[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między zwojami mózgowymi i zwojami jelit Frufru trzepocze się jakoślepiona światłem ćma między dwoma abażurami.Pojętnym słuchaczom cześć!"Wchodzę do pubu, siadam przy stoliku i zamawiam kawę.Wypijam, płacę, wychodzę.Dziesięć minut później wracam i pytam, czy nie zostawiłem szalika.Szukają go, lecz nie znajdują.Zrezygnowany wzruszam ramionami i rzucam od niechcenia:- Trudno, musiałem go zgubić gdzie indziej.Koniec.Nie chodzi tu, jak moglibyście przypuszczać, o jeszcze jeden z niezbytchwalebnych epizodów z mojego codziennego życia, lecz o najprawdziwsząsztukę teatralną.Stanowi ona wyjątek z pierwszego tomu "Teatru jednego amatora",którego to dzieła jestem autorem.Na ogół ludzie wyobrażają sobie, że teatr jest tylko dla zawodowców.Bzdura!Teatr, tak jak rysunek, malarstwo, literatura, muzyka czy taniec, możebyć uprawiany przez każdego.Znam naturszczyków, którzy kwestię "Trudno,musiałem go zgubić gdzie indziej" podają lepiej niż najszacowniejsimistrzowie sceny.Poza niewielkimi kosztami, mój teatr ma jeszcze jedną wielką przewagęnad teatrami zawodowymi: nie potrzebuje widowni.W ten sposób unikapułapek demagogii.Amator jest aktorem i jednocześnie swoją własnąpublicznością.Swobodnie, bez pośpiechu może rozwijać swój zmysłkrytyczny.To on zdecyduje, czy będzie klaskał, czy gwizdał, czy domagał siębisu - zależnie od poziomu przedstawienia.Przecież w głębi duszy czuje, czybyło ono rzeczywiście dobre, czy też złe.Naturalnie, trzeba umieć wybrać rolę odpowiednią dla danej chwili, aleto już kwestia wyczucia, z podręczników nauczyć się tego nie można.W tej chwili twardo ćwiczę się w podobieństwie do Bernarda.Przeciwnie, niż sądziłem, osiągnięcie fizycznego podobieństwa nie stanowiwiększej trudności.W peruce, z zapuszczonymi wąsami i w okularachwyglądam niemal dokładnie tak jak on.Udało mi się też zrzucić sześć kilo,tak że teraz mogę się też ubierać jak Bernard: w te, no te ze skóry i kowbojskie kurtki.Dokładnie rozpracowałem jego chód.Wystarczy, uginając nogi w kolanachprzy każdym kroku, pochylać się lekko na lewą stronę.Każdegowieczora przez pól godziny ćwiczę przed lustrem i poruszam się już zupełnienaturalnie.Nie muszę się wciąż kontrolować.Zauważyłem, że Bernard często pociera podbródek prawą dłonią.Przyswojenie sobie tego gestu nie nastręczyło mi najmniejszych trudności.Palę Lucky, piję Stellę, a kiedy się nudzę, pogwizduję "Yesterday".Bernard ma nadłamany jeden siekacz.Nic prostszego niż zrobić sobietaki sam, jeśli się ma porządny pilnik.Gorzej z naśladowaniem głosu.Mam zarejestrowaną wypowiedź Bernarda na automatycznej sekretarce.Przegrałem ją na kasetę i niezmordowanie dogrywam swoje wersje tekstu, takby móc je porównywać.Kłopot sprawia mi jego południowy akcent.Alenawet akcentu można się nauczyć.Słowo "halo" wymawiam już niemalidealnie, a resztę prawie, prawie.No, a osobowość? W tym sęk.Muszę przyznać, ze poglądy Bernarda różnią się w sposób zasadniczyod moich.Nie podzielam ani jego opinii na temat liberalizmu ekonomicznego,ani zboczonego uwielbienia dla generała de Gaulle'a.Ale przy odrobiniedobrej woli osiągnę i to.Poza tym nauczyłem się już grać na wyścigach.Jest mi nawet trochęgłupio, bo