[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mia³em pojêcia, co to jest piêknoœæ, ale czu³em, ¿e wolê ogl¹daæ ciebie ni¿ cokolwiek innego pod s³oñcem.Fascynacja tob¹ omal nie doprowadzi³a mnie do szaleñstwa.Znosi³em dzielnie wszystkie przykroœci ze strony twojego ojca, nie zwa¿aj¹c na szturchniêcia i klapsy, które wymierza³ mi swoj¹ lask¹, a wszystko tylko po to, by byæ blisko ciebie.Niewa¿ny by³ ból, ale to, ¿e jestem przy tobie i nigdzie indziej.I nadszed³ dzieñ, podobny do wszystkich innych dni, z wyj¹tkiem jednego: Prospero zachorowa³.Nie wiem dlaczego, mo¿e od ci¹g³ego wdychania tych wstrêtnych oparów, a mo¿e po prostu czymœ siê zarazi³.Praca, która wczeœniej stanowi³a dla niego najwiêksz¹ radoœæ, teraz by³a powodem jego zmartwieñ - myœlê jednak, i¿ w koñcu zrozumia³, ¿e nie jest mo¿liwe odkrycie magicznego œrodka, który pomóg³by mu zemœciæ siê na uzurpatorze czy nawet uciec z wyspy - mo¿e wiêc to rozpacz powali³a go z nóg.Cokolwiek by³o prawd¹, ojciec twój po³o¿y³ siê z powrotem do ³o¿a, narzekaj¹c na bóle i obrzêki.Musieliœmy siê nim zaj¹æ, przez ca³y ranek przynosz¹c mu takie lub inne lecznicze mikstury z jego sto³u, wzniecaj¹c i gasz¹c ogieñ, a¿ do samego po³udnia, kiedy to w koñcu pogr¹¿y³ siê w g³êbokim œnie.S³yszysz mnie! Chcia³bym, by by³o to oczywiste, Mirando: o cokolwiek byœ mnie oskar¿a³a, wiedz, ¿e to nie ja by³em tym, który wyci¹gn¹³ ciê wtedy z domu.Jeœli kocha³aœ swojego ojca tak wielk¹ mi³oœci¹, jak to utrzymywa³aœ, