[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W nieruchomym powietrzu mój oddech unosił się w postaciobłoczka pary wodnej.Anna stanęła po drugiej stronie wozu i oparła czarnełokcie na dachu. - Nie - mogę przywyknąć do tego, że niebo nocą jest tu takieczyste.Chyba działają jakieś specjalne filtry. - Czystość nieba nad Missouri wynosi dziewięćdziesiąt dziewięćkoma czterdzieści cztery procenta. - Dokładnie. - Jedźmy.Zimno tutaj. W samochodzie pachniało jabłkami.Odwróciłem się i zobaczyłemna tylnym siedzeniu dwa wielkie kosze pełne owoców. - Mogę jabłko? - Proszę, ale uważaj na robaki. Jakoś odechciało mi się jabłka.Anna uśmiechnęła się.Wbłękitnawym mroku samochodu jej zęby były białe jak pas na jezdni. - Co to za "piknik o północy"? - Nie wolno ci zadawać żadnych pytań.Usiądź wygodnie i napawajsię przejażdżką.Wszystko zobaczysz na miejscu. Zrobiłem co mi kazała.Położyłem głowę na oparciu fotela ipatrzyłem wzdłuż nosa na odwijającą się przed nami nocną drogę. - W nocy trzeba tu bardzo uważać.Po szosie zawsze pęta sięjakaś krowa, pies albo borsuk.Raz potrąciłam samicę oposa.Zatrzymałam się ipodbiegłam do niej, ale już nie żyła.A najgorsze było to, że ledwo tamdobiegłam, z jej brzucha zaczęły wyłazić młode.Jeszcze ślepe. - Zabawna historyjka, nie ma co. - To było straszne.Czułam się jak zbrodniarz. - Ach tak.a jak się miewa Pancia? Kulfon przesyła jejukłony. - Ma cieczkę, wiec przez dwa tygodnie muszę ją trzymać podkluczem. Droga wiła się do góry w dół i na boki.Byłem zmęczony, agorące powietrze bijące od podwozia sprawiało, że moje powieki zachowywały sięjak ciężkie aksamitne kotary. - Tomaszu, czy mogę cię o coś zapytać? - Oczywiście.Można przekręcić ogrzewanie? - Tak, wciśnij środkowy guzik.Czy mogę ci zadać pytanieosobiste? Wcisnąłem nie ten środkowy guzik i dmuchawa ruszyła pełną parą.Anna sięgnęła ponad moją ręką i nacisnęła właściwy guzik.Dmuchanie ustało, a japo raz pierwszy od początku jazdy usłyszałem pracę silnika i kół. - Co to za osobiste pytanie? - Co cię łączy z Saxony? Ach, więc to tak! Saxony bezpiecznie zablokowana w szpitalu,moja mała komandoska za kierownicą, ja obok.Mogłem odpowiedzieć na jejpytanie na wiele sposobów.Czy zależało mi, żeby myślała, że jestem zwolennikiemkawalerstwa? Ze zadowalam się Sax do czasu pojawienia się tej jedynej? Żechciałbym, żeby tą jedyną była właśnie ona, Anna, nawet jeżeli jest to lekkaprzesada? - Co nas łączy? Chodzi ci o to, czy ją kocham? Żadnych świadków.Gdyby cokolwiek zaszło między nami tej nocy,nikt by się o tym nigdy nie dowiedział.Małe kłamstwo nie skrzywdziłoby Saxony.Ani trochę.Była jedenasta w nocy, była Anna, byłem ja, a Saxony nie było.Więc w końcu powiedziałem: - Owszem, Anno, kocham ją. Po czym westchnąłem ciężko.Co innego mogłem zrobić? Skłamać?Tak, wiem, że mogłem skłamać, ale nie chciałem.Czyż nie jestem wzoremszlachetności? - A ona ciebie kocha? Anna trzymała obie ręce na szczycie kierownicy, wpatrzonaprosto przed siebie. - Myślę, że tak.Ona mówi, że tak. Mówiąc to poczułem, jak coś we mnie pęka i spuszcza powietrze.Poczułem się spokojniejszy, mniej spięty.Jak gdybym włączył automat i głównecentrum zasilania mogło się zamknąć na resztę nocy, bo chwilowo go niepotrzebowałem. - Czemu o to pytasz, Anno? - Bo mnie interesujesz.Czy to takie dziwne? - Zależy.Interesuję cię zawodowo, czy prywatnie? - Prywatnie. To było wszystko.Wszystko, co do mnie powiedziała głębokimgłosem a la Lauren Bacall, w tonie "gdybyś - czegoś - potrzebował - daj - mi -znak".Prywatnie! Nie miałem odwagi na nią spojrzeć.Zamknąłem oczy i czułem,jak serce przebija górną część mojego ciała.Ciekaw byłem, czy nie umręprzypadkiem na atak serca.Może właśnie tej nocy.Dwie sekundy wcześniej byłembliski zaśnięcia - to wprost nie do wiary. - No i co ja mam na to powiedzieć? - Nic.Nic nie musisz mówić.Odpowiedziałam tylko na twojepytanie. - Ach tak. Wziąłem głęboki wdech, usiłując znaleźć na plastykowymsiedzeniu w miarę wygodną pozycję dla siebie i towarzyszącej mi erekcji długościjedenastu stóp. Nie jestem wielkim uwodzicielem.Przez wiele lat zdawało misię, że najlepszą metodą jest odbyć z dziewczyną intymną trzygodzinną rozmowę,zakończoną ni stąd, ni zowąd ostentacyjnym oświadczeniem, że chciałoby się pójśćz nią do łóżka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]