wygrywam częściej niż on.Mam pełną świadomość wysiłku, który mnie jeszcze czeka.Nie możnaupodobnić się do faceta z dnia na dzień tylko dlatego, że się tak postanowiło.Trzeba się do tego przyłożyć, aż do bólu, i nigdy nie zadowalać się uzyskanymrezultatem.Zadowolenie z siebie to największy wróg.Dałem sobie rok.Taki termin wydaje mi się rozsądny.Na razie, możnapowiedzieć, że postępy czynię szybciej, niż zakładałem.Kiedy już całkowicie upodobnię się do Bernarda, zabiorę się do Henryka.Ale z Heniem to zupełnie inna para kaloszy!Nic mi się nie układa.Wskaźnik efektywności pracy działu, którym kierujęw firmie, jest bliski zera.Czuję, że mnie wywalą.Szefowie innych działównie przepadają za mną, żaden się nie wstawi w mojej sprawie.Wpadłem na szklaneczkę do baru naprzeciwko.- Coś nie gra? - rzucił Emil, nalewając mi pełny kieliszek burbona.Machnąłem ręką, nie miałem ochoty wdawać się w szczegóły.- Sprawy sercowe? - spytał.- Nie, robota.- Więc to nic groźnego.Strata pieniędzy nie jest największymnieszczęściem.Dureń! Gdyby wiedział.Przerwało nam głośne wejście Maxa, kierownika działu wypadkówdrogowych, który zjawił się wraz z przebywającym z przyjacielską wizytąswoim kolegą po fachu z japońskiej filii:- Szampan, proszę! Sprawy dobrze stoją, trzeba to oblać.W końcu zauważył mnie na skraju baru i dodał ironicznie:- Ponoć jest pełno jakichś nowych chorób, a o ospie jakby ucichło!Wymruczałem przez zaciśnięte zęby:- Bardzo ciekawe, facet, gadaj sobie zdrów!Spróbowałem burbona, ale wydał mi się gorzki.Czułem się podle.Przed ponad pięciu laty rozpocząłem badania nad mutacjami ospy.Alete głupki, moi pracownicy, wolą w laboratorium grać sobie w strzałki.Nierozumieją, że jeśli wylecę, to razem z nimi.A przecież, do cholery, to nie sztuka podreperować mikroba na tyle,żeby rozprzestrzenił się jak w latach czterdziestych i zafundował nam kilkasolidnych epidemii dla całej rodziny!Zamówiłem kolejnego burbona.Przyszedł Bob i dosiadł się do Maxa.Facet promieniał.Trzeba przyznać,że miał powód.Jest szefem działu gazów trujących.Skupiał w swoim rękuwojny i wypadki.Prawdziwa ciepła posadka.Kompletnie nic do roboty.Widziałem, jak się lenił, zajęty wyłącznie robieniem kretyńskich dowcipówalbo wgapiony w dziewczyny z rozkładówek.A mimo to wszystkie wykresyefektywności rosły jak na drożdżach.No nie, wywalą mnie, pewne jak amen w pacierzu.Przedsiębiorstwa międzynarodowe nie są instytucjami dobroczynnymi.przy kolejnym sprawozdaniu dostanę wypowiedzenie.Zamówiłem kolejnego burbona.A gdybym poprosił o przydzielenie mnie do działu alkoholików?Przecież takk w ogóle, to nie mogę odpowiadać za tę kurewską ospę.Tam nagórze muszą sobie z tego zdawać sprawę.Im dłużej o tym myślę, tym większą mam nadzieję.Zgoda, nie jestem może orłem w mikrobach, ale mógłbym wynajdowaćnowe koktaile.Popularyzować różne, mało znane napitki.Na przykład winopalmowe.Dlaczego w barach nie ma wina palmowego? Jestem pewien, że toby chwyciło.Gdyby się jeszcze dodało głośną afrykańską muzykę, klientelajest murowanaZapłaciłem Emilowi i wróciłem do siedziby spółki ŚMIERĆ BEZ OGRANICZEŃ.Śniło mi się, że przechadzam się pod ogromnymi piniami w rozległymparku, gdzieś w okolicach Antibes
[ Pobierz całość w formacie PDF ]