[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nepomucen twierdził, że Gertruda Makuch sprowadza mu dosypialni wiejskie kobiety.Może i Justyna przychodziła co jakiś czas do domu napółwyspie, przekradała się przez warzywniki lub brzegiem jeziora? Tak, toJustyna idzie tuż za nią ostrożnymi, skradającymi się krokami, wiatr przynosizapach szałwii, piołunu i mięty.Trzeba się śpieszyć, aby nie chwyciła ramionamidoktora, który przecież chyba od dawna czeka za wierzejami starego młyna.Nakogo czeka? Na nią, czy na Justynę. Przemogła omdlałość i znowu ruszyła przed siebie, a wraz z nią,jak jej się zdawało, szła niezliczona ciżba ludzi, gnana pożądaniem.Stary młynzarysował się w tle atramentowej nocy jak wielkie niekształtne naczynie.To byłpiękny obyczaj - choć tak dziki i bezwstydny - w naczynie wypełnione mrokiemsączyć kropla po kropli własną krew, dać ofiarę ze swego ciała i przyjąć ofiaręinnych, stopić się w jedno, w ludzkość, być dla każdego mężem i żoną, bratem isiostrą, ojcem i matką, synem i córką.Czyż nie tak o tej nocy mówił Nepomucen?To było przełamanie w sobie odwiecznego kompleksu ojca i kompleksu matki, drogaku pełnej wolności, gdzie człowiek stanie się sam dla siebie i ojcem, i matką. Wiatr ucichł raptownie.Uświadomiła sobie, że jest zupełniesama na wybrukowanym kamieniami placu przed młynem.Gdzie zniknęli inni ludzie?Czy w ogóle szli tu wraz z nią A może przepadli już w mrocznym wnętrzu?Wyciągnęła przed siebie ręce i ruszyła ku wierzejom powtarzając ze strachem:"idę, już idę do was, idę".Od podbrzusza aż do szyi podniosło się w niejwrażenie niezwykłego ciepła i radości."Idę"' - szeptała długo, aż palce jejtrafiły na chropawe deski drzwi.Nie wiedziała, co powinna zrobić dalej, jak jerozchylić, jak dostać się do wnętrza."Czy ja śnię?" - zapytała siebie.Dotarłodo niej ciche skrzypienie - połówka wierzei otwarła się nagle i z czarnegownętrza buchnął zaduch świeżego siana.Ciepły i wilgotny opar przeniknął do jejnozdrzy, znowu powodując omdlałość.Nadludzkim wysiłkiem zdobyła się na to, abyzrobić krok w tę czerń, która przypominała straszną przepaść.Jeszcze jeden kroki poczuła na swych piersiach dotknięcie czyichś dłoni.Ciepłych i silnych.Tedłonie tylko chwilę zatrzymały się na sterczących przez sweter sutkach, późniejześlizgnęły się w dół, na spódnicę i pod nią pogłaskały jej uda i gołe łono.Musnął ją przesycony tytoniem oddech - wyciągnęła ręce i objęła mężczyznę zaszyję, przyciskając się do niego całym ciałem.Popchnął ją gdzieś w bok, na kopęsiana, w którą obydwoje zapadli głęboko.Nie w pełni uświadamiała sobie, co sięz nią dzieje.Zaledwie poczuła w sobie męskie prącie, a już ogarnął ją pierwszyspazm rozkoszy.Miała uczucie, że jest znowu jedenastoletnią dziewczynką, któradygocze od dotknięcia dłoni i palców, zarazem jednak była kobietą, rozpychał jejwnętrze twardy i gorący męski członek i zalewał ogromnym ciepłem.Usłyszaławłasny jęk.który wydał jej się cudzym jękiem, jakby cała mroczna przestrzeńwokół niej wypełniona była obecnością wielu kobiet przeżywających chwilespełnienia.Później była jak odrętwiała, lecz przecież nie utraciła czucia iodnosiła wrażenie, że wszystkie jej intymne miejsca, każdy otwór jej ciałaprzenika mocna rozkosz.Usta miała pełne własnego i męskiego języka, od dołuwciąż napierała w jej wnętrze jakaś wielka siła, zmuszając ją, aby się otwarłaod nowa i inaczej niż dotąd.Zabolało ją, ale znowu - już drugi raz - doznałaspełnienia, po czym zapadła w sen na jawie. Tuż obok stary Kryszczak