[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dos³ownie siê wstydzê.Zapewniam pana, ¿eklienci firmy "Rutlege i S_ka", przyzwyczajeni s¹ tylko do towaru najwy¿szejjakoœci.Mallory uœmiechn¹³ siê.Major Rutlege wyra¿a³ siê jak absolwentnajlepszej uczelni, w¹sy mia³ wyszczotkowane co do milimetra, jego drelichowymundur odznacza³ siê wrêcz olœniewaj¹c¹ wojskow¹ elegancj¹.Major tak wspanialenie pasowa³ do dzikiego uroku krajobrazu nagich kamiennych œcian, obrze¿aj¹cychkrêt¹ zatoczkê, ¿e jego obecnoœæ tutaj wydawa³a siê nieodzowna.Absolutnapewnoœæ siebie i majestatyczna obojêtnoœæ oficera by³y tak przemo¿ne, ¿e jeœliju¿, to w³aœnie zatoka wydawa³a siê nieco nie na miejscu.- Istotnie, ta ³ajbawygl¹da, jakby widzia³a lepsze dni - przyzna³ Mallory.- Niemniej jednak, sir,w³aœnie o coœ takiego nam chodzi.- Nie rozumiem.Naprawdê nie rozumiem.-Zirytowanym, lecz w³aœciwie wymierzonym ruchem major str¹ci³ niewinnieprzelatuj¹c¹ muchê.- W ci¹gu minionych oœmiu czy dziewiêciu miesiêcyzaopatrywa³em kolegów we wszystko: kutry, barki, jachty, ³odzie rybackie,dos³ownie wszystko - ale nikt dotychczas nie zapotrzebowa³ najstarszego,najbardziej zmursza³ego grata, jakiego mog³em wynaleŸæ.A wynalezienie go nieby³o wcale ³atwe, niech mi pan wierzy.- Na twarzy majora pojawi³a siê udrêka.-Panowie, których znam, zazwyczaj nie zajmuj¹ siê dostawami takiego szmelcu.-Jacy panowie? - zapyta³ Mallory z zaciekawieniem.- Och, ci na wyspach, wie pan.- Rutlege wskaza³ niezbyt wyraŸnie ku pó³nocy i zachodowi.- Ale.przecie¿ tamjest nieprzyjaciel.- Tutaj te¿ jest.Koledzy musz¹ gdzieœ mieæ kwaterê g³Ã³wn¹- wyjaœnia³ cierpliwie Rutlege.Nagle jego twarz rozpromieni³a siê.- Zaraz.Mam coœ akurat dla pana.Jeœli dobrze rozumiem, Kair za¿¹da³ jednostkip³ywaj¹cej, która by usz³a obserwacji i kontroli.A co byœcie powiedzieli naniemiecki œcigacz torpedowy w idealnym stanie, którym si¹ opiekuje tylko jedentroskliwy w³aœciciel? Dziesiêæ tysiêcy z dostaw¹.Trzydzieœci szeœæ godzin.Mójkolega w Bodrum.- Bodrum.?! - powtórzy³ Mallory.- Bodrum? Przecie¿ to wTurcji, prawda? - W Turcji? No tak, obecnie chyba tak - przyzna³ Rutlege.-Cz³owiek musi gdzieœ w koñcu znaleŸæ Ÿród³o zaopatrzenia, wie pan - doda³ tonemwyjaœnienia.- Dziêkujê za dobre chêci - uœmiechn¹³ siê Mallory - ale ten kuterw³aœnie nam odpowiada.A ponadto nie mo¿emy czekaæ.- Na wasz¹ odpowiedzialnoœæ!- Rutlege podniós³ ramiona w uznaniu swej pora¿ki.- Dam panu ze dwóch ludzi,¿eby za³adowali wasze rzeczy na pok³ad.- Raczej zrobimy to sami, sir.Mamy.hm, bardzo specjalny ³adunek.- S³ucznie - przyzna³ major.- O nic nie pytam.Mówi¹ o mnie nawet: "Rutlege, który o nic nie pyta".Szybko wyruszacie? Malloryspojrza³ na zegarek.- Za pó³ godziny.- Jak siê zapatrujecie na jajka nabekonie i kawê za dziesiêæ minut? - Dziêkujê bardzo - Mallory uœmiechn¹³ siê zzadowoleniem.- To przyjmujemy z przyjemnoœci¹.Odwróci³ siê i wolno poszed³ dokoñca nabrze¿a.Oddycha³ g³êboko, smakuj¹c rzeœkie, nasycone korzennym zapachempowietrze egejskiego poranka.S³ony zapach morza, osza³amiaj¹co s³odka woñkapryfolium, ostry zapach miêty miesza³y siê w jeden odurzaj¹cy, nieokreœlony,niezapomniany aromat.Po drugiej stronie strome stoki, po³yskliwie zielone odsosen, w³oskich orzechów i ostrokrzewów, rozci¹ga³y siê daleko do wrzosowychpastwisk w górze, sk¹d, niesiony lekko pachn¹cym wiatrem, dolatywa³ odleg³ymelodyjny dŸwiêk dzwonków pas¹cych siê kóz - upojna nostalgiczna muzyka,prawdziwy symbol leniwego spokoju, którego Morze Egejskie ju¿ nie zna³o.Prawienieœwiadomie Mallory przyœpieszy³ kroku.Jego ludzie nadal siedzieli w tym samymmiejscu, w którym œcigacz torpedowy wysadzi³ ich tu¿ przed œwitem.Miller swoimzwyczajem wyci¹gn¹³ siê jak d³ugi, os³aniaj¹c siê czapk¹ przed z³otymi poziomymipromieniami wschodz¹cego s³oñca.- Bardzo mi przykro, ¿e wam przeszkadzam, alewyruszamy za pó³ godziny.Œniadanie za dziesiêæ minut.Za³adujcie rzeczy napok³ad.Mo¿e rzucicie okiem na maszynê? - zwróci³ siê do Browna.Brown wsta³ ibez entuzjazmu popatrzy³ na zagracony kuter, z którego ³uszczy³a siê farba.-Racja, sir.Ale jeœli silnik wygl¹da podobnie jak ten cholerny wrak.Pokiwa³g³ow¹ z proroczym smutkiem i zrêcznie przeskoczy³ krawêdŸ mola.Mallory i Andreaposzli w jego œlady, przerzucaj¹c ekwipunek, który podawali im dwaj pozostalicz³onkowie za³ogi.Najpierw za³adowali worek starych ubrañ, potem jedzenie,prymus i paliwo, ciê¿kie buty, haki, m³otki, czekany i szpule liny z drutem wœrodku, potrzebne do wspinaczki, nastêpnie - ostro¿nie - aparatodbiorczo_nadawczy, dynamo, zaopatrzone w staromodn¹ rêkojeœæ t³okow¹.PóŸniejposz³a broñ: dwa schmeissery, dwa breny, jeden mauzer i jeden colt, dalejskrzynka, zawieraj¹ca niesamowit¹, lecz starannie wybran¹ kolekcjê latarek ilusterek, dwa komplety dowodów osobistych i - rzecz niewiarygodna - butelki"hocku", wina mozelskiego, "ouzo" i "restimy".Wreszcie z przesadn¹ ostro¿noœci¹umieœcili w dziobówce dwie drewniane skrzynki: jedn¹ zielon¹, œredniej wielkoœcii okut¹ mosi¹dzem, drug¹ mniejsz¹, czarn¹.Zielona zawiera³a materia³ wybuchowyo wielkiej mocy - tnt, amatol i parê standardowych lasek dynamitu wraz zgranatami, sp³onkami i bawe³n¹ strzelnicz¹ w p³Ã³ciennych pojemnikach.W jednymrogu skrzynki by³ woreczek z karborundem, drugi z mielonym szk³em iopieczêtowana puszka z potasem - te trzy ostatnie artyku³y za³¹czono na wypadek,gdyby Dusty Miller znalaz³ okazjê wykorzystania swych niezwyk³ych talentówsabota¿ysty.Czarna skrzynka zawiera³a tylko detonatory, uderzeniowe ielektryczne, i zapalniki ze sp³onkami tak czu³ymi, ¿e mog³y wybuchn¹æ odmuœniêcia spadaj¹cego pióra.W³aœnie za³adowano ostatni¹ skrzynkê, gdy CaseyBrown pojawi³ siê nad lukiem maszynowni.Powoli zbada³ g³Ã³wny maszt wyrastaj¹cynad jego g³ow¹ i równie powoli odwróci³ siê, by spojrzeæ na maszt przedni.Jegotwarz nie mia³a ¿adnego wyrazu, gdy patrzy³ na Mallory.ego.- Czy mamy ¿agle dotych ko³ków, sir? - Chyba tak.A dlaczego? - G³owê dajê, ¿e bêd¹ nam potrzebne -powiedzia³ gorzko Brown.- Kaza³ mi pan zajrzeæ do maszynowni.To nie jestmaszynownia.To sk³adnica z³omu.A najwiêkszy i najbardziej zardzewia³y kawa³z³omu jest przytwierdzony do wa³u napêdowego.I jak pan uwa¿a, co to jest? Starydwucylindrowy kelvin, zbudowany gdzieœ w mojej parafii, jakieœ trzydzieœci lattemu.- Brown pokiwa³ g³ow¹ ze zgryzot¹, jego twarz by³a tak strapiona, jak mo¿ebyæ strapiona twarz mechanika z Clydeside mówi¹cego Ÿle o ukochanej maszynie.-I ju¿ od lat siê sypie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]