[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nieoddawaj im przysług.Idź, usiądź, odpręż się. Zabójca z Gildii, powiedział Banichi.Ktoś, kogo Banichi znał.Spotykał się z nim na gruncie towarzyskim. A jednak nie wiedział, dlaczego ten ktoś złamał zasady? - Jago, jak się zdobywa licencję? - Na co, Bren-ji? - No, wiesz.Gildia.- Nie chciał poruszać z Jago drażliwychtematów.Żałował, że w ogóle zaczął. - Żeby otrzymać licencję od Gildii? Ateva wybiera. Wcale to nie wyjaśniło, co kieruje zdrową umysłowo osobę na tęścieżkę.Jago nie wydawała się takim typem atevy jeśli w ogóle istniał typowyreprezentant tego zawodu. - Bren-ji.Dlaczego pytasz? - Zastanawiam się, jaki rodzaj osoby się na mnie uwziął. Wydawało się, że Jago zignorowała to pytanie.Odwróciła wzrokdo okna.Na deszcz i nicość. - Nie jesteśmy z jednej gliny, Bren-ji.Nie mamy takich samychtwarzy. To znaczy: nie twój interes. - Nadi - powiedział, odchodząc, chcąc zostawić ją własnymmyślom, gdyby tylko mógł otrząsnąć się ze swoich. - Jaka osoba zostaje paidhim? - zapytała, zanim zrobił drugikrok. Dobre pytanie, pomyślał.Celne uderzenie.Musiał się nad tymzastanowić i nie znajdował odpowiedzi, którą zwykle miał na podorędziu, niepotrafił nawet odnaleźć chłopca, który wszedł na tę ścieżkę, nie potrafił wniego choćby odrobinę uwierzyć. - Chyba głupiec. - Ateva wątpi, nadi-ji.Czy to wymagana cecha? - Tak sądzę. - A więc.jak ubiegacie się o ten zaszczyt? W jakichdziedzinach? - W ciekawości.W chęci, by wiedzieć więcej niż Mospheira.Byprzynieść dobro planecie, na której jesteśmy, i osobom, obok których mieszkamy. - Czy taki był też Wilson? Celny strzał.Cóż mógł odpowiedzieć? - Ty nie zachowujesz się jak Wilson-paidhi - rzekła Jago. - Valasi-aiji też nie był Tabinim - odparował. - To prawda.Szczera prawda. - Jago.- zatrzymał się przed słowem, które rządziło jedyniesałatkami.Potrząsnął głową i ruszył do drzwi. - Bren-ji.Dokończ, proszę. Nie chciał rozmawiać.Nie był pewien swego rozumowania, niemówiąc już o panowaniu nad sobą.Jago jednak czekała. - Jago-ji, przez całe życie pracowałem najlepiej, jak umiem.Nie wiem, co innego mógłbym robić.Teraz znów zrobiło się ciemno.Chyba na tonie zasłużyłem.Zadaję sobie jednak pytanie, nadi, czy to moja wina, czy nieposunąłem się za daleko i za szybko? Czy zaszkodziłem Tabiniemu, usiłując mupomóc, i czy ktoś się tak cholernie uparł, żeby mnie zabić? Dlaczego; Jago? Czyprzychodzi ci cokolwiek do głowy? - Przynosisz zmiany - rzekła Jago.- Niektórych to przeraża. - Chodzi o tę cholerną kolej? Zdziwił go główny wątek wywiadu.Jago była dla niego zaledwiepozbawionym wyrazu, nieosiągalnym cieniem.Machnął ze zniecierpliwieniem ręką iruszył w kierunku salonu, żeby mieć miejsce do rozmyślań, usiąść, czytać,oderwać myśli od dziwacznych wydarzeń tego dnia, może jeszcze przed kolacją,którą Jago prawdopodobnie zje razem z nim, jeśli nikt nie otruł kucharza. Zatrzymał się jednak w obawie, że może ją obraził. - Jeśli pewnego dnia wypali ta sprawa z telewizją i naMospheirę przyjedzie ekipa wiadomości, to poproszę, żebyście ty i Banichiprzyjechali odwiedzić moją rodzinę.Chciałbym, żebyście zobaczyli, jacyjesteśmy.Chciałbym, żebyście nas poznali, nadi-ji. - Będę wielce zaszczycona - odrzekła poważnie Jago. Może więczałagodził sprawę.Poszedł do salonu i dorzucił kawałek drewna do ognia.Odścian odbiło się echo grzmotu.Jago poszła za Brenem, najwyraźniej uważając, żeon tego chce; nic jednak nie mówiła, tylko zajęła się przeglądaniem regałów zksiążkami. Z Jago nie można było dyskutować o pojmowaniu przez nią jejobowiązków albo o tym, co uznawała za towarzyskie zachowanie.Bren wziął do rękiksiążkę i chciał usiąść. Znów zabłysło światło. Spojrzał z rozdrażnieniem na lampy sufitowe. - To pewnie był bezpiecznik - odezwała się Jago z drugiegokońca pokoju.- To dobrze. Bren przypomniał sobie zakurzone, stare przewody, biegnące wholu pod sufitem obok gołych rur gazowych, i wyobraził sobie, jak całyapartament wylatuje w powietrze od jednej iskry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]