, bo dzicy z dziwn¹ dok³adnoœci¹ umieli ju¿ pos³ugiwaæ siê broni¹ ognist¹.To te¿ okolice Ika-Na-Maoui, kwitn¹ce dawniej, zmieni³y siê w g³êbok¹ pustyniê.Ca³e plemiona zniknê³y, jakby trzoda baranów, upieczone, zjedzone.Daremnie misjonarze usi³owali pokonaæ tê sk³onnoœæ krwio¿ercz¹.Od 1808 r.towarzystwo Church Missionary wysy³a³o najzrêczniejszych ajentów - bo tak najw³aœciwiej ich nazwaæ - do g³Ã³wnych stacyj na pó³nocnej wyspie; barbarzyñstwo jednak krajowców zmusi³o misjonarzów do zaniechania swego pos³annictwa.Dopiero w 1814 r.Marsden (opiekun Doua-Tary), Hali i King, wyl¹dowawszy w zatoce Wysp, nabyli od naczelników dwieœcie akrów gruntu za dwanaœcie siekier ¿elaznych i za³o¿yli tam siedlisko misji anglikañskiej.Trudno sz³o z pocz¹tku; ale przynajmniej ¿ycie misjonarzów uszanowali krajowcy, przyjmowali od nich naukê i pomoc, a kilku bardzo srogich z³agodnia³o.Nawet wdziêcznoœæ rozbudzi³a siê w tych sercach nieludzkich; do tego nawet przysz³o, ¿e w 1824 roku bronili krajowcy swoich "ariki", jak nazywali misjonarzów, przed gwa³tami ze strony nieokrzesanych majtków, którzy ich l¿yli i traktowali brutalnie.Tak wiêc misje rozwija³y siê z biegiem czasu, pomimo obecnoœci zes³añców, zbieg³ych z Port Jackson i demoralizuj¹cych krajowców.W 1831 r.Dziennik Misyj Reformowanych og³asza³ o dwu znacznych stacjach misyjnych, z których jedna by³a w Kidi-Kidi, nad brzegami kana³u, wpadaj¹cego do zatoki Wysp, a druga w Pai-Hra nad rzek¹ Kawa-Kawa.Pod przewodnictwem misjonarzy swoich, krajowcy, nawróceni do chrystjanizmu, poprzebijali drogi przez niezmierne lasy, budowali mosty na strumieniach.Ka¿dy zkolei misjonarz szed³ opowiadaæ naukê cywilizacyjn¹ miêdzy odleg³e pokolenia; budowa³ kaplice z trzciny lub z kory, szko³y dla m³odych krajowców, a na dachach tych skromnych budowli powiewa³ sztandar misyjny, na którym widnia³ krzy¿ i s³owa: "Rongo-Pai" to jest ewangelja.Na nieszczêœcie, wp³yw misjonarzy nie siêga³ poza ich siedziby - i ca³a koczuj¹ca czêœæ ludnoœci wymyka siê z pod tego wp³ywu.Tylko miêdzy zyskanymi dla chrzeœcijañstwa krajowcami usta³ kanibalizm - a i tych nie trzeba nara¿aæ na pokusy; drga w nich zawsze jeszcze instynkt krwi chciwy.Zreszt¹ wojna zawsze jest chroniczn¹ chorob¹ tamtych okolic.Zelandczycy nie uciekaj¹ przed najazdem Europejczyków, jak zezwierzêceni Australijczycy; opieraj¹ siê, broni¹, nienawidz¹ najeŸdŸców, a straszna ich nienawiœæ zwraca siê przeciwko wychodŸcom angielskim.Przysz³oœæ tych wielkich wysp zale¿y od losu.Albo szybko rozwinie siê tam cywilizacja, albo g³êbokie barbarzyñstwo przetrwa d³ugie wieki.Orê¿ postanowi, jak bêdzie.W taki to sposób snu³a siê historja Nowej Zelandji w rozgor¹czkowanym niecierpliwoœci¹ umyœle Paganela.Nic przecie¿ w ca³ej tej historji nie by³o, coby pozwala³o te dwie wyspy nazywaæ l¹dem sta³ym.I jeœli niektóre wyrazy dokumentu trapi³y wyobraŸniê Paganela, to ten jeden wyraz contin zagradza³ mu uporczywie drogê nowych domniemiañ.LI.RZEZIE NA NOWEJ ZELANDJIDnia 31-go stycznia, wiêc w cztery dni po puszczeniu siê w drogê, jeszcze Macquarie nie przeby³ dwu trzecich oceanu miêdzy Australj¹ a Now¹ Zelandj¹.Will Halley ma³o zajmowa³ siê obrotami statku, pozwala³ robiæ majtkom, co im siê zdawa³o.Rzadko go widywano, czego nikt nie ¿a³owa³.Niechby sobie gburowaty ten dowódca statku nie pokazywa³ siê, niktby mu tego nie mia³ za z³e, ale upija³ siê codziennie, a