[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Robiê latawiec z mojego kapelusza – powiedzia³ do mnie.Przyjrza³em mu siê i wiedzia³em, ¿e ¿artuje.Zawsze uwa¿a³em siê za eksperta od latawców.Kiedy by³em dzieckiem, robi³em niezwykle skomplikowane i wiedzia³em, ¿e rondo s³omianego kapelusza jest zbyt kruche, ¿eby stawiæ opór wiatrowi.Z drugiej strony sam kapelusz jest za g³êboki, co spowoduje zawirowania wiatru wewn¹trz niego i uniemo¿liwi poderwanie kapelusza z ziemi.– Nie s¹dzisz, ¿e to poleci, prawda? – zapyta³ mnie don Juan.– Wiem, ¿e nie poleci – powiedzia³em.Don Genaro nie przejmowa³ siê tym i zakoñczy³ swoje dzie³o przyczepieniem d³ugiego sznurka do ca³ej konstrukcji.By³ wietrzny dzieñ.Don Genaro zbieg³ ze wzgórza, a don Juan trzyma³ jego kapelusz, potem ten pierwszy poci¹gn¹³ za sznurek i ten pieprzony latawiec rzeczywiœcie polecia³.– Patrz, patrz na latawiec! – krzykn¹³ don Genaro.Kapelusz podskoczy³ kilka razy, ale utrzymywa³ siê w powietrzu.– Nie spuszczaj oczu z latawca – powiedzia³ don Juan stanowczo.Przez chwilê czu³em zawrót g³owy.Patrzenie na latawiec wywo³a³o me wspomnienia z dawnych czasów.By³o tak, jakbym sam puszcza³ latawiec, tak jak to robi³em w wietrzne dni na wzgórzach mojego rodzinnego miasta.Na chwilê poch³onê³y mnie wspomnienia i straci³em œwiadomoœæ up³ywaj¹cego czasu.Us³ysza³em, ¿e don Genaro coœ krzyczy i zobaczy³em znów latawiec, najpierw podskakuj¹cy, a potem opadaj¹cy na ziemiê w miejscu, gdzie sta³ mój samochód.Wydarzy³o siê to z tak¹ prêdkoœci¹, ¿e nie by³em w stanie wyraŸnie zauwa¿yæ tego, co siê dzia³o.Poczu³em zawrót g³owy.Mój umys³ rejestrowa³ bardzo chaotyczny obraz.Widzia³em albo kapelusz don Genaro zmieniaj¹cy siê w mój samochód, albo kapelusz opadaj¹cy na dach samochodu.Chcia³em uwierzyæ w to drugie, ¿e don Genaro u¿y³ swojego kapelusza, ¿eby wskazaæ mój samochód.Ale nie mia³o to naprawdê znaczenia, jedno rozwi¹zanie by³o równie niesamowite jak drugie.Mój umys³ uczepi³ siê po prostu tego arbitralnie wybranego szczegó³u, ¿eby utrzymaæ normaln¹ równowagê.Us³ysza³em, jak don Juan mówi:– Nie walcz z tym.Czu³em, ¿e coœ we mnie by³o bliskie wydostania siê na powierzchniê.Myœli i obrazy nachodzi³y mnie niekontrolowanymi falami, jak przed zaœniêciem.Oniemia³y, wpatrywa³em siê w samochód.Znajdowa³ siê na p³askim, kamienistym placu, jakieœ sto stóp ode mnie.Wygl¹da³, jakby ktoœ w³aœnie go tam postawi³.Podbieg³em i zacz¹³em go ogl¹daæ.– Cholera! – krzykn¹³ don Juan.– Nie gap siê na samochód.Zatrzymaj œwiat!Potem, jakby we œnie, us³ysza³em, jak wrzeszczy:– Kapelusz Genaro! Kapelusz Genaro!Spojrza³em na nich.Wpatrywali siê we mnie przenikliwym wzrokiem.Poczu³em ból w ¿o³¹dku.Zaraz zabola³a mnie te¿ g³owa i zrobi³o mi siê niedobrze.Don Juan i don Genaro przygl¹dali mi siê z zaciekawieniem.Przez chwilê siedzia³em przy samochodzie, po czym prawie automatycznie otworzy³em drzwi i wpuœci³em don Genara na tylne siedzenie.Don Juan usiad³ przy nim.Pomyœla³em, ¿e to dziwne, bo zwykle siada³ na przednim siedzeniu.Prowadzi³em samochód do domu don Juana jakby we mgle.Zupe³nie nie by³em sob¹.Bola³ mnie ¿o³¹dek, a uczucie nudnoœci zupe³nie odebra³o mi trzeŸwoœæ umys³u.Prowadzi³em mechanicznie.S³ysza³em, ¿e don Juan i don Genaro na tylnym siedzeniu œmiej¹ siê i chichocz¹ jak dzieci.Don Juan spyta³ mnie:– Czy ju¿ doje¿d¿amy?W tym momencie przyjrza³em siê uwa¿niej drodze.Rzeczywiœcie byliœmy bardzo blisko domu.– Zaraz bêdziemy na miejscu – wymamrota³em.Ryknêli œmiechem.Klaskali i bili siê po udach.Kiedy dojechaliœmy do domu, automatycznie wyskoczy³em z samochodu i otworzy³em im drzwi.Don Genaro wyszed³ pierwszy i pogratulowa³ mi, jak to nazwa³, naj³adniejszej i najbardziej g³adkiej przeja¿d¿ki, jak¹ kiedykolwiek odby³.Don Juan zrobi³ to samo.Nie zwraca³em na nich zbytnio uwagi.Zamkn¹³em samochód i z trudem doszed³em do domu.Zanim zasn¹³em, s³ysza³em, jak don Juan i don Genaro rycz¹ ze œmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]