[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³o to dla mnie niezrozumia³e, poniewa¿ drzwi ich sypialni by³y ca³y czas zamkniête i œwiat³o w ³azience, które zostawiamy dla naszego syna, nie mog³o im przeszkadzaæ.Z zamieszania spowodowanego domniemanym po¿arem nie pamiêta³em zupe³nie nic.Œwiat³o mog³o przeszkadzaæ Jacquesowi, lecz na pewno nie mnie.W ci¹gu nastêpnego tygodnia narasta³o we mnie nieuzasadnione podniecenie.Przeœladowa³o mnie wspomnienie blasku bij¹cego prosto w oczy oraz g³uchy odg³os nocnej eksplozji.W nastêpny weekend pamiêæ ukaza³a mi wyraŸny i dramatyczny obraz ogromnego kryszta³u zawieszonego nad naszym domem, wspania³ego i wynios³ego, wysokiego na kilkadziesi¹t metrów i emanuj¹ce go nieziemskim, b³êkitnym blaskiem.Powiedzia³em o tym Annie i z miejsca ogarnê³o mnie uczucie pustki.Wiedzia³em, ¿e mi nie uwierzy³a.Nie mog³a tego zrobiæ, skoro ja nie wierzy³em sam sobie.– Mówi³eœ przedtem, ¿e by³y jakieœ k³opoty z piecem – przypomnia³a, wprawiaj¹c mnie w zak³opotanie.Nigdy wiêcej nie wspomnia³em ju¿ o krysztale, na zawsze wymazuj¹c go z pamiêci.6 lutego 1986, po wizycie u Hopkinsa, wraca³em do domu pe³en energii i chêci dzia³ania.Przekonany by³em, ¿e zadaj¹c wywa¿one i ostro¿ne pytania, raz na zawsze zakoñczê ca³¹ sprawê.Jacques i Annie faktycznie widzieli œwiat³o w ³azience.Drzwi ich sypialni mu sia³y byæ otwarte, skoro Jac¹ues znalaz³ siê potem w korytarzu.Powodem krzyku Anny nie by³ wcale ¿aden wybuch, lecz moje stwierdzenie, ¿e dom siê pali – w ogóle nie by³o ¿adnego wybuchu.A jeœli chodzi o b³êkitn¹ poœwiatê na suficie, to kombinacja niekonwencjonalnego Ÿród³a œwiat³a z gêst¹ mg³¹ mo¿e daæ zaskakuj¹ce rezultaty.¯ona by³a pierwsz¹ osob¹, któr¹ poprosi³em o cofniêcie siê myœlami do czwartego paŸdziernika ubieg³ego roku.Nie by³o to zbyt trudne, poniewa¿ w³aœnie wtedy Annie i Jacques po raz ostatni byli u nas z wizyt¹, a ponadto gêstoœæ mg³y by³a tamtej nocy niespotykana.Zaniepokoi³o mnie to, ¿e Anna natychmiast skojarzy³a swe nag³e przebudzenie z wybuchem.Nie widzia³a b³êkitnego œwiat³a, a moje ostrze¿enie o po¿arze najwyraŸniej nie dotar³o do niej przez sen, poniewa¿ pamiêta³a jedynie, jak zapewnia³em j¹, ¿e nic siê ju¿ nie pali.Zapyta³em syna: – Czy pamiêtasz, jak ostatni raz byli u nas Jacques i Annie?– Tak – odpowiedzia³.– Coœ wtedy wybuch³o w nocy.A wiêc on równie¿ s³ysza³ eksplozjê.– Jacyœ ludzie powiedzieli mi, ¿e wszystko w porz¹dku, ¿e to ty rzuci³eœ butem w muchê.– Jacy ludzie?