[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wy możecie iść. Dure dotknął policzka niemowlęcia.Mała żuła pracowiciesmoczek, policzek poruszał się pod palcami. - Ile ma teraz, Sol? - Dwa dni.Prawie dokładnie tyle.Urodziła się piętnaście minutpo zachodzie słońca na tej szerokości geograficznej Hyperiona. - Pójdę jeszcze raz popatrzeć - powiedział konsul.- Potembędziemy musieli rozpalić ognisko, żeby pomóc im w znalezieniu drogi powrotnej. Konsul był już w połowie schodów, gdy Sol wstał i na cośwskazał.Nie w stronę wejścia do doliny, płonącego światłem zachodzącego słońca,ale w drugą, zacienioną stronę. Konsul zatrzymał się, pozostali dwaj dołączyli do niego.Konsulsięgnął do kieszeni i wyjął mały ogłuszacz neuronowy, który Kassad dał mu kilkadni temu.Po odejściu Lamii i Kassada była to jedyna broń, jaką mieli dodyspozycji. - Widzicie? - wyszeptał Sol. W ciemności, obok lekkiej poświaty Nefrytowego Grobowca,przesuwała się jakaś postać.Nie była tak duża i nie przemieszczała się takszybko, żeby można ją było uznać za Chyżwara; szła powoli, zatrzymując się cochwila, machając rękami. Ojciec Dure obejrzał się przez ramię na wyjście z doliny. - Czy Martin Silenus mógł w jakiś sposób wejść do doliny ztamtej strony? - Nie, chyba że skoczyłby z urwiska - wyszeptał konsul.- Albomusiałby nadłożyć dziesięć kilometrów w kierunku północno - wschodnim.Poza tymtamten jest za wysoki na Silenusa. Postać znów się zatrzymała, zamachała rękami i upadła.Zodległości ponad stu metrów wyglądała jak jeden z głazów zaściełających dnodoliny. - Chodźmy - powiedział konsul. Nie pobiegli.Konsul schodził po stopniach pierwszy, zwyciągniętym ogłuszaczem, nastawionym na dwadzieścia metrów, chociaż efekt na tęodległość byłby minimalny.Tuż za konsulem szedł ojciec Dure.Niósł dzieckoSola, podczas gdy uczony szukał jakiegoś małego kamienia. - Dawid i Goliat? - zapytał Dure, kiedy Sol dołączył do nich zkamieniem wielkości dłoni włożonym w plastowłókninową procę wyciętą z jednego zopakowań. Brodata, opalona twarz uczonego stała się jeszcze ciemniejsza. - Coś w tym stylu.Proszę wziąć, ja wezmę Rachelę. - Chętnie ją poniosę.A jeśli czeka nas jakaś walka, to lepiej,jeśli wy dwaj będziecie mieli wolne ręce. Sol skinął głową i zrównał się z konsulem.Ksiądz i dzieckozostali o kilka kroków za nimi. Z odległości piętnastu metrów widać było dokładnie, że leżącafigura jest człowiekiem - bardzo wysokim człowiekiem - ubranym w prostą szatę,leżącym twarzą do ziemi. - Zostańcie tutaj - powiedział konsul i pobiegł.Patrzyli, jakodwraca leżącego, wkłada ogłuszacz z powrotem do kieszeni i odwiązuje manierkę zwodą od paska. Sol potruchtał powoli.Wyczerpanie odczuwał jako przyjemnyzawrót głowy.Za nim, wolniej, podążył Dure. Kiedy ksiądz dotarł do plamy światła, jakie rzucała latarkakonsula, zobaczył z lekka azjatycką, nieco zniekształconą twarz wysuniętą spododrzuconego kaptura. - To jest templariusz - stwierdził Dure, zaskoczony, że spotkałtutaj wyznawcę Muira. - To jest Prawdziwy Głos Drzewa - rzekł konsul.- Pierwszy zzaginionych pielgrzymów.Het Masteen.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]