[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ciemnym niebiewisiała białobłękitna kula imitująca Altair.Wszystko wściekle błyszczało.Anijednej trawki, ani jednej roślinki, tylko nieznośny biały kamień, skrzypiącybiały piasek i kurz unoszący się spod nóg. - Ładnywidoczek - powiedziałem.- Żyć się odechciewa! Lusin itym razem nie stracił kontenansu. - Nieźle! - rzekł.-Żyć tutaj to sztuka.Wielka.Wkrótce napotkaliśmy budowle Altairczyków: kamiennesześciany bez okien, skalne pudełka ciągnące się rzędami aż do horyzontu.Weszliśmy do jednego z sześcianów i zapaliliśmy latarki.Na ścianach zapłonęłyobrazy namalowane farbami luminescencyjnymi.Rysunki zmieniały barwę inatężenie, gdy tylko poruszyło się promieniem latarki.Po jej zgaszeniu z wolnanikły.Malowidła sprawiały dziwne wrażenie: same dziwacznie pogmatwane linie.Zdecydowane, miękkie, faliste.Nie urywane kreski, lecz pełne kontury.Przypomniała mi się matematyczna krzywa Peana, linia bez szerokości i grubości,lecz wypełniająca sobą dowolną bryłę.Linie Altairczyków były podobne:zapełniały całą przestrzeń, określały głębię, odtwarzały powietrze i przedmioty.Widziałem na obrazach ten sam pejzaż, który rozpościerał się na zewnątrzbudynku: to samo palące słońce, pola, kamienie, piasek i budowle.W tymkrajobrazie byli umieszczeni Altairczycy - nitkonodzy, pająkowaci, przemykającysię między przedmiotami.Przed jednym z obrazów stałem dłuższą chwilę.DwóchAltairczyków walczyło z sobą.Wściekle splatali kończyny i przepychali siętułowiami.Artysta wspaniale oddał ich wściekłość, szybkość i energię ruchów.Szedłem wzdłuż jednej ze ścian, a Lusin oglądał przeciwległą.Nagle krzyknął: - Eli, chodź tutaj! Szybciej! Rzuciłem się ku niemu myśląc, że przytrafiło mu sięcoś złego.Lusin pokazywał palcem na rysunek. Naobrazie byli Galaktowie. Ten obraz też był rysowanyliniami.Na kamieniu leżał umierający brodaty Galakt w czerwonym płaszczu ikrótkich spodniach.Jedną rękę bezsilnie odrzucił w bok, drugą przyciskał dopiersi.Oczy umierającego były zamknięte, usta wykrzywiał grymas.Opodal stałotrzech Galaktów ze skutymi rękami (na wizerunku dokładnie widać było łańcuchkrępujący ich ręce wykręcone do tyłu).Artysta z taką samą przerażającąwiernością oddał męki konającego i milczącą rozpacz trzech jeńców.Galaktowienie patrzyli na widza, głowy mieli opuszczone z bezwolną pokorą.A nad nimiprzelatywali Altairczycy.Malarz z równym mistrzostwem ukazał rozterkęmieszkańców Altairu.Każda linia ich ciała krzyczała cierpieniem, chęciąniesienia pomocy i bezsiłą. - A gdzie są ci, którzypojmali Galaktów? - zastanawiałem się.- Najwidoczniej to nie Altairczycy, booni sami zdają się umierać z przerażenia.Żadnego śladu, żadnej poszlakiwskazującej na Zływrogów! Rozumiesz, co to znaczy'? Po każdym nowym odkryciutajemniczy Niszczyciele stają się jeszcze bardziej zagadkowi. - Zagadka.Trzeba szukać.Może jeszcze jeden obraz? Przechodziliśmy z jednego pustego budynku do drugiego.Pod naszymi latarkami rozjarzały się coraz nowe obrazy, ale nie było wśród nichwizerunku Galaktów. - Trzeba poszukać Altairczyków -powiedziałem.-Jedynie oni potrafią wyjaśnić zagadki własnych rysunków. - Chodźmy.Poszukajmy. Przechodząc rozżarzoną pustynią natknęliśmy sięwreszcie na tłum zaciekle pracujących Altairczyków.Wyrąbywali i obciosywalikamienie, które potem nieśli do wznoszonych budynków.Praca była uciążliwa, leczrzemieślnicy biegli.Nietrudno zresztą być zręcznym, jeśli zamiast dwóch rąk masię dwadzieścia giętkich i silnych kończyn. Kulazastępująca Altair świeciła w zenicie i pająkowate istoty jarzyły się wniewidzialnych promieniach, chociaż słabiej niż w hali, gdzie je po raz pierwszyzobaczyliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]