[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. On mnie o to zapytał któregoś dnia.Siedzieliśmy w Grinwald, nazalanym słońcem tarasie restauracji w środku miasta, skąd patrzyliśmy na góry iszczyt Eiger.Odwróciłem się do niego, ale poranne słońce siedziało mu dokładniena ramieniu, więc spojrzałem z powrotem na szczyty. - Bóg mi świadkiem, że trzeba było tak zrobić.Jakie to byłoproste! Ale należy pamiętać, co się działo nigdy w życiu ani przez moment niepodejrzewałem, że mam duszę artysty - a tu nagle stałem się kimś.kimś.niewiem jak to nazwać.kimś w rodzaju Prometeusza czy co - wykradałem ogieńbogom! Poprzez swoje dzieło, czy też raczej poprzez nasze wspólne dzieło, miałozostać odtworzone życie ludzkie.W dodatku osoba, wespół z którą tekodokonywałem, była moją ukochaną! Kobietą, z którą chciałem zostać do końcażycia.Było jeszcze mnóstwo innych powodów.Zawsze są w takich chwilach.Znówbyłem bożyszczem Galeńczykow, co znakomicie wpływało na moje samopoczucie.NawetAnna robiła, co jej kazałem.Z chwilą, kiedy Saxony wróciła, wydarzenia wmieście przestały się kiełbasić.Czułem, że jestem niezwyciężony.Dopóki byliśmyrazem, nie mogło nas spotkac nic złego.Bo i jakże? Byliśmy, bądź co bądź,nowymi Marshallami France'ami.Mieliśmy jego siłę.Panowaliśmy nad całympieprzonym miasteczkiem. - I ani przez moment nie pomyślałeś.- Zajrzał do swojejfiliżanki z kawą, żeby nie wprawiać mnie w zakłopotanie. - Nie, ani przez ułamek sekundy. Podniosłem łyżeczkę do kawy i umieściłem ją w filiżance.* Domy po obu stronach ulicy były odświętnie iluminowane ale niezauważyłem w nich znaku życia.Wszyscy mieszkańcy udali się na stację Galen,szczęśliwi, że chociaż na chwilę wychodzą z domów wszyscy razem, aby odbyćgeneralną próbę tego momentu w przyszłości, kiedy Marshall France rzeczywiściewróci i obejmie na zawsze dyrygenturę nad ich życiem. Woń sosny i spalin towarzyszyła mi przez całą drogę doprzejazdu kolejowego, którą przemierzałem już setki razy.Spojrzałem na zegarek.Była piąta dwadzieścia jeden.Dojście do stacji uliczką równoległą do torówmogło mi zająć pięć do ośmiu minut.A więc ledwo - ledwo.Ryzykowałem, ale byłoto ekscytujące i już czułem, jak serce wali mi pod żebrami. Skręciłem w prawo i ulicą Hammond skierowałem się na wschód, cochwila przechodząc w krótki sprint.Na chodnikach leżało trochę śniegu; czułemgo pod podeszwami, jakbym szedł po ostrych kamykach. Sapałem głośno, a moje ręce pracowały u boków jak tłokiparowozu.Co oni tam robią? Jak będą wyglądali do kładnie o piątej trzydzieści?Co się.? I wtedy usłyszałem to z oddali.Zatrzymałem się i mgła zasnuła mioczy.Dwa krótkie gwizdnięcia, a potem jedno długie.Długie, które zawisło wpowietrzu jak sygnał zwierza nie z tej ziemi.Zeskoczyłem z chodnika na jezdnię.Ponownie rozległ się gwizd, tym razem bliżej, właściwie już prawie na stacjiGalen.Przecież pociągi pasażerskie od dawna nie zatrzymują się w Galen.Ulicakończyła się ślepo, ale przesadziłem kamienny mur i pędziłem dalej.Nareszciezobaczyłem stację.Była rzęsiście oświetlona, jak do kręcenia filmu.Skąd tailuminacja? Na peronie kłębiły się setki ludzi.Byłem za daleko, żeby rozróżnićtwarze, ale rwetes panował niebywały, wszyscy krzyczeli jednocześnie.Nagle ktośwrzasnął: "Jest! Jest!" - i wszystkie głosy gwałtownie umilkły.Z czerniprzeciwległego końca stacji, ze wschodu, od strony Nowego Jorku OceanuAtlantyckiego i Austrii, wynurzyło się bladożółte światełko, a kiedyprzystanąłem w biegu, zobaczyłem, jak na stację wtacza się lokomotywa.Stałem idygotałem na całym ciele.Parowóz był bardzo stary i bardzo czarny.Buchał parąz komina i siał snopy iskier.Wtarabanił się na stację, holując srebrzystewagony pasażerskie. Pociąg stanął.W absolutnej ciszy słychać było tylko syk idzwonki parowozu. Jak przez mgłę zobaczyłem konduktora, który schodził na peron.Tłum rzucił się ławą do jednego wagonu. I wtedy nad dworcem przeszła fala niewiarygodnego gorąca.Widziałem, jak nadciąga, a kiedy mnie minęła, odczułem ją jak mocny powiewupalnego letniego powietrza.Dokładnie tak.Było to przyjemne.Pamiętam, jakpomyślałem, że to bardzo przyjemne. Ludzie coraz ciaśniej tłoczyli się koło pociągu.Harmider ożyłna nowo. Nagle za plecami usłyszałem huk eksplozji.Huk rozdarł niebo, aja mimowolnie odwróciłem głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje.Wielka chmurapłomienia barwy ochry wykwitła nad miastem i zatrzymała się na wysokości dachówi koron krzew.Pojedyncze płomienie strzelały i znikały tu i ówdzie. Spojrzałem na stację: tłum otaczał kogoś na peronie.Nikt niezwrócił uwagi na eksplozję.Pociąg gwizdnął dwa razy i zabrał wagony w swojąstronę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]