[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie musiał też uzbrajać się w ten swój odpychający uśmiech,którym utrzymywał wszystkich na dystans, w przeciwieństwie do kapitanówpozostałych gwiazdolotów, których stosunki z załogą były o wiele serdeczniejsze.Nie podobało mi się to i postanowiłem przy okazji dać temu wyraz.Nie musiałemdługo na nią czekać.Zaproponowałem zwołanie narady dowódców gwiazdolotów, abyzdecydować wspólnie czy należy kontynuować badania pierwszej odkrytej przez nasplanety. - Ale przecież ty sam uważasz, że nie należy tego robić! -zaoponował Oleg. - Moje zdanie nie jest tu najważniejsze, a zresztą mogę sięmylić.Ellon jest tu chyba bardziej kompetentny, bo zwiad instumentalny należydo jego grupy. - Narada jest niepotrzebna! - uciął Oleg.Opuścimy niebawemten rejon. Wówczas postanowiłem wyłożyć kawę na ławę (Romero jednakzaraził mnie swoim kwiecistym językiem): - Oleg, dlaczego zachowujesz się takoschle? Daję ci słowo, że nie tylko na mnie wywiera to przykre wrażenie! Zawahałsię. - Nie mogę zachowywać się inaczej, Eli - powiedziałwreszcie. - Nie możesz? Z jego twarzy opadł przyklejony do niej dotychczasmaskujący uśmiech.Oleg znów stał się szczerym, prostym chłopcem, jakiegopamiętałem z Ziemi. - Nie znoszę Ellona, Eli - wykrztusił. - Nikt nie lubi Ellona - odparłem.- Mylisz się! - Z wyjątkiem Ireny - poprawiłem się. - Dla mnie jest to wystarczająco ważny wyjątek wyznałponuro Oleg.- Bardzo się ze sobą przyjaźniliśmy, zanim Irena nie zaczęłapracować z Ellonem.To bardzo wybitny intelekt, ale dziewczyna zbytnio mu siępodporządkowała.A ponadto Ellon, zwłaszcza w jej obecności, podkreślanieustannie, że przewyższam go stanowiskiem, ale nie znaczeniem. - Ellon wychował się w społeczeństwie Niszczycieli, wktórym poczucie hierarchii było silnie rozwinięte.Tego z dnia na dzień zmienićsię nie da - powiedziałem.- A ponadto mówimy o twoim stosunku do wszystkich,nie tylko do tego Demiurga! - Nie mogę traktować Ellona inaczej niż pozostałychczłonków załogi, ale też nie potrafię odnosić się do niego równie serdecznie jakdo Orlana, Romera czy Gracjusza.Muszę więc być wobec wszystkich jednakowooschły. Naszą rozmowę przerwał sygnał alarmowy.Pospieszyliśmy nastanowisko dowodzenia.Analizatory wykryły na,gwieździe, wokół której krążyłaCzerwona, jakieś dziwne zjawisko, na które wszystkie cztery mózgi pokładowestatków znalazły tylko jedno określenie - atak. Zdumieni i zaskoczeni nie mogliśmy oderwać oczu od ekranów.Z daleka, z rejonu, w który prowadził nasz kurs, tryskał potężny strumieńpromieniowania wycelowany dokładnie w Czerwoną Gwiazdę.Potok energii był takintensywny, że był widoczny w przestrzeni jako blada smuga przesłaniająca lekkoodległe gwiazdy. Oleg zbladł i powiedział drżącym głosem: - Jakie to szczęście, Eli, że zbliżyliśmy się do planety!Gdybyśmy byli teraz po przeciwległej stronie gwiazdy, cała eskadraprzekształciłaby się w chmurkę plazmy! - Co zamierzasz zrobić? - zapytałem. - Uciekać stąd jak najszybciej? - Zbliżyć się do Czerwonej Gwiazdy.Musimy dokładnie zbadaćnaturę tego ataku, Eli.Oczywiście z zachowaniem najwyższej ostrożności. Ostatnie zapisy dziennika pokładowego Allana mówiły o tym,że na eskadrę runął strumień zabójczych cząstek i że Allan wraz z Leonidempróbowali wyprowadzić statki poza jego zasięg.Bez skutku, bo promienie śmiercinieubłaganie ścigały ich na każdym kursie.Tak trwało do chwili, kiedygwiazdoloty z martwymi załogami, które przed śmiercią zdążyły jeszcze zadaćautomatom kurs powrotny, wynurzyły się w Perseuszu. Teraz było podobnie, z tą jedynie różnicą, że celem atakubyła gwiazda i że natężenie promieniowania było bez porównania wyższe od tego,które spadło na statki Allana i Leonida. - Wojna! - powiedziałem mimo woli na głos.Jakąż potęgątrzeba dysponować, żeby tak ostrzeliwać gwiazdy! - Nie wiem - zaoponował Oleg.- Nie ustaliliśmy jeszcze czyjest to czyjaś świadoma działalność, czy też niecodzienne zjawisko przyrodnicze.Atak na obce statki byłby rzeczą okropną, niemoralną i zbrodniczą, ale jednakzrozumiałą.Ale po co ktoś miałby walczyć z martwą gwiazdą? - Nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie powiedziałembezradnie.- Wiem tylko jedno: jeśli nie zachowamy maksymalnej ostrożności, toczeka nas los o wiele gorszy od tego, jaki stał się udziałem wyprawy Allana, bonawet nasze zwłoki nie wrócą na Ziemię! Oleg urzymywał eskadrę z dala od straszliwego promienia, azałogi statków nie opuszczały stanowisk bojowych.Gotowi byliśmy uruchomićwszystkie nasze środki obronne - anihilatory przestrzeni, generatory metryki,ślimaki grawitacyjne - gdyby tylko śmiercionośny promień zwrócił się w nasząstronę.Ja jednak już wówczas byłem nieomal pewien, że te wszystkie tak potężnenaszym zdaniem urządzenia znaczyły równie mało, jak dziecinny straszak przeciwkoarmacie.Ocaleliśmy tylko dlatego, że nas zignorowano.Celem ataku była gwiazda,a nie eskadra. Gwiazda oślepiająco rozbłysła i przekształciła się w szybkogasnący kłąb płomieni.Promień zniknął.Było po wszystkim, gwiazda umarła. Umarła też planeta, którą opuściliśmy zaledwie przed paromagodzinami.Beznamiętne analizatory zanotowały, że cała jej powierzchnia zwróconaku gwieździe pokryta jest szklistą, rozżarzoną masą.Być może na jejprzeciwległej stronie dałoby się odszukać jeszcze bodaj ślady dziwnychczarno-czerwonych istot, ale i tam szalały pożary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]