[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co mnie ominê³o? Zdawa³ siê nie dostrzegaæ, ¿e reszta nauczycieli patrzy na niego z wyraŸn¹ niechêci¹.Snape zrobi³ kilka kroków w jego stronê.- Oto nasz cz³owiek - powiedzia³.- W³aœciwy cz³owiek.Potwór porwa³ dziewczynkê.Zawlók³ j¹ do samej Komnaty Tajemnic.Nadesz³a chwila, abyœ zacz¹³ dzia³aæ, Lockhart.Lockhart zblad³.- Tak, Gilderoy - zaszczebiota³a profesor Sprout.- Czy to nie ty mówi³eœ wczoraj wieczorem, ¿e doskonale wiesz, gdzie jest wejœcie do Komnaty Tajemnic?- Ja.tego.ja.- wyb¹ka³ Lockhart.- Tak, czy nie mówi³eœ mi, ¿e dobrze wiesz, co jest w tej Komnacie? - pisn¹³ profesor Flitwick.- Jja? Naprawdê.nie pamiêtam.- Ale ja bardzo dobrze pamiêtam, jak mówi³eœ, ¿e ¿a³ujesz, ¿e nie rozwali³eœ tego potwora, zanim aresztowano Hagrida - powiedzia³ Snape.- Nie mówi³eœ, ¿e wszystko spartaczono i ¿e od samego pocz¹tku powinni ci daæ woln¹ rêkê w rozprawieniu siê z potworem? Lockhart wytrzeszczy³ oczy na kamienne twarze swoich kolegów.-Ja.ja naprawdê nigdy.Musia³em zostaæ Ÿle zrozumiany.- A wiêc teraz masz woln¹ rêkê, Gilderoy - oœwiadczy³a profesor McGonagall.- Dziœ wieczorem nadarza siê œwietna okazja, aby to uczyniæ.Zadbamy, aby nikt nie wchodzi³ ci w drogê.Bêdziesz móg³ robiæ z potworem, co ci siê spodoba.Masz pe³n¹ swobodê dzia³ania.Lockhart rozejrza³ siê rozpaczliwie, ale nikt nie kwapi³ siê, by mu pomóc.Nie by³ ju¿ owym przystojnym, pewnym siebie mê¿czyzn¹ z wiecznym szerokim uœmiechem na twarzy.Wargi mu dr¿a³y, szczêka opad³a, ramiona obwis³y.- Nnno dobrze - wyj¹ka³.- Bbbêdê w swoim gabinecie, muszê siê przygotowaæ.I wyszed³.- Œwietnie - powiedzia³a profesor McGonagall, której nozdrza drga³y groŸnie.- Przynajmniej zszed³ nam z oczu.I sprzed naszych butów.Opiekunowie domów pójd¹ poinformowaæ uczniów, co siê sta³o.Powiedzcie im, ¿e jutro rano wsi¹d¹ do ekspresu HogwartLondyn.Reszta niech zadba o to, ¿eby ¿aden uczeñ czy uczennica nie wystawili nosa spoza swojego dormitorium.Nauczyciele powstali i jeden po drugim opuœcili pokój.By³ to chyba najgorszy dzieñ w ¿yciu Harry'ego.On, Roñ, Fred i George siedzieli razem w k¹cie pokoju wspólnego Gryffindoru, niezdolni do rozmowy.Percy'ego z nimi nie by³o.Poszed³ wys³aæ sowê do pañstwa Weasleyów, a potem zamkn¹³ siê w swoim dormitorium.¯adne popo³udnie nie ci¹gnê³o siê tak d³ugo jak to i jeszcze nigdy wie¿a Gryffindoru nie by³a tak zat³oczona, a jednak cicha.Fred i George poszli spaæ o zachodzie s³oñca, nie mog¹c d³u¿ej tak siedzieæ.- Ona siê czegoœ dowiedzia³a - powiedzia³ Roñ, odzywaj¹c siê po raz pierwszy od czasu, gdy ukryli siê miêdzy p³aszczami w pokoju nauczycielskim.- Dlatego j¹ porwano.I nie by³y to ¿adne g³upoty o Percym.Wykry³a coœ, co wi¹¿e siê z Komnat¹ Tajemnic.To dlatego zosta³a.- potar³ szybko oczy.