[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie krytykowa³a jednak ceremonii; jej jedynym komentarzem na temat pojawienia siê w Auguraculum or³a by³o pytanie, czy orze³ mia³ jakieœ ludzkie cechy.Menenia skry³a uœmiech za papirusowym wachlarzem.Nikt nie napomkn¹³ o Cyceronie, Katylinie, o wyborach i cia³ach bez g³Ã³w, z czego siê wielce cieszy³em.Reszta domowników uda³a siê na spoczynek, ale ja by³em niespokojny i nie chcia³o mi siê spaæ, poszed³em wiêc do ogrodu.¯Ã³³ty dach zosta³ ju¿ zdjêty i przestrzeñ wype³nia³ ksiê¿ycowy blask.S³ucha³em cichego plusku fontanny i wpatrywa³em siê w drgaj¹ce odbicia ksiê¿yca i gwiazd w czarnej powierzchni wody.Poœwiata zamieni³a bruk dziedziñca w migotliwe srebro, a kwiaty wydawa³y siê pokryte miêkk¹ warstw¹ szarawego popio³u.Ile¿ to razy znajdowa³em nocami w tym ogrodzie spokój i ucieczkê od miejskich trosk! Czu³em siê tu równie oddalony od tumultu Forum jak w swoim etruskim gospodarstwie, a w pewnym sensie nawet bezpieczniejszy i bardziej odizolowany.Usiad³em na kamiennej ³awie przy fontannie i opar³em siê plecami o filar, patrz¹c w niebo.Po chwili od portyku us³ysza³em kroki bosych stóp, tak mi znajome, ¿e nie musia³em nawet patrzeæ, kto nadchodzi.- Meto.- Tato.Podszed³ do mnie; zdj¹³ ju¿, oczywiœcie, togê i mia³ teraz na sobie tylko przepaskê biodrow¹.Skin¹³em, by usiad³ przy mnie, ale on wybra³ ³awkê oddalon¹ o kilka stóp i siad³ naprzeciw mnie.- Nie mo¿esz spaæ, Metonie? Mo¿e jest ci za gor¹co?- Nie, tato, nie jest mi gor¹co.Padaj¹ce z ukosa œwiat³o skrywa³o jego oczy w cieniu, a nos i policzki wygl¹da³y w nim jak wykute w marmurze.- Pewnie wci¹¿ jesteœ zbyt podekscytowany dzisiejszym dniem.Milcza³ przez chwilê, po czym powiedzia³:- Tato, jestem teraz mê¿czyzn¹.- Wiem, Metonie.- Nie jestem ju¿ ch³opcem.- Wiem.- Dlaczego wiêc wci¹¿ traktujesz mnie jak ch³opca?- Poniewa¿.Co masz na myœli?- Ukrywasz coœ przede mn¹.Rozmawiasz za moimi plecami.Ekonowi mówisz wszystko i wszystkim siê dzielicie.- Dlatego, ¿e Eko jest.- Dlatego, ¿e Eko jest mê¿czyzn¹, a ja ch³opcem, tak?- Nie, Metonie, nie dlatego.- Wiêc dlatego, ¿e Eko urodzi³ siê wolny, a ja nie.- Nie, te¿ nie dlatego - odpar³em ze znu¿eniem.- Ale ja jestem mê¿czyzn¹, tato.Tak mówi prawo i tak mówi¹ bogowie.Dlaczego w to nie wierzysz?Spojrza³em na jego g³adkie policzki, bia³e w tej poœwiacie jak p³atki ró¿y, dziœ po raz pierwszy dotkniête brzytw¹, na jego smuk³e ramiona i w¹sk¹ pierœ, g³adk¹ i bezw³os¹ jak u dziewczyny.Ale te ramiona nie by³y ju¿ tak smuk³e, jak mi siê wydawa³o; rok pracy na wsi sprawi³, ¿e wygl¹da³y ju¿ bardziej muskularnie.Tak¿e klatka piersiowa nie by³a ju¿ p³aska i w¹ska jak u dziecka: poszerzy³a siê i nabra³a kszta³tu.Promienie ksiê¿yca wyraŸnie odcina³y zarys jej miêœni i podkreœla³y falist¹ muskulaturê brzucha.Nogi mia³ d³ugie w proporcji do reszty cia³a, ale i one nie by³y ju¿ chude; ³ydki i uda stwardnia³y i wype³ni³y siê.Kiedy to siê sta³o? Zupe³nie jakbym patrzy³ na nieznajomego albo jakby ksiê¿yc przeobrazi³ go na moich oczach.- Traktujesz mnie jak dziecko, tato.Wiesz, ¿e to prawda.Ca³a ta sprawa z odmawianiem mi pójœcia do senatu.- To nie mia³o nic wspólnego z tob¹, Metonie.To moja w³asna awersja.- A te zw³oki, które znaleŸliœmy w stajni? Potraktowa³eœ mnie tak samo jak Dianê.- Nieprawda.J¹ odes³a³em do domu, a tobie pokaza³em, czego siê mo¿na dowiedzieæ z oglêdzin cia³a.Chocia¿, jak sobie przypominam, widok niemal ciê zemdli³.- Ale patrzy³em! I nie mówiê o wspólnych oglêdzinach.Mówiê o tym, co dzia³o siê potem, kiedy zacz¹³eœ nad tym rozmyœlaæ.Nigdy mi siê nie zwierzy³eœ.Pos³a³eœ za to a¿ do Rzymu po Ekona, by z nim siê podzieliæ swymi myœlami.