[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Selekcja przeciągnęła się aż do zapadnięcia ciemności i odbywała się dalej przyświetle ognisk.Jonnie wybrał w końcu pięćdziesięciu młodych, silnych mężczyzn.Poprosił szefów, aby wybrali swego reprezentanta, kogoś starszego, do kogo majązaufanie.Wybór padł na Roberta Lisa, weterana wielu wypraw i osobę bardzouczoną.Oczywiście, byłoby rzeczą niestosowną, gdyby wyprawie nie towarzyszylidudziarze, oni z kolei zażądali kogoś, kto grałby na bębnie.Zwiększyło to listędo pięćdziesięciu czterech osób. Potem jakieś stare kobiety przepchnęły się łokciami do przodu izapytały, kto będzie naprawiał podarte ubrania, wyprawiał skóry, suszył ryby,dbał o rannych i przyrządzał posiłki? Jonnie miał nowy problem i nowe wybory, wwyniku których na liście znalazło się pięć starych wdów w nieokreślonym wieku,ale z powszechnie uznanymi uniwersalnymi umiejętnościami. Ponieważ wiedziano już, że ochotnicy będą musieli się wieleuczyć, zgłosił się również niski, lecz stanowczy kierownik szkoły, którystwierdził, iż młodych ludzi mających chętkę tylko na polowania i dziewczynytrzeba będzie do nauki zapędzać żelaznym prętem.Zdecydowano, że pojedzie takżeon. Później do szturmu przystąpili pastorzy.Kto będzie siętroszczył o dusze młodych ludzi? I uczył ich szacunku dla starszych? Ktoodprowadzi ich na miejsce ostatniego spoczynku, gdy zginą? Wybuchł między nimispór o to, który ma towarzyszyć wyprawie.Przez losowanie wybrano jednego znich. Jonnie miał również własne plany.Wszyscy wybrani byli bystrzy,ale on musiał mieć trzech szczególnie uzdolnionych i inteligentnych oraz na tylepodobnych do niego z budowy oraz wzrostu, żeby z daleka można ich było wziąć zaniego, i których głosy, zwłaszcza w gorszych warunkach łączności radiowej,przynajmniej z grubsza przypominałyby jego głos.Wybrał ich z pomocą wodzów,kierownika szkoły i pastora. Teraz z kolei pojawił się uczony stary człowiek i zacząłlamentować, że nikt nie opisze tej wyprawy, która przejdzie przecież dohistorii.Okazało się, że jest to dziekan wydziału literatury czegoś w rodzajuuniwersytetu, który przez stulecia z trudem egzystował.Wysunął argument, iżjest dwóch kandydatów mogących kontynuować jego pracę na uniwersytecie, a zewzględu na wiek i słabe zdrowie już pewnie i tak musiałby niedługo zrezygnowaćze stanowiska i że nie może być przez McTylera pominięty.Robert Lis uznał, żenależy go zabrać. Ponieważ w eliminacjach odpadło osiemnastu młodych mężczyzn,których wyniki były porównywalne z wynikami wybranej pięćdziesiątki, wybuchłomałe zamieszanie i kiedy zanosiło się już na rozlew krwi, Jonnie poddał się izaakceptował wszystkich.I tak na liście znalazło się osiemdziesięciu trzechochotników.Jonnie obudził Terla, który, znudzony przeciągającymi siędyskusjami, zdrowo popił kerbango i zasnął na fotelach samolotu. - Mamy osiemdziesięciu trzech - poinformował go.Samolot bierzenormalnie pięćdziesięciu Psychlosów, ale ludzie są znacznie mniejsi i lżejsi,nie będzie więc problemu.Czy zgadzasz się na wszystkich? Terl był zamroczony i rozespany. - Przy realizacji takiego projektu będzie duży wskaźnikwypadkowości.Poza tym pod pozorem uczenia będę ich od razu wykorzystywał dopracy, a więc większa liczba nie zaszkodzi - wymamrotał wreszcie.- Dlaczegobudzisz mnie, zwierzaku, żeby zadawać mi takie niedorzeczne pytania? Opadł z powrotem na fotel.Jonnie zdobył kolejną informację natemat projektu Terla.Do tej pory o jego planach wiedział naprawdę niewiele."Wszystko dzięki kerbango" - pomyślał zadowolony i wyszedł z samolotu.Poleciłhistorykowi zrobienie spisu nazwisk wszystkich ochotników, po czym wysłał ich dodomów, aby wzięli ciepłe i lekkie ubrania, koce, osobiste wyposażenie i żywnośćna parę dni, żeby wystarczyło jej do czasu, zanim spędzi trochę bydła.Musielibyć z powrotem o świcie, więc pożyczono konie tym, którzy ich nie mieli. Jonnie spotkał się z szefami na ostatniej naradzie. - Narobiliśmy w Górach Szkockich sporo rabanu i chociaż bazagórnicza znajduje się w odległości pięciuset mil stąd, to jednak złoży się dlawas lepiej, jeśli przez cały przyszły rok będziecie siedzieć cicho i zachowywaćsię w sposób nie rzucający się w oczy. Zebrani przyznali mu rację. - Istnieje duże ryzyko - ciągnął - że nie powiedzie się nam, żejuż nigdy was nie zobaczę, a wszyscy wasi ludzie zginą.Pokiwali tylko głowami -odważni ludzie zawsze ryzykują życie, nieprawdaż? I nie będą tego mieliMcTylerowi za złe.Znacznie gorsza rzecz to w ogóle nie próbować.To właśniebyłoby nie do wybaczenia. Około północy Jonnie zaczął rozmawiać z mężczyznami, którychnie wybrał.Zdumiony i ucieszony usłyszał, że szefowie ustalili już z nimi, iżjeśli wyprawa się powiedzie, będą oni stanowili grupę odpowiedzialną zaodtworzenie porządku i reorganizację życia w Anglii, Skandynawii, Rosji, Afrycei Chinach, oraz że zaczęli już planowanie studiów, szkolenia i organizacji tegowszystkiego na koniec roku.Wszyscy aż kipieli entuzjazmem."Mój Boże pomyślałJonnie ze zdumieniem - ależ ci Szkoci są dalekowzroczni!" Organizatorem i pomysłodawcą był Fearghus, który spokojnieprzedstawił Jonniemu ogólne plany. - Nic się nie bój, McTyler! Jesteśmy z tobą! Zupełnie wyczerpany Jonnie rozciągnął się pod kadłubemfrachtowca, owinął ręcznie dzianym wełnianym kocem i zapadł w sen.Po razpierwszy od śmierci ojca nie czuł się samotny.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]