- Przecie¿ ona jest czystej krwi.Nie by³o innego powodu.Harry patrzy³ przez okno na krwawoczerwone s³oñce, zachodz¹ce za liniê horyzontu.Jeszcze nigdy nie czu³ siê tak okropnie.Gdyby tylko by³o coœ, co mo¿na by zrobiæ.Nic.- Harry - powiedzia³ Roñ - czy myœlisz, ¿e w ogóle s¹ jakieœ szansê, ¿e ona nie.no wiesz.Harry nie wiedzia³, co powiedzieæ.Trudno mu by³o za³o¿yæ, ¿e Ginny nadal ¿yje.- Wiesz co? - powiedzia³ Roñ.- Myœlê, ¿e powinniœmy porozmawiaæ z Lockhartem.Powiemy mu, co wiemy.Zamierza spróbowaæ dostaæ siê do tej Komnaty.Mo¿emy mu powiedzieæ o bazyliszku i o tym, gdzie, wed³ug nas, trzeba jej szukaæ.Harry nie by³ w stanie wymyœliæ nic innego, a sam bardzo chcia³ coœ zrobiæ, wiêc siê zgodzi³.Reszta Gryfonów wokó³ nich by³a w tak ¿a³osnym stanie i tak wspó³czu³a Weasleyom, ¿e nikt nie próbowa³ ich zatrzymywaæ, kiedy wstali, przeszli przez pokój i opuœcili go przez dziurê w portrecie.Kiedy szli do gabinetu Lockharta, zapada³a ju¿ ciemnoœæ.Zatrzymali siê pod drzwiami, zza których dochodzi³y dziwne odg³osy: jakieœ szurania, dudnienia, trzaski i pospieszne kroki.Harry zapuka³ i nagle wszystko ucich³o.Po chwili drzwi siê uchyli³y i zobaczyli jedno oko Lockharta ³ypi¹ce na nich przez bardzo w¹sk¹ szparê.- Och.pan Potter.pan Weasley.- wyb¹ka³, uchylaj¹c drzwi nieco szerzej.- Jestem akurat trochê zajêty.Gdybyœcie mogli siê streszczaæ.- Panie profesorze, mamy dla pana pewne informacje - powiedzia³ Harry.- S¹dzimy, ¿e mog¹ panu pomóc.- Ee.no.to nie jest a¿ tak.- Przynajmniej na tej stronie twarzy Lockharta, któr¹ widzieli przez szparê, by³o widaæ ogromne zmieszanie.- To znaczy.no.dobrze.Otworzy³ drzwi i weszli do œrodka.Jego gabinet zosta³ prawie ca³kowicie ogo³ocony.Na pod³odze sta³y dwa wielkie kufry.Do jednego wrzucono w nie³adzie ciemnozielone, jasnoró¿owe, œliwkowe i granatowe szaty, w drugim znajdowa³y siê byle jak u³o¿one ksi¹¿ki.Fotografie, które zwykle wisia³y na œcianach, teraz le¿a³y w pude³kach na biurku.- Wybiera siê pan gdzieœ? - zapyta³ Harry.- Eee.no„.tak - odpowiedzia³ Lockhart, zdzieraj¹c z drzwi plakat ze swoim zdjêciem naturalnej wielkoœci i zwijaj¹c go w rulon.- Pilne wezwanie.nie mogê odmówiæ.muszê jechaæ.- A co z moj¹ siostr¹? - zapyta³ ostro Roñ.- No.jeœli chodzi o to.nies³ychanie mi przykro.- odpowiedzia³ Lockhart, unikaj¹c ich spojrzeñ i wysuwaj¹c szufladê, której zawartoœæ zacz¹³ przek³adaæ do torby.- Chyba nikomu nie jest tak ¿al, jak mnie.- Jest pan nauczycielem obrony przed czarn¹ magi¹!- zawo³a³ Harry.- Nie mo¿e pan teraz odejœæ! Tutaj siê dziej¹ straszne rzeczy!- No có¿, muszê powiedzieæ.kiedy przyjmowa³em to stanowisko.- mrukn¹³ Lockhart, uk³adaj¹c stertê skarpetek na swoich barwnych szatach - zakres obowi¹zków nie wskazywa³.nie mog³em siê spodziewaæ, ¿e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]