[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Siedział doktor przy Brygidzie i patrzył na nią w zamyśleniu, agdy wczesny jesienny zmrok zajrzał do pokoju, zapalił lampę przy tapczanie.Złotawy blask spłynął po policzkach Brygidy, po jej krtani, kilkoma żółtymiplamkami zatrzymał się na kościach policzkowych i wypukłościach piersi.Terazbyła ona co najwyżej ładna, ale tak naprawdę prezentowała wielką urodę.Wystarczyło chyba, aby otworzyła oczy - ogromne, trochę jakby bezmyślne, pełnesmutku i oddania oczy jałowicy, jak ją ludzie nazywali - a jej twarz zarazodzyskałaby swoją właściwą krasę. Ujął Brygidę za przegub dłoni i patrząc na zegarek, liczyłuderzenia serca.Raptem dotarło do niego, że jest już przytomna i ma otwarteoczy. - To nie było rozsądne - powiedział, zakrywając kołdrą obnażonepiersi.- Nie obraź się Brygido, ale to było głupie. Chciała mu coś powiedzieć, poruszyła głową, ale tkwiąca wkrtani rura zmusiła ją do milczenia. Wyjął z kieszeni list pożegnalny, przyniósł do łóżkakryształową popielniczkę.Pstryknął gazową zapalniczką, i trzymając list zajeden różek, spalił go na jej oczach, czarne strzępy papieru rozgniatając wpopielniczce. - Będziesz wkrótce zdrowa - powiedział do Brygidy.- To niebyła dawka śmiertelna i ty dobrze wiesz o tym.Ale mogło się skończyć bardzo źlei o tym też należało wiedzieć.Poleżysz w szpitalu, twoim dzieckiem zajmie sięMakuchowa, bo pani Henia i tak ma dość dużo kłopotu ze swoimi. Chciała wyjąć z ust gumową rurę, ale jej na to nie pozwolił. - Cierp - stwierdził, niemal zadowolony ze swojegookrucieństwa.Zaraz wstał, bo przy drzwiach rozległ się dzwonek.To pani Heniapowróciła od swoich dzieci.U góry na schodach czekał proboszcz Mizerera istarszy sierżant Korejwo, niżej tłoczyła się gromadka ciekawych. - Nic jej nie będzie - poinformował doktor proboszcza ikomendanta. - Myślałem, że może zechce spowiedzi - powiedział Mizerera.-Nigdy nie była pobożna, ale w takich chwilach człowiek pragnie zwrócić się doBoga. - Podobno zostawiła jakiś list - oświadczył Korejwo. Nie odpowiedział.Zamknął im drzwi przed nosem i wrócił doBrygidy.Pani Henia wyjęła z szafy czystą piżamę, żeby w nią przebrać lekarkęprzed odjazdem do szpitala.Doktor wyniósł się do drugiego pokoju, rozsiadł sięw fotelu i zapalił papierosa. W piętnaście minut później przyjechała na sygnale karetkapogotowia z Bart.Okrytą kocem Brygidę wyniesiono na noszach i zabrano doszpitala.Wtedy doktor wpuścił do mieszkania Korejwę i Mizererę, sterczącychciągle za drzwiami. - Henia mówiła nam, że pozostawiła jakiś list - przypomniałKorejwo.- Chciałbym go przeczytać.Może być ważny dla milicji.W każdymprzypadku nawet z próby samobójczej musimy zrobić notatkę służbową. Blady i trochę niespokojny Mizerera przestępował z nogi nanogę. - Tylko spowiednik ma prawo znać pełną prawdę.Kto inny niepowinien czytać takich listów. - To prawda - zgodził się Niegłowicz.