[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.PodniósÅ‚ pochylonÄ… dotÄ…d gÅ‚owÄ™, czapkÄ™ na niej poprawiÅ‚, powoli wyprostowaÅ‚ przygarbione plecy.- Albo i nie - ze srebrnym bÅ‚yskiem oczu poprawiÅ‚ siÄ™ - albo i nie! Daj Boże każdemu dobremu tak żyć i tak umrzeć, choćby i przedwczeÅ›nie!Serdecznym i zarazem ostrożnym jakby ruchem Witold w obie swe dÅ‚onie wziÄ…Å‚ jego rÄ™kÄ™.- Za drugie życzenie dziÄ™kujÄ™! - wzruszonym gÅ‚osem wymówiÅ‚ - życia bez wyższych uczuć i myÅ›li nie chcÄ™ i wolaÅ‚bym umrzeć wczeÅ›nie z wielkim ogniem w piersi niźli z kamieniem lub mÄ™tnÄ… wodÄ… żyć wieki !Zrazu przy dotkniÄ™ciu mÅ‚odego czÅ‚owieka Anzelm uchyliÅ‚ siÄ™ nieco i zwykÅ‚ym sobie trwożnym ruchom otuliÅ‚ siÄ™ kapotÄ…: Nie uÅ›cisnÄ…Å‚ też rÄ™ki Witolda, ale w sÅ‚owa jego caÅ‚y wsÅ‚uchany usta w zdziwieniu otworzyÅ‚ i z cicha wymówiÅ‚:- Nie spodziewaÅ‚em siÄ™.nie spodziewaÅ‚em siÄ™ już w swoim życiu mowy takiej sÅ‚yszeć.Chryste! Czy ubici mogÄ… drugi raz ożyć?- Nie - zawoÅ‚aÅ‚ Witold - oni sami Å›piÄ… na wieki, ale uczucia ich i myÅ›li krążyć nie przestajÄ… w przestrzeni i pÅ‚onąć w powietrzu, aż wejdÄ… znowu w żywych, mÅ‚odych, silnych, kochajÄ…cych ziemiÄ™ i ludzi!- Amen! - dokoÅ„czyÅ‚ Anzelm, po czym oba staliPrzez chwilÄ™ wzruszeni, milczÄ…cy i wzajemnie w siebie wpatrzeni.- Może być - zaczÄ…Å‚ Witold - że kiedykolwiek, gdy po skoÅ„czeniu nauk do Korczyna wrócÄ™, w wielu wzglÄ™dach o pomoc pana prosić bÄ™dÄ™.- Mnie? - zadziwiÅ‚ siÄ™ Anzelm i cofnÄ…Å‚ siÄ™ znowu trochÄ™.- Ej, nie! - ze spokojnym już zamyÅ›leniem mówiÅ‚ dalej - ze mnie już żadnej pomocy nikomu nie bÄ™dzie.Lata siÅ‚ ujmujÄ… i ubiegÅ‚ej wody nie wrócisz.Ale to jest prawda, że kiedy pan w Korczynie osiÄ™dziesz, trudno bÄ™dzie, trudno.uskuteczniać dobre zamiary.Mnie, w moim zaciszku siedzÄ…cemu, zdaje siÄ™ podczas, że jakieÅ› wielkie lody Å›wiat ten pokryÅ‚y i zrobiÅ‚o siÄ™ na nim nadmiar już zimno.Z nieba na nas leje siÄ™ po chmurność, a my w tej pochmurnoÅ›ci tak jak prawie groch rozsypany, którego każde ziarnko toczy siÄ™ po osobno i po osobno gnije.plonu nie wydajÄ…c.KiedyÅ› to byÅ‚y miÄ™dzy ludźmi insze myÅ›lenia i insze zamiary, ale wszystkie czasy majÄ… swój czas i każda rzecz przed oczami czÅ‚owieka jak woda ubiega, jak liść zwiÄ™dniÄ™ty żółknie.- Dziwnie pan smutny jesteÅ› i zdawać siÄ™ może, że już o wszystkim dobrym zwÄ…tpiÅ‚eÅ› - z palÄ…cÄ… ciekawoÅ›ciÄ… w twarz mówiÄ…cego wpatrujÄ…c siÄ™ przerwaÅ‚ Witold.ZamyÅ›lony uÅ›miech przewinÄ…Å‚ siÄ™ po ustach Anzelma.