[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, co atevi myœl¹ lub czuj¹, wci¹¿ Brenowi umyka³o z powodu ich jêzyka.Polubi³ jednak aijiin Malguri tak samo, jak polubi³ starsz¹ parê maj¹c¹ wnuki, która podró¿owa³a razem, jak przypuszcza³, w poszukiwaniu przygód.Byæ mo¿e starsi pañstwo nie mieszkali razem, choæ tego nic nie gwarantowa³o.Z powodu atewskiej powœci¹gliwoœci przez ca³y okres przebywania na kontynencie paidhiin nie odkryli grzecznego sposobu zapytania swoich gospodarzy o ich ¿ycie domowe, adresy czy obyczaje.Wszystko to kwalifikowa³o siê jako „sprawy osobiste” i takimi pozostawa³o.Bren s¹dzi³, ¿e mo¿na zapytaæ Jago.Jago przynajmniej bawi³y jego niegrzeczne pytania.I Jago by³a nadzwyczaj oczytana.Mog³a nawet wiedzieæ o tej historycznej parze.Têskni³ za Jago.Gdyby tu by³a, nie dosz³oby do tej prawie k³Ã³tni z Banichim.Bren nie wiedzia³, dlaczego Banichi upar³ siê, ¿eby towarzyszyæ mu przy kolacji, skoro zamierza³ pozostawaæ w zgryŸliwym nastroju.Mo¿e coœ siê nie powiod³o.W dniu, w którym Cenedi kogoœ zastrzeli³, a zastrzelony okaza³ siê znajomym Banichiego, rzeczywiœcie coœ siê nie powiod³o i Banichi mia³ wszelkie powody do fatalnego samopoczucia.To, ¿e atevi tego nie okazywali i zwyczajowo pos³ugiwali siê niedomówieniami, nie oznacza³o, ¿e Banichi nie jest zdenerwowany - i ¿e sam, byæ mo¿e, nie ¿a³uje, ¿e nie ma tu Jago.Bren przypuszcza³, ¿e Banichi te¿ nie bawi³ siê dobrze w towarzystwie zgryŸliwego cz³owieka okazuj¹cego emocje, do jakich nie przyzna³by siê atewski dwunastolatek.Chyba powinien Banichiego przeprosiæ.Brenowi siê to nie uœmiecha³o.To, ¿e rozumie, nie oznacza³o, ¿e godzi siê ze stanem rzeczy.Znów zapragn¹³, ¿eby by³a tu z nimi Jago: by³a nieco m³odsza i trochê bardziej powœci¹gliwa, jak teraz widzia³, nawet nieœmia³a, ale kiedy ju¿ zdecydowa³a siê mówiæ, to stawa³a siê troszeczkê bardziej bezpoœrednia od Banichiego - czy to z natury, czy to dlatego, ¿e man’chi Tabiniego nie by³o dla nikogo ma³ym obci¹¿eniem, a ju¿ najmniej dla Banichiego.Oczy piek³y go od czytania w pe³gaj¹cym œwietle.Od podtrzymywania ognia na tyle, ¿eby rzuca³ blask a¿ do krzes³a, Brenowi zrobi³o siê gor¹co, a lampy naftowe kopci³y.Stwierdzi³, ¿e boli go g³owa, wsta³ wiêc i cicho, ¿eby nie obudziæ personelu, poszed³ do ch³odniejszej czêœci pokoju.By³ zbyt niespokojny, ¿eby zasn¹æ.Brakowa³o mu wieczornych wiadomoœci.Brakowa³o mu mo¿liwoœci zatelefonowania do Barb czy nawet, niech Bóg go ma w opiece, do Hanks, by powiedzieæ to, czego nie ba³ siê powiedzieæ, wiedz¹c, ¿e linia jest na pods³uchu.O ma³o co nie zacz¹³ mówiæ do siebie, ¿eby tylko us³yszeæ w ciszy brzmienie ludzkiej mowy, by chocia¿ na krótko wyrwaæ siê z krêgu atewskiego myœlenia.Gdzieœ w³¹czy³ siê silnik.Bren stan¹³ nieruchomo i zacz¹³ nas³uchiwaæ, uzna³, ¿e ktoœ wyje¿d¿a do miasteczka lub bli¿ej, ale kto to by³, nie mia³ bladego pojêcia.Niech to diabli, pomyœla³ i podszed³ do okna, ale z tego miejsca nie by³o widaæ dziedziñca, bo przeszkadza³ wystaj¹cy naro¿nik g³Ã³wnego holu.Boczne szybki okna by³y zamkniête na skobelek.Bren wyci¹gn¹³ go, ¿eby sprawdziæ, czy samochód zje¿d¿a g³Ã³wn¹ drog¹, czy jedzie we wzgórza, a mo¿e - czy w ten sposób uruchomi jakiœ niezabytkowy alarm.To tylko furgonetka linii lotniczych.Malguri mia³o w³asn¹ furgonetkê! Drog¹ przywo¿ono ¿ywnoœæ i pasa¿erów.Mogli go przytransportowaæ z lotniska.Mo¿e jednak Banichi s¹dzi³ inaczej.Mo¿e chcia³ wybadaæ sytuacjê, zanim zda siê na Cenediego.Mo¿e wci¹¿ ¿ywi³ jakieœ w¹tpliwoœci.Ha³as silnika przesun¹³ siê w górê, wokó³ murów.Brenowi trudno by³o okreœliæ, sk¹d dobiega.Wpadaj¹ce do dusznego pokoju nocne powietrze by³o rzeœkie i ch³odne.Zrobi³ kilka g³êbokich oddechów.Jego pierwsza tutaj noc bez deszczu, pierwsza godzina pe³nej ciemnoœci.Niebo nad jeziorem i górami na wschodzie by³o tak czyste, czarne i zimne, ¿e cz³owiek widzia³ wysoko zawieszon¹, czerwonaw¹ Maudette i prawie niewidocznego jej towarzysza, Gabriela, co na Mospheirze by³o prawdziwym sprawdzianem dobrego wzroku.Nocne powietrze pachnia³o wspaniale, pe³ne woni dzikich kwiatów.Bren nie zdawa³ sobie sprawy, jak bardzo mu brakuje ogrodu za oknem i jak bardzo czuje siê uwiêziony.Podczas czystych nocy na górze Allana Thomasa, tu¿ po zachodzie lub przed wschodem s³oñca, widywa³ stacjê.Nie œledzi³ jej drogi, tak jak niegdyœ w m³odoœci, kiedy razem z Tobym chodzili na wycieczki w góry i opowiadali sobie historie o L¹dowaniu, wyobra¿aj¹c sobie - teraz myœla³ o tym ze wstydem - ¿e wœród wysokich wzgórz kryj¹ siê atewscy partyzanci.Prowadzili tam wyimaginowane wojny, zabijaj¹c setki atevich i nara¿aj¹c siê na strza³y fikcyjnych atewskich z³oczyñców.Historie te by³y mniej wiêcej tak dobre, jak dramaty machimi o ukrytych ludzkich partyzantach wspieranych przez szaleñców maj¹cych swoj¹ bazê na stacji - na Obcej GwieŸdzie, jak nazywali j¹ atevi w tamtych dawno minionych, wojennych czasach.Przynajmniej dopracowali siê wspólnej mitologii, wspólnej przesz³oœci, wspólnego zestawu bohaterów i z³oczyñców - a kto by³ kim, zale¿a³o jedynie od punktu widzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]