[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ożyły ciemne uśpione domy - Geraltzaczął odróżniać chrapanie śpiących ludzi, tupnięcia wołóww zagrodach, parskanie koni w stajniach.W którymśz domów w głębi uliczki rozbrzmiewały zdławione, spazmatycznejęki kochającej się kobiety. Dźwięki rosły, przybierały na sile.Rozróżniał jużobsceniczne słowa birbanckich piosenek, dowiedział sięimienia kochanka jęczącej niewiasty.Znad kanału, zMyhrmanowego domostwa na palach, dobiegał rwący się,nieskoordynowany bełkot znachora, wprowadzonego traktamentemFilippy Eilhart w stan kompletnego i zapewnepermanentnego zidiocenia. Zbliżał się świt.Deszcz przestał wreszcie padać, zrywałsię wiatr, który przepędzał chmury.Niebo na wschodziejaśniało wyraźnie. Szczury w zaułku zaniepokoiły się nagle, prysnęły wróżne strony, skryły wśród skrzynek i śmieci. Wiedźmin usłyszał kroki.Czterech lub pięciu ludzi, narazie nie mógł dokładniej określić ilu.Spojrzał w górę,ale Filippy nie zobaczył. Natychmiast zmienił taktykę.Jeśli w zbliżającej sięgrupie był Rience, miał małe szansę na schwytanie go.Musiałby wpierw stoczyć walkę z eskortą, a nie chciał tego.Raz, bo był pod wpływem eliksiru, ci ludzie musielibyumrzeć.Dwa, bo Rience miałby wtedy czas, by zwiać. Kroki zbliżały się.Geralt wyszedł z cienia. Z zaułka wyłonił się Rience.Wiedźmin rozpoznałczarownika momentalnie i instynktownie, choć nigdy przedtemgo nie widział.Bliznę po oparzeniu, prezent od Yennefer,maskował cień rzucany przez kaptur. Był sam.Jego eskorta nie ujawniła się, pozostała wuliczce, ukryta.Geralt natychmiast zrozumiał dlaczego.Rience wiedział, kto czeka na niego pod domem znachora.Rience spodziewał się zasadzki, a jednak przyszedł.Wiedźmin pojął dlaczego.I to zanim jeszcze usłyszał cichyzgrzyt mieczów wysuwających się z pochew.Dobrze,pomyślał.Jeśli tego chcecie, dobrze. - Przyjemnie się na ciebie poluje - powiedział cichoRience.- Nie trzeba cię szukać.Zjawiasz się sam, tam,gdzie się ciebie chce mieć. - To samo można powiedzieć o tobie - odrzekł spokojniewiedźmin.- Zjawiłeś się tu.Chciałem cię tu mieć, ijesteś. - Musiałeś nieźle przydusić Myhrmana, by ci powiedziało amulecie, by pokazał, gdzie jest ukryty.I w jakisposób go uaktywnić, by wysłał wiadomość.Ale tego, żeten amulet zawiadamia i ostrzega zarazem, Myhrman niewiedział i nie mógł powiedzieć, nawet przypiekany naczerwonych węglach.Rozdałem wiele takich amuletów.Wiedziałem, że prędzej czy później trafisz na któryś znich. Zza rogu uliczki wyłoniło się czterech ludzi.Poruszalisię wolno, zwinnie i bezszelestnie.Wciąż trzymali sięstrefy mroku, a wydobyte miecze dzierżyli tak, by niezdradził ich błysk kling.Wiedźmin, rzecz jasna, widziałich wyraźnie.Ale nie zdradził się z tym.Dobrze, mordercy,pomyślał.Jeśli tego chcecie, będziecie to mieli. - Czekałem - ciągnął Rience, nie ruszając się z miejsca- i doczekałem się.Zamierzam wreszcie uwolnić ziemięod twojego ciężaru, paskudny odmieńcze. - Ty zamierzasz? Przeceniasz się.Ty jesteś tylkonarzędziem.Zbirem wynajętym przez innych do załatwianiabrudnych spraw.Kto cię wynajął, pachołku? - Za dużo chciałbyś wiedzieć, mutancie.Nazywasz mniepachołkiem? A wiesz, czym ty jesteś? Kupą łajna leżącąna drodze, którą trzeba usunąć, bo ktoś nie chce pobrudzićsobie butów.Nie, nie wyjawię ci, kim jest ten ktoś,chociaż mógłbym.Powiem ci natomiast coś innego, byśmiał nad czym rozmyślać w drodze do piekła.Ja jużwiem, gdzie jest bękart, którego tak strzegłeś.I wiem,gdzie jest ta twoja wiedźma, Yennefer.Ona nie obchodzimoich mocodawców, ale ja mam do tej dziwki osobistąurazę.Gdy tylko skończę z tobą, dobiorę się do niej.Sprawię,że pożałuje sztuczek z ogniem.O tak, będzie tegożałowała.Bardzo długo. - Nie należało tego mówić - uśmiechnął się paskudniewiedźmin, czując już euforię walki, wywołaną przez eliksirreagujący z adrenaliną.- Dopóki tego nie powiedziałeś,miałeś szansę na przeżycie.Teraz już nie masz. Silne drganie wiedźmińskiego medalionu ostrzegło goprzed atakiem znienacka.Odskoczył, błyskawicznie dobywającmiecza, pokrytą runami klingą odbił i zniweczyłwystrzeloną w jego kierunku gwałtowną, paraliżującą falęmagicznej energii.Rience cofnął się, wzniósł rękę dogestu, ale w ostatniej chwili stchórzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]