- ZasmÄ™ciÅ‚em siÄ™ ja raz w życiu swoim tak, że i na zawsze smÄ™tny już ostaÅ‚em, to jest prawda.Ale co do zwÄ…tpiaÅ‚oÅ›ci, to bynajmniej! WidziaÅ‚em ja, owszem, stare drzewa, co próchniaÅ‚y i waliÅ‚y siÄ™ po lasach, swoje przeżywszy, ale naokoÅ‚o nich wychodziÅ‚y z ziemi latoroÅ›cie zielone i swojÄ… kolejÄ… w silne drzewa wyrastaÅ‚y.Ot, i pan teraz takÄ… prawie jest latoroÅ›ciÄ…, co nowy las przepowiada, a jeżeli panu w jakiej trudnoÅ›ci czy w jakich zamiarach pomocy bÄ™dzie trzeba, to nie ode mnie pan jÄ… weźmiesz, ale od mego Janka, który zarówno jest jak latorość, co na mogile silnego dÄ™bu wyrosÅ‚a.Tymczasami.Nagle ożywiÅ‚ siÄ™ i prÄ™dzej nieco mówić zaczÄ…Å‚:- Tymczasami ja coÅ›ciÅ› już i sÅ‚yszaÅ‚em o różnych paÅ„skich rozmowach z ludźmi i radach, które pan dajesz.Ot, wczoraj Walenty przyszedÅ‚ do nas i mówiÅ‚, że pan z usilnoÅ›ciÄ… ludzi namawiaÅ‚, żeby zÅ‚ożyli siÄ™ wszyscy i ze cztery studnie w okolicy wykopali, toby nam woda tak prawie krwawa nie byÅ‚a.I MichaÅ‚ rozpowiadaÅ‚, że pan zbudowanie spólnego mÅ‚yna doradzasz, aby już na żarnach mleć potrzeby nie byÅ‚o, i różne tam insze myÅ›li ludziom do głów podajesz.Owszem.Mnie tylko.dziw braÅ‚, skÄ…d to wszystko wzięło siÄ™ u syna pana Benedykta KorczyÅ„skiego, który dla nas wszystkich prawie taki jest obojÄ™tny, jakby on tylko byÅ‚ czÅ‚owiekiem z duszÄ… przez Pana Boga jemu danÄ…, a my kamieniami, które nogami potrÄ…cać i odpychać trzeba.- Niech pan tego nie mówi, o! niech pan tego nigdy przede mnÄ… nie mówi! - porywczo zawoÅ‚aÅ‚ Witold i pÅ‚omienne rumieÅ„ce uderzyÅ‚y mu do czoÅ‚a.- Sam to już czujÄ™, że zbyt Å›miele przed synem na ojca powiedziaÅ‚em, i o wybaczenie proszÄ™ - ze sÅ‚abym też rumieÅ„cem na chudych policzkach i znowu trwożnym ruchem owijajÄ…c siÄ™ kapotÄ… przemówiÅ‚ Anzelm.- Nic to, nic! Pan nie byÅ‚eÅ› zbyt Å›miaÅ‚ym, tylko, widzi pan, ja ojca mego.dla mnie ojciec.no, ale nie mówmy już o tym! lepiej ja panu opowiem niektóre z moich myÅ›li, czego bym dla was pragnÄ…Å‚ i o czym myÅ›lÄ™, że być powinno.Przechadzali siÄ™ teraz zwolna pomiÄ™dzy drzewami w jaskrawych blaskach zachodu, którego ukoÅ›ne strzaÅ‚y Å›lizgaÅ‚y siÄ™ po ich gÅ‚owach i twarzach.Witold mówiÅ‚ jak· zwykle prÄ™dko i popÄ™dliwie, z gestykulacjÄ… żywÄ…, z ruchliwÄ… grÄ… rysów o czymÅ› towarzyszowi swemu opowiadajÄ…c, coÅ› mu tÅ‚umaczÄ…c.Anzelm z przygarbionymi plecami i twarzÄ… prawie nieruchomÄ… sÅ‚uchaÅ‚ go z uwagÄ… i ciekawoÅ›ciÄ… rzadko kilka słów zapytania lub odpowiedzi w rozmowÄ™ wtrÄ…cajÄ…c.ParÄ™ razy jak w tÄ™czÄ™ wpatrzony w twarz mÅ‚odzieÅ„ca cicho do samego siebie przemówiÅ‚:- Jaki do stryja podobny! Chryste! jakiż podobny!I w miarÄ™ przedÅ‚użania siÄ™ rozmowy Å›ciÄ…gÅ‚a, chuda, z lekka zaróżowiona twarz jego pod wielkÄ…, baraniÄ… czapkÄ… okrywaÅ‚a siÄ™ wyrazem dziwnie z sobÄ… zmieszanych uczuć: marzycielskiej radoÅ›ci i niezgÅ‚Ä™bionej tÄ™sknoty.Wejrzenie jego coraz częściej biegÅ‚o daleko, ku zaniemeÅ„skiemu borowi, a dÅ‚ugie, blade rÄ™ce, do poÅ‚owy w rÄ™kawy kapoty wsuniÄ™te, splataÅ‚y siÄ™ palcami silnie - trudno byÅ‚o odgadnąć, czy w radoÅ›ci niespodziewanej, czy w żaÅ‚oÅ›ci wspomnieÅ„
[ Pobierz całość w formacie PDF ]