[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Moi rozmówcy przybierali niezmiennie jeden z dwóch tonów -oskarżycielski lub dziękczynny.Jedni mówili, że powinienem jak najszybciejskończyć książkę, bo kupa ludzi wpadnie inaczej w tarapaty, a inni dziękowaliBogu, że zdążyłem na czas i pytali, czy daleko mam jeszcze do końca biografii.Wzależności od dnia i osoby, która ze mną rozmawiała, czułem się na zmianę, albojak mesjasz, albo jak spec od naprawy telefonów.Pytanie, czy swoją książkąożywię Marshalla France'a, wirowało mi w głowie jak szklana kulka wautomatycznej suszarce.Chwilami przystawałem i wybuchałem śmiechem, takie towszystko było szalone i absurdalne.A chwilami obłaziły mnie jaszczurki lęku ichciałem już tylko jak najszybciej, raz na zawsze o tym wszystkim zapomnieć. - Powiedz, Larry, jak się czuje człowiek.wymyślony? Larry pierdnął na cały głos i uśmiechnął się do mnie. - Wymyślony? Co znaczy "wymyślony'? Ty wystrzeliłeś ze swojegostarego, no nie? - Kiwnąłem głową i wzruszyłem ramionami. - No widzisz, a ja wystrzeliłem skądinąd.Jeszcze piwko? Katarzyna głaskała szarego królika, tak ostrożnie, jakby był zeszkła. - Wymyślona? Hmmm, to zabawne określenie.Wymyślona.-obracała to słowo w ustach i uśmiechała się do królika.- Nigdy się nad tym niezastanawiam, Tomaszu.Myślę o tylu innych rzeczach. Jeżeli spodziewałem się od nich rewelacji, to na próżno.Galenbyło typowo mieszczańską społecznością, w samym sercu Missouri, ludzie tamuczciwie pracowali, w środowe wieczory grywali w kręgle, przepadali za "BionicWoman", jadali kanapki z szynką i oszczędzali na nowy pług automatyczny albo nadomek letni nad jeziorem Tekawitha. Najciekawszą historię usłyszałem od faceta, który niechcącypostrzelił w twarz rodzonego brata z policyjnego rewolweru.Nacisnął spust,gruchnęło, dym - a bratu nic się nie stało.Ab - so - lut - nie nic! Ludziomusta się nie zamykały.Odkąd zostałem "jednym z nich", opowiadali mi o sobiewszystko - o lumbago, o życiu seksualnym, o najlepszych sposobach przyrządzaniazębacza.Niewiele z tego co mówili miało dla mnie jakąkolwiek wartość, ale onitak długo opowiadali to samo sobie nawzajem, że było dla nich nie lada frajdąznaleźć nowe ucho. - Wiesz, co mnie teraz najbardziej wkurza, Abbey? To, że nicnie wiem na pewno.Kiedyś szedłem sobie spokojnie ulicą i nie musiałem sięmartwić, że jakiś pieprzony samolot może ni stąd, ni zowąd spaść na głowę -rozumiesz, o co mi chodzi? Jak człowiek wie, to ma spokój.Nie musi się martwić,że coś mu się nagle przydarzy.Patrz pan tego, jak mu tam, Joe Jordana.Jedziesobie jakby nigdy nic po paczkę pieprzonych fajek, aż tu nagle - bach! - idzieciak pod kołami.Dziękuję bardzo za taką przyjemność, ja tam wolę wiedzieć,kiedy przyjdzie na mnie czas.I wtedy aż do tego czasu mogę się niczym nieprzejmować. - No a kiedy ten czas nadejdzie? Co wtedy zrobisz? - Zleję się w pieprzone gacie! - stary człowiek śmiał się zwłasnego żartu do rozpuku. Im dłużej wypytywałem ludzi, tym bardziej oczywiste stawało siędla mnie, że przeważająca większość jest zadowolona z "metody France'a iprzerażona tym, że nagle, w sposób okrutny i niespodziewany, oddana została wniezdarne łapy losu. Ale byli i tacy, którzy woleli nie wiedzieć, co ich czeka.Niktich za to nie potępiał.Zgodnie z ustalonym od lat obyczajem, za obszernyegzemplarz historii i przyszłości każdej rodziny odpowiadał senior rodu.Księgękażdy otrzymał w prezencie od France'a.Ktokolwiek ukończył osiemnaście lat ibył ciekaw, co z nim będzie dalej, mógł udać się do "starszego" i o wszystkozapytać. Sprzedawca ze sklepu spożywczego popatrzył na mnie jak naidiotę, kiedy go zapytałem, czy nie chciałby pożyć dłużej niż, wyznaczone muprzez France'a pięćdziesiąt jeden lat. - A po co? I tak zdążę wszystko zrobić.Pięćdziesiąt lat tokupa czasu. - Ale to takie.definitywne.Katastroficzne jakieś. Artretyczna dłoń sprzedawcy wyciągnęła z kieszeni fartuchaczarny grzebień z napisem AS i przeczesała nim równie czarne włosy. - Nie rozumiesz, Tom.Teraz mam trzydzieści dziewięć lat, tak?Wiem na pewno, że zostało mi jeszcze dwanaście.Śmierć mnie nie przeraża.Aciebie przeraża, co? Przyznaj się, że bywają dni, kiedy wstajesz rano i mówiszsobie: "Może dzisiaj zostanę kaleką na całe życie", albo coś w tym stylu.A mytunigdy, nawet przez dwie sekundy, nie myślimy w ten sposób.Mam artretyzm rąk iumrę na raka mając pięćdziesiąt jeden lat.I kto z nas dwóch ma lepiej, ty czyja? Sam powiedz uczciwie. - Mogę cię jeszcze o coś zapytać? - Jasne, wal śmiało. - Załóżmy, że jestem Galeńczykiem i wiem, że jutro umrę - że typrzejedziesz mnie na śmierć swoją furgonetką.Co się stanie, jeżeli zamknę się wdomu i w ogóle nie wyjdę jutro na ulicę? Co będzie, jeżeli na cały dzień schowamsię w szafie i uniemożliwię ci przejechanie mnie furgonetką? - Wtedy umrzesz w szafie, dokładnie o tej godzinie, o którejmiałem cię przejechać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]