majtkowie radzi go naœladowali i nigdy jeszcze okrêt ¿aden nie by³ tak zdany na ³askê Bosk¹, jak Macquarie.Niedbalstwo takie nie do darowania zmusza³o Johna do ci¹g³ej czujnoœci; ¿eby nie Mulrady i Wilson, to statek nieraz po³o¿y³by siê na bok pod uderzeniem.Will Halley zasypywa³ w takich razach obu przekleñstwami; oni zaœ, niebardzo cierpliwi, gotowi byli nieraz sprawiæ mu ³aŸniê i zapakowaæ na spód statku na ca³¹ resztê podró¿y.Ale Mangles powœci¹ga³ ich i uspokaja³ s³uszne ich oburzenie.Niemniej jednak niepokoi³o go po³o¿enie statku, ale nie chcia³ trwo¿yæ Glenarvana, zwierza³ siê tylko ze swych obaw majorowi i Paganelowi.Mac Nabbs radzi³ mu to samo, co chcieli zrobiæ Wilson i Mulrady.- Nie powinieneœ siê wahaæ w objêciu dowództwa, albo przynajmniej kierownictwa statkiem, jeœli ci siê to zdaje po¿yteczne.Niech sobie ten pijak, gdy wysi¹dziemy, obejmie znów dowództwo i pójdzie na dno morskie, jeœli mu siê to podoba.- Masz pan s³usznoœæ, majorze - odpowiedzia³ John - i niezawodnie zrobiê tak, gdy trzeba bêdzie koniecznie.Ale dopókiœmy na pe³nem morzu, to dosyæ bêdzie pilnowaæ; ja i nasi majtkowie nie zejdziemy z pok³adu.Dopiero gdy siê zbli¿ymy do brzegów, a ten Will Halley nie oka¿e rozumu, to przyznam, ¿e znajdê siê w k³opocie.- Czy nie móg³byœ zarz¹dziæ kierunku, w jakim powinniœmy p³yn¹æ? - pyta³ Paganel.- To nie³atwo - odpowiedzia³ John - bo, czy wierzycie, ¿e niema tu nawet karty morskiej.-Doprawdy?- Tak jest! Statek ten kursuje tylko miêdzy Edenem i Aucklandem, a Will Halley tak ju¿ zna te strony, ¿e nie potrzebuje mapy.- Zapewne te¿ wyobra¿a sobie, ¿e jego statek sam zna drogê i kieruje siê sam - dorzuci³ Paganel.- Nie wierzê w statki, znaj¹ce tê sztukê, i przeczuwam, ¿e znajdziemy siê w k³opocie nielada, zbli¿ywszy siê do brzegów, jeœli Will Halley bêdzie pijany.- Miejmy nadziejê, ¿e bliskoœæ ziemi przywo³a go do rozumu - rzek³ Paganel.- Zatem - doda³ major - w razie przypadku nie umia³byœ poprowadziæ statku do Aucklandu?- Ani sposób bez karty tych wybrze¿y - odpowiedzia³ John.- Przystêpy tam s¹ nadzwyczaj niebezpieczne; jest to szereg ma³ych zatoczek nieregularnych i fantazyjnych, jak na brzegach Norwegji, i trzeba mieæ du¿o doœwiadczenia, ¿eby wymin¹æ liczne ska³y, znajduj¹ce siê na dnie.Woda pokrywa je tylko na kilka stóp, a statek uderzenia o nie nie wytrzyma, choæby najmocniej by³ zbudowany.- W takim razie - rzek³ major - nie by³oby nic innego do roboty, jak tylko wysi¹œæ na brzeg.- Tak jest, majorze - odpowiedzia³ John - i to, gdyby siê da³o.- A to smutna ostatecznoœæ - wtr¹ci³ Paganel - bo brzegi te nie s¹ goœcinne; równie na nich niebezpiecznie, jak w ich pobli¿u.- Czy mówisz, panie Paganel, o Maorysach? - zapyta³ Mangles.- O nich, mój przyjacielu; wiem, jaka o nich jest opinja na ca³ym oceanie Spokojnym.Nie tacy s¹ oni bojaŸliwi i zbydlêceni, jak Australijczycy; plemiê to pojêtne i krwi chciwe, ludo¿ercy, ³akomi na cia³o ludzkie.Nie spodziewaj siê od nich litoœci.- Wiêc jeœli kapitan Grant rozbi³ siê na brzegach Nowej Zelandji - rzek³ major - to nie radzi³byœ go szukaæ.- Na wybrze¿ach by³oby to mo¿liwe - odpowiedzia³ geograf - gdy¿ mo¿e znalaz³yby siê jakie œlady Britannji; ale nie w œrodku kraju, bo by³oby to bez skutku.Kto z Europejczyków zaawanturuje siê w g³¹b wyspy, wpadnie miêdzy Maorysów; a kto wpadnie w ich rêce, bêdzie zgubiony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]