[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Otworzyły się drzwi.Podniosła wzrok na żołnierzy i naKonstantina - umytego, ubranego w brązowy mundur roboczy, z kilkoma szwami natwarzy założonymi przez lekarzy.Nieźle, pomyślała z roztargnieniem i oparła sięna jednym łokciu. - Chce pan porozmawiać? - spytała go.- A może nie? Milczał,ale nie wykazywał ochoty do kłótni.Odprawiła żołnierzy skinieniem ręki.Drzwizamknęły się za nimi, a Konstantin stał bez ruchu, wpatrując się w coś iunikając jej wzroku. - Gdzie jest Josh Talley? - spytał w końcu. - Gdzieś na pokładzie.W tamtej szafce jest szklanka.Chce siępan napić? - Chcę, żeby mnie stąd wypuszczono - powiedział.Chcę, żebyzwrócono tę stację jej prawowitym władzom.Chcę, żebyście odpowiedzieli zaobywateli, których zamordowaliście. - Och - powiedziała, roześmiała się pod nosem i ponownieprzyjrzała się młodemu Konstantinowi.Z gorzkim uśmiechem zaparła się nogami ołóżko i cofnęła się kawałek z fotelem.Wykonała gest zapraszający go do zajęciamiejsca na łóżku.Chce pan - parsknęła.- Siadaj pan.Siadaj pan, panieKonstantin. Posłuchał.Patrzył na nią wściekłym, posępnym wzrokiem swegoojca. - Tak naprawdę to nie ma pan już żadnych złudzeń, prawda? -spytała. - Żadnych. Skinęła ze współczuciem głową.Piękna twarz.Młoda.Szlachetna;zdecydowana.On i Josh byli do siebie bardzo podobni.Spustoszenia, jakie siałata wojna przygnębiały ją.Młodzi ludzie, tacy jak ci, obracani w trupy.Gdybybył kimś innym.ale przypadło mu w udziale nazwisko Konstantin i toprzesądzało o jego losie.Pell zareagowałaby na to nazwisko, a więc musiałodejść. - Napije się pan? Nie odmówił.Podsunęła mu swoją szklankę, zatrzymując dlasiebie butelkę. - Jon Lukas służy wam za marionetkę, prawda? - powiedział. Nie warto było dobijać go prawdą.Skinęła głową. - Słucha rozkazów. - Teraz bierzecie się za zielony? Skinęła głową. - Pozwólcie mi porozmawiać z nimi przez komunikator.Pozwólciemi przemówić im do rozsądku. - Żeby ocalić życie? A może żeby zastąpić Lukasa? To na nic. - Żeby ocalić ich. Patrzyła na niego przez długą, ponurą chwilę. - Nie ujawni się pan przed nimi, panie Konstantin.Ma panzniknąć bardzo cicho.Sądzę, że zdaje pan sobie z tego sprawę.- U biodra zwisałjej pistolet; siedząc położyła na nim na wszelki wypadek dłoń, uświadamiającsobie, że dopiero się o tym dowiedział.- Powiedzmy, że jeśli znajdę dwojeosobników, nie rozhermetyzuję całej sekcji.Nazwiska: James Muller i JudithCrowell.Gdzie oni są? Jeśli szybko ich zlokalizuję.ocaleje wiele istnieńludzkich. - Nie wiem. - Nie zna ich pan? - Nie wiem, gdzie są.Nie sądzę, aby jeszcze żyli, jeśli mówipani, że przebywają w zielonym.Zbyt dobrze znam tę sekcję; spotkałbym ich,gdyby tam byli. - Przepraszam - powiedziała.- Zrobię, co będę mogła i takrozsądnie, jak potrafię.Obiecuję panu to.Jest pan cywilizowanym człowiekiem,panie Konstantin.Ginący gatunek.Gdybym potrafiła znaleźć sposób nawyciągnięcie pana z tego, zrobiłabym to, ale jestem osaczona ze wszystkichstron. Nie odpowiedział.Nie spuszczając z niego oka pociągnęła sporyhaust prosto z butelki.Damon popił ze szklanki. - Co z resztą mojej rodziny? - spytał po chwili. Wykrzywiła usta. - Są zupełnie bezpieczni.Zupełnie bezpieczni, panieKonstantin.Pańska matka robi wszystko, o co ją poprosimy, a pański brat jestniegroźny przebywając tam, gdzie przebywa.Dostawy przychodzą regularnie i niemamy powodu, aby mieć coś przeciwko jego obecności tam na dole.On jest jeszczejednym cywilizowanym człowiekiem, ale na szczęście takim, który nie ma dostępudo wielkich mas i skomplikowanych systemów, gdzie dokują nasze statki. Usta mu drżały.Wychylił szklankę do dna.Dolała mu.Rozmyślnieskorzystała z okazji, żeby się doń przybyliżyć.To była gra; to wyrównywałoszanse.Czas było kończyć.Jeśli dożyje jutra, dowie się zbyt wiele o tym, cosię stanie, a to by było okrucieństwo.Miała w ustach przykry smak, któregobrandy nie zdołała spłukać.Podsunęła mu butelkę. - Zabierz ją ze sobą - powiedziała.- Możesz teraz wracać doswojej kwatery.Moje uszanowanie, panie Konstantin. Niektórzy protestowaliby, krzyczeli i błagali; inni rzucilibysię jej do gardła, żeby przyśpieszyć, co nieuknione.On wstał i zostawiwszybutelkę na biurku podszedł do drzwi.Obejrzał się, kiedy się nie otworzyły. Nacisnęła przycisk wzywając oficera dyżurnego. - Zabrać więźnia.- Nadeszło potwierdzenie, a jej przyszła dogłowy jeszcze jedna myśli: - Przyprowadźcie Josha Talleya, jeśli już tuidziecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]