– Po prostu ludzie.Przyszli do mnie.Muszê przyznaæ, ¿e by³em zaszokowany t¹ odpowiedzi¹.Zrezygnowa³em z dalszego indagowania syna i zadzwoni³em do Budda Hopkinsa, który poradzi³ mi, bym zamiast o wspomnienia pyta³ o sny.Id¹c za jego rad¹ zapyta³em syna, co mu siê wówczas œni³o.Oto jego natychmiastowa i spontaniczna odpowiedŸ:– Œni³o mi siê, ¿e kilku ma³ych doktorów wynios³o mnie na werandê i po³o¿y³o na noszach.Bardzo siê przestraszy³em, wiêc zaczêli mi w kó³ko powtarzaæ: “Nie chcemy ciê skrzywdziæ, nie chcemy ciê skrzywdziæ".To by³ bardzo dziwny sen, bo wszystko dzia³o siê jakby naprawdê.Zreszt¹ zdarzy³ siê on w trakcie innego snu, w którym p³yn¹³em ³Ã³dk¹ razem z Ezr¹.– Ezra to jego przyjaciel.Nie potrafi³ okreœliæ, czy ten sen mia³ miejsce czwartego paŸdziernika, wiedzia³ jedynie, ¿e by³o to podczas naszego pobytu w domku.Ta relacja rozwia³a moje z³udzenia i nadzieje na rozwi¹zanie problemu w sposób choæ trochê przypominaj¹cy metody konwencjonalne.Co mog³o siê zdarzyæ mojemu synkowi? Jego niewinna opowieœæ niezmiernie mnie zaniepokoi³a.W kontekœcie moich w³asnych prze¿yæ jego sen sugerowa³, ¿e albo istnieje miêdzy nami bardzo osobliwa wiêŸ emocjonalna, albo te¿ w tym samym czasie byliœmy œwiadkami podobnego zjawiska.Nastêpnie rozmawia³em z Jacquesem Sandulescu.Poni¿ej przytaczam zapis naszej rozmowy telefonicznej.Ja: Czy zauwa¿y³eœ coœ szczególnego podczas waszego ostatniego pobytu u nas?Jac¹ues: Œwiat³o! Spa³em i nagle coœ mnie zbudzi³o.Zobaczy³em, ¿e pokój jest ca³y zalany œwiat³em.By³o jasno jak w dzieñ i nie by³ to ksiê¿yc.Pomyœla³em, ¿e zaspaliœmy.Spojrza³em na zegarek – by³a czwarta trzydzieœci.Potem us³ysza³em przez drzwi, jak mówisz, ¿e wszystko w porz¹dku.Œwiat³o te¿ zniknê³o, wiêc wróci³em do ³Ã³¿ka.Ja: Co to by³o za œwiat³o?Jac¹ues: Œwiat³o, po prostu œwiat³o.Pada³o na krzaki i pnie drzew.Wydawa³o mi siê, ¿e jest dziesi¹ta rano.Uczyni³em wszystko, co le¿a³o w mojej mocy, by skopiowaæ takie œwiat³o.Pokój goœcinny ma maleñkie okienko wychodz¹ce na zadaszon¹ werandê g³êbokoœci dwóch metrów.Za ni¹ teren wznosi siê stopniowo tak, ¿e nawet œwiat³o reflektorów przeje¿d¿aj¹cych drog¹ samochodów nie wpada do pokoju, nie mówi¹c ju¿ o blasku s³oñca czy ksiê¿yca.Nawet w zimie, kiedy drzewa pozbawione s¹ liœci, œwiat³a domu s¹siada nie s¹ widoczne z tego okna.Nasz reflektor z detektorem ruchu nie œwieci bezpoœrednio na werandê, lecz wzd³u¿ niej.Gdyby jakimœ cudem – mimo wykrêconych ¿arówek – w³¹czy³ siê, Jacques zobaczy³by nie krzaki i drzewa, lecz zarys werandy, poza którym panowa³aby ciemnoœæ, snop œwiat³a mija bowiem okno i pada na ca³¹ powierzchniê werandy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]