- Spaliłem go.Jest tutaj- wskazał popielniczkę ze strzępkami papieru i dopiero w tej chwili uświadomiłsobie jak przystojnym mężczyzną jest starszy sierżant Korejwo; a także proboszczMizerera. Pani Henia posprzątała w sypialni, a potem weszła do pokoju ispojrzała na nich wymownie.Zabrali się więc i wyszli, a ona zamknęła mieszkaniemłodej lekarki.Doktor zaraz wsiadł w swój samochód i ruszył do Skiroławek.Nazajutrz przywiózł do Trumiejek Gertrudę Makuch, która wzięła od Heni dzieckoBrygidy i powiozła do siebie.Jej ręce tęskniły zawsze za dotknięciem takiejmałe) i kruchej istoty ludzkiej, i to tak bardzo, że zajęta dzieckiem,zaniedbywała doktora, który odtąd jadł byle jak zrobione obiady.Tymczasem wTrumiejkach rozszalały się plotki na temat pięknej Brygidy.Ludziom wydawało sięniemal pewne że skoro Makuchowa dziecko Brygidy zabrała do siebie, doktor byłjego sprawcą.I wcale nie wydawało się to zaskakujące.W Skiroławkach pytano otę sprawę Gertrudę, ale ta ani nie potwierdzała plotek, ani im nie przeczyła.Wgłębi duszy też była przekonana, że nikt inny tylko Jan Krystian dosiadł kiedyśzadu Brygidy. W dzień później powróciła do Trumiejek panna Brygida, a pokilku dniach czuła się już tak dobrze, że przyjechała po dziecko swoim pięknymsamochodem.Blada wciąż jednak była i miała wychudzone policzki, przez co jejczarne rzęsy wydawały się dłuższe, a wyskubane brwi jeszcze ostrzejsze. - Dziękuję panu.Dziękuję za wszystko - mówiła łagodnie.-Wiem, że popełniłam głupstwo.Moja śmierć w niczym nie rozwiązałaby sprawy. Doktor wskazał jej krzesło przy swoim wielkim stole, sam jednaknie siadał, tylko krążył po pokoju.Zobaczył łzy w wielkich oczach Brygidy i niemógł na nie patrzeć. - Posłuchaj mnie, Brygido - rzekł w końcu, jak zwykł mówićprzez "ty" do innych swoich młodych pacjentek.- Ludzie gadają, że to mojedziecko, ponieważ zajęła się nim Gertruda. - Przepraszam pana.To nie moja wina. - Wiem.I nie rób kolejnego głupstwa, wyjaśniając, że tonieprawda.Niech tak zostanie.M nie to nie przeszkadza ani nie uwłacza, a todziecko powinno mieć jakiegoś ojca.Jeśli chcesz, uznam je formalnie. - To byłoby nieuczciwe - oświadczyła stanowczo.I dodała: - Panjednak czytał mój list. Wzruszył ramionami pomijając tę uwagę. - Jesteś zbyt młoda i niedoświadczona, aby wyrokować, co jestuczciwe, a co nieuczciwe.Ale to ci powiadam, że dla dobra tego dziecka powinnoono mieć ojca. - Nie - powiedziała twardo i otarła łzy. Z prawdziwym żalem oddała Makuchowa dziecko pięknej Brygidzie,a ta odjechała z zaciśniętymi ustami, z twarzą jakby skamieniałą - bez uśmiechu,bez śladu wzruszenia, bez łez w oczach.Doktor pojął poniewczasie, że być możetym razem upokorzył ją zbyt mocno. Odtąd przynajmniej raz w tygodniu Gertruda Makuchowa wyruszałaautobusem do Trumiejek wcale nie po zakupy, ale do panny Brygidy.Za każdym jejwyjazdem znikały z półek zrobione przez nią słoiki rozmaitych kompotów, dlamałej ludzkiej istoty.Brygida przyjmowała te prezenty nie dlatego, aby jej nanich zależało, ale lubiła potem posiedzieć z Makuchową i wysłuchiwać jejopowieści o doktorze, o tym co najchętniej jada, co robi wieczorami, a nawet,jakie mu ona przyprowadza kobiety.Które z nich chwalił, które ganił, za co idlaczego.Dziwna bowiem i wszechogarniająca bywa miłość niejednej kobiety,obejmuje nie tylko ukochanego mężczyznę, lecz i to co go otacza i za czymtęskni. A nocami na bagnach znowu krzyczał Kłobuk, zapowiadającnieszczęście.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]