bluźnił wulgarnymi słowami i obrzucałjakąś kobietę najgorszymi obelgami, nie mogąc zaspokoić starczego podniecenia.Czy to ją, czy też brzuchatą Jaroszową głaskał po piersiach śmierdzący rybamistażysta i chichotał, chwytając brodawki sutek, wyprężonych i nabrzmiałych."Jeszcze, i jeszcze, bo nie zachodzę w ciążę" - pokrzykiwała Widłągowa,wypinając biały zad.Wydało się pani Basieńce, że przygniata ją ogromne iciężkie jak skała ciało cieśli Sewruka, tak naprawdę jednak to była Smugoniowaze sklepu.Sewruk chwycił swymi potężnymi łapami jej talię, obmierzył palcamibiodra i piersi, jak gdyby brał jej miarę na sukienkę.Z kopy siana dobywał sięmysi pisk, który wydawały usta Halinki Turlej.Jej szyję owinął jak oślizły wążprzedziwnie długi i wiotki członek Szczepana Łaryna.Cienki języczek węża ukąsiłją w wargę.Nie zabolało, jedynie zrobiło się jeszcze goręcej od trującego jadu."Teraz ty i ty" - rozkazująco przemawiała Renata Turoń, rozkładając na klepiskuswoje wielkie obnażone ciało pokryte piegami.Jej mąż, Roman, otwierał szerokobezzębne usta i burczał głośno zadem, przyglądając się, jak kolejno kładli sięna jego żonę - młody Galembka, Porwasz i syn Sewruka.Potem Turoniową smagałbatem Otto Szulc i strącał w piekielną, gorejącą ogniem czeluść, skąd jużdochodził krzyk Marii Wątruch i bełkotliwe "hrum - brum'' Stasiakowej.Białe udaJustyny składały się i rozkładały jak skrzydła motyla, nikt na nią nie wchodził- leżała samotna, oddalona od innych, dziwna, z nieobecną duszą.Odurzającopachniało siano, jeszcze silniejszy był zapach ludzkiego potu i surowa wońmęskiego nasienia, rybi odór kobiecych genitalia, w które przenikał subtelnyaromat suszonych śliwek.Nagie ciała splatały się ze sobą, kłębiły jak rojowiskorobaków.Z kąta młyna głodne oczy Antka Pasemka patrzyły między rozchylające sięuda Justyny i ciekły z nich krwawe łzy, a potem pojawił się w nich strach, gdyna sianie Porowa, przedziwnie wypinając swój obnażony brzuch, wciskała sobie włono zęby widelca i krzyczała z bólu. Jak długo to trwało? Raptem ocknęła się - było jej zimno.Uświadomiła sobie, że leży na sianie z podciągniętą do góry spódnicą iobnażonymi piersiami.Piekły ją pogryzione wargi, a gdy zsunęła dłoń między udai pośladki, pulsował tam lekki i przyjemny ból.Przez szczeliny w drewnianychścianach przedostawały się podmuchy wiatru i chłodziły jej nagość, wywołującdreszcze.Gdzie się odział ów mężczyzna, który ją sobą wypełnił? Może to nie byłjeden, ale wielu - przecież dwa lub nawet trzy razy przeżyła spełnienie, wkażdym miejscu czuła ich jeszcze w sobie.Ogarnął ją wstyd, wrażenie ogromnegoupokorzenia, bo przyszła tu sama, bez niczyjego rozkazu, z własnej woli.Byli wkażdym otworze jej ciała, robili z nią, co chcieli. Usiłowała podnieść się z siana, lecz nogi odmówiły jejposłuszeństwa.W końcu wstała jednak i wyszła z młyna.W pamięci nie pozostałajej żadna chwila z powrotnej wędrówki do domu.Zaraz położyła się w ubraniu ibutach na łóżku w sypialni i natychmiast zasnęła.Była ogromnie zmęczona, jakgdyby szła gdzieś bardzo długo i potem tak samo długo skądś wracała.A przecieżchyba nigdzie tej nocy nie poszła - zasnęła na łóżku wymęczona sprzątaniem.I poprostu przespała do świtu. Rankiem nie chciała myśleć o męczących snach, które trapiły jąnocą.Wykąpała się w ciepłej wodzie z dodatkiem pienistego szamponu, wytarłaciało szorstkim ręcznikiem.Poczuła się rześko i świeżo.Tylko wargi ją wciążbolały, nie wiadomo dlaczego.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]