[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gryzłi żuł go z całej siły.Przerwanie więzów zajęło mu mniej niż minutę.- Smakujeobrzydliwie - powiedział, wypluwając kawałki skóry. - Musisz mieć dobrego dentystę.- Pod wymuszoną lekkościąjej słów słychać było drżenie głosu. Brion wyciągnął rękę i odgarnął sprzed jej oczu kosmyksplątanych włosów. - Zaraz nas tu nie będzie.Daję ci na to moje słowo.Musisz tylko poleżeć spokojnie przez chwilę. Nie czuł się jeszcze tak odprężony, jak tego pragnął.Byłjuż jasny dzień i ich ruchy mogły być z łatwością zauważone przez każdego, ktosię obudził.Kilka następnych minut miało zadecydować o wszystkim.Wiedział, żejeżeli uda im się dotrzeć do zarośli przed podniesieniem alarmu, będą mogliuciec.Mimo obrażeń był gotów uciekać.I nie dopuścić do tego, aby złapano ichpo raz drugi.Rozluźnił rzemienie opasujące nogi, po czym wsunął wskazującypalec lewej ręki pod najcieńszy z nich.Przerwał go bez wysiłku.Potem kolejnonastępne.Na koniec zdjął je i powoli się wyprostował.Porywacze wciąż spali.Wten sam sposób uwolnił nogi Lei. - Idziemy - szepnął, obejmując ją i unosząc do góry. Ostrożnie i cicho przechodzili pomiędzy ciałami śpiących,spodziewając się w każdej chwili podniesienia alarmu.Sześć, siedem, osiemkroków.Byli już między drzewami i przedzierali się przez zarośla. - Wrócę za chwilę - szepnął, stawiając ją na ziemi.Przyłożył jej palec do ust, aby zapobiec protestowi.W chwilę potem zniknął,odchodząc w stronę polany. Lea nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.To byłśmiech.Z trudem powstrzymywała swoją na wpół histeryczną wesołość, widząc, jakniesie jednego z porywaczy.Zwykła ucieczka nie wystarczała mu.o, nie.Musiałwziąć ze sobą jeńca! Jeniec opierał się i wierzgał nogami, ale nadaremnie.Brionpojmał go bezszelestnie, jedną ręką zasłaniając mu usta, a drugą podnosząc zziemi.Jeniec miał wytrzeszczone oczy i był ledwie żywy.Kiedy Brion zwolniłuścisk, wciągnął łapczywie powietrze do płuc, drżąc na całym ciele.Zanim jewypuścił i mógł krzyknąć, twarda pięść Briona uderzyła go pod uchem.Bez czuciaosunął się na ziemię. Brion zignorował go i pomógł Lei stanąć na nogi.- Możesziść? - zapytał. - Odpowiedniejszym określeniem byłoby wlec się.- Postarajsię.Jeśli zajdzie potrzeba, pomogę ci.Bez wysiłku przerzucił jeńca przezramię, wziął Leę za rękę i ruszyli w dół zbocza, przedzierając się międzydrzewami.Z każdą chwilą oddalali się coraz bardziej od obozowiska.Nie byłosłychać żadnego alarmu.Byli wolni - przynajmniej na razie.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]