- Nie pos³a³em po Ekona.- On twierdzi inaczej.- Ach, wiêc rozmawialiœcie o tym za moimi plecami.- Nie mamy przed sob¹ tajemnic, jak przystoi braciom.I chcia³bym, abyœ i ty ich nie mia³ przede mn¹.Poniewa¿ jestem ju¿ mê¿czyzn¹.Poniewa¿ mnie potrzebujesz, abym pomaga³ chroniæ ciebie, matkê i Dianê.- Chroniæ mnie?Obraz ma³ego ch³opca, którego spotka³em w Bajach, broni¹cego mnie przed jakimœ barczystym zabójc¹ by³ tak absurdalny, ¿e a¿ potrz¹sn¹³em g³ow¹.To ja mia³em chroniæ jego, tak jak zawsze do tej pory.Oczywiœcie nie by³ ju¿ ma³y.Ale ja wci¹¿ by³em od niego silniejszy, tak mi siê w ka¿dym razie wydawa³o, choæ zapewne jest ode mnie szybszy i wytrzymalszy.- Zmieni³eœ siê, Metonie, to prawda.Twoje cia³o nie jest ju¿ dzieciêce, ale pod innymi wzglêdami.- Pod innymi wzglêdami wci¹¿ jestem dzieckiem, to chcesz powiedzieæ? Wiem, ¿e tak uwa¿asz, ale gdzie masz na to dowody? - Te s³owa dziwnie zabrzmia³y w moich uszach.Sk¹d on je wzi¹³? - To po prostu nieprawda, tato.Ty nie wiesz, o czym ja myœlê, kiedy jestem sam.I mnie niepokoj¹ znalezione u nas zw³oki, wizyta Katyliny i te straszne rzeczy, które dziej¹ siê w Rzymie.Widzia³em, jak dziœ rozmawia³eœ z Markiem Celiuszem, i widzia³em wyraz twojej twarzy.O czym mówiliœcie? Czego on chcia³? Dlaczego mi nie powiesz, ¿ebym móg³ pomóc? Ekonowi powiesz, prawda?- Ach, Metonie, jak mam ciê prosiæ o pomoc, skoro sam nie wiem, co nale¿y zrobiæ?- O to mi w³aœnie chodzi, tato.Mo¿e to ja coœ wymyœlê?Podniós³ twarz, która teraz ca³a znalaz³a siê w ksiê¿ycowym blasku.W tej chwili przesta³ wygl¹daæ jak odmieniony.Znów by³ dzieckiem, nieproporcjonalnie zbudowanym, niepewnym, zapalonym, niewinnym i chc¹cym siê przypodobaæ.Z trudem powstrzyma³em siê przed poczochraniem go po g³owie.Jak mogê go traktowaæ jak kogoœ, kim nie jest?- Tato, proszê, byœ mnie szanowa³.Jakiekolwiek nam grozi niebezpieczeñstwo, chcê je znaæ.Chcê zrobiæ, co do mnie nale¿y.Chcê mieæ swój udzia³.Mam prawo tego oczekiwaæ, skoro teraz jestem mê¿czyzn¹.Nie mo¿esz tego zrozumieæ?- Rozumiem, Metonie.- I bêdziesz na przysz³oœæ traktowa³ mnie inaczej?Wzi¹³em g³êboki oddech.- Postaram siê.- Dobrze.Wobec tego mo¿emy zacz¹æ od tego, ¿e udamy siê jutro na wybory.- Och, Meto.- jêkn¹³em.- Tato, jak mam siê wszystkiego nauczyæ, jeœli nie mogê tego ujrzeæ na w³asne oczy? To dlatego dzisiejszy dzieñ by³ tak nadzwyczajny.Byæ w senacie, s³yszeæ, jak przemawia.nigdy tego nie zapomnê!- S³yszeæ Cycerona?- Nie, Katylinê! To znaczy³o dla mnie wiêcej ni¿ ceremonia na Auguraculum.Muszê siê przekonaæ, co zdarzy siê jutro! - Spuœci³ oczy.- Móg³bym tam pójœæ sam.- Nigdy! Bandy, no¿e, zamieszki.- Wiêc pójdziemy razem?Zmarszczy³em brwi.- Przeœpiê siê nad tym pytaniem - powiedzia³em.- Tato.- Och, dobrze.- westchn¹³em.- Skoro upierasz siê, by ogl¹daæ Rzym od najgorszej strony.- Dziêki, tato!Œcisn¹³ mi rêce i poszed³ do ³Ã³¿ka.W chwilê potem zrobi³em to samo, skoro, jak siê okaza³o, nie bêdê móg³ jutro d³u¿ej pospaæ.Kiedy by³em ch³opcem, ca³a pó³nocno-zachodnia czêœæ miasta poza murem Serwiañskim, zwana Polem Marsowym, by³a jeszcze w wiêkszej czêœci niezabudowana.Na pustej równinie trenowali woŸnice wyœcigowych rydwanów, a oddzia³y wojska æwiczy³y musztrê i manewry, maj¹c do dyspozycji tyle miejsca, ¿e nie musieli ³ykaæ wzbijanego przez siebie kurzu.Na koñcu Pola, nad ³ukiem Tybru, znajduj¹ siê gor¹ce Ÿród³a lecznicze Tarentum, gdzie mój ojciec chadza³, by ul¿yæ swym bol¹cym stawom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]