[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zosta³abym z tob¹ nawet teraz, od razu, ale nie chcêtego za³atwiaæ w taki sposób.Nie chcê, ¿eby do koñca ¿yciapamiêta³, ¿e uciek³am od niego w œrodku nocy.187Nigdy nie zrobi³ mi najmniejszej krzywdy.Wezwano go nagle, wfabryce, w której pracuje, wybuch³ po¿ar.Ale nied³ugo wróci.Wyt³umaczê mu wszystko jutro rano, powiem, ¿e kocham innego,i wrócê do ciebie ju¿ na zawsze.Ale odpowiedz mi, mo¿e ty tegowcale nie chcesz?- Moja biedna, moja biedna - powiedzia³em do niej.-Jednak niedopuszczê do tego.Ze mn¹ bêdzie Ÿle i nie chcê, ¿ebyœ ginê³awraz ze mn¹.- Tylko o to ci chodzi? - zapyta³a i zajrza³a mi z bliska w oczy.- Tylko o to.O¿ywi³a siê ogromnie, przytuli³a do mnie, objê³a mnie za szyjê ipowiedzia³a:- Zamierzam zgin¹æ wraz z tob¹.Rano tutaj przyjdê.I otoostatni¹ rzecz¹, któr¹ pamiêtam z mego ¿ycia, jest smuga œwiat³apadaj¹cego z przedpokoju, a w tej smudze jej potargane w³osy, jejberet i jej oczy pe³ne zdecydowania.Pamiêtam dot¹d czarn¹sylwetkê w progu drzwi prowadz¹cych na podwórze i ten bia³yrulon.- Odprowadzi³bym ciê, ale nie mam ju¿ si³y, by wracaæsamotnie, bojê siê.- Nie bój siê.Wytrwaj jeszcze te kilka godzin.Jutro ranoprzyjdê.- To by³y ostatnie jej s³owa, jakie us³ysza³em w ¿yciu.- Æœœœ! -chory nagle sam sobie przerwa³ i uniós³ palec do góry.- Taka dziœniespokojna, ksiê¿ycowa noc.Znikn¹³ na balkonie.Iwan us³ysza³, ¿e korytarzem przeje¿d¿awózek, ktoœ chlipn¹³ czy te¿ jêkn¹³ cichutko.Kiedy wszystko to ucich³o, goœæ wróci³ i oznajmi³, ¿e dostodwudziestki przyby³ nowy mieszkaniec.Przywieziono kogoœ,kto nieustannie b³aga, by mu oddano jego g³owê.Obaj rozmówcyprzez chwilê milczeli zalêknieni, ale potem odzyskali spokój ipowrócili do przerwanej opowieœci.Goœæ ju¿ otworzy³ usta, alenoc rzeczywiœcie by³a niespokojna.Na korytarzu stale s³ychaæby³o jakieœ g³osy, wiêc goœæ zacz¹³ mówiæ Iwanowi do ucha takcichutko, ¿e to, co188opowiedzia³, znane jest tylko poecie, wyj¹wszy pierwsze zdanie:- W kwadrans po jej wyjœciu zapukali do mojego okna.To, oczym chory szepta³ Iwanowi na ucho, bardzo go najwidoczniejwzburzy³o.Twarz mu drga³a.W oczach trzepota³ strach i gniew.Opowiadaj¹cy wskazywa³ d³oni¹ kêdyœ w stronê ksiê¿yca, którydawno ju¿ znikn¹³ znad balkonu.Dopiero gdy ucich³y wszelkiedobiegaj¹ce z zewn¹trz odg³osy, goœæ odsun¹³ siê od Iwana izacz¹³ mówiæ nieco g³oœniej:- Tak wiêc póŸnym wieczorem w po³owie stycznia, w tymsamym paletku, ale z poobrywanymi guzikami, dr¿a³em z zimnana moim podwórku.Za plecami mia³em zaspy, w których zniknê³ykrzaki bzu, a przed sob¹, w dole, moje okienka, w których spozazas³on s³abo przebija³o œwiat³o.Przypad³em do pierwszegookienka, nas³uchiwa³em - w moim pokoju gra³ patefon.To wszyst-ko, co zdo³a³em us³yszeæ, zobaczyæ nie mog³em nic.Posta³em takprzez chwilê, a potem zawróci³em do furtki i w zau³ek.W zau³kuhula³a zamieæ.Przestraszy³em siê psa, który wpad³ mi pod nogi, iuciek³em przed nim na drug¹ stronê ulicy.Zimno i strach, któryteraz ju¿ mi zawsze towarzyszy³, sprawi³y, ¿e popad³em wotêpienie.Nie mia³em dok¹d pójœæ, najproœciej, oczywista, by³obyrzuciæ siê pod tramwaj na tej ulicy, któr¹ przecina³ mój zau³ek.Widzia³em w dali te oblodzone pude³ka pe³ne œwiat³a, s³ysza³emich obmierz³y zgrzyt na mrozie.Ale, drogi mój s¹siedzie, ca³arzecz polega³a na tym, ¿e strach ow³adn¹³ ka¿d¹ komórk¹ megocia³a.Ba³em siê tramwaju zupe³nie tak samo, jak przedtem tegopsa.Tak, zapewniam pana, ¿e nie ma w tym pawilonie ciê¿szegoprzypadku ni¿ mój!- Ale¿ móg³ pan przecie¿ zawiadomiæ j¹ - powiedzia³ Iwan,pe³en wspó³czucia dla nieszczêsnego chorego.-Poza tym onaprzecie¿ mia³a pañskie pieni¹dze.Przecie¿ z pewnoœci¹ jeprzechowa³a?189- Z pewnoœci¹ je przechowa³a, w to nie w¹tpiê.Ale pan mnienajwyraŸniej nie rozumie.Lub te¿, mówi¹c œciœlej, nie mam ju¿dawnego daru opowiadania.Zreszt¹ nie bardzo mi go ¿al, bo nigdymi ju¿ nie bêdzie potrzebny.Le¿a³by przed ni¹ - goœæ popatrzy³ zprzejêciem w ciemnoœæ - list z domu ob³¹kanych.A czy¿ na takiadres mo¿na pisywaæ listy?.Chory umys³owo!.Pan ¿artuje, mójprzyjacielu! Mia³bym j¹ unieszczêœliwiæ? Nie, do tego nie jestemzdolny.Iwan nie znalaz³ na to odpowiedzi, ale milcz¹co wspó³czu³swojemu goœciowi i cierpia³ wraz z nim.A on, umêczony tymiwspomnieniami, kiwa³ odzian¹ w czarn¹ czapeczkê g³ow¹ i mówi³tak:- Biedna kobieta.A zreszt¹ mam nadziejê, ¿e zapomnia³a omnie.- Mo¿e pan przecie¿ wyzdrowieæ.- nieœmia³o powiedzia³ Iwan.- Mój przypadek jest nieuleczalny - spokojnie odpowiedzia³ mugoœæ.- Kiedy Strawiñski obiecuje mi, ¿e przywróci mnie ¿yciu, niewierzê mu.To cz³owiek ludzki i po prostu chce mnie pocieszyæ.Nie przeczê zreszt¹, ¿e czujê siê teraz znacznie lepiej.Tak, a wiêcna czym to stanêliœmy? Mróz, te pêdz¹ce tramwaje.Wiedzia³em,¿e w³aœnie otwarto tê klinikê, i poszed³em do niej pieszo przez ca³emiasto.To by³o szaleñstwo! W polu z pewnoœci¹ bym zamarz³, aleocali³ mnie przypadek.Zepsu³a siê ciê¿arówka, podszed³em dokierowcy, to by³o ze cztery kilometry za miastem, i kierowca, kumemu najwy¿szemu zdumieniu, u¿ali³ siê nade mn¹.Wóz jecha³ wtym kierunku.Kierowca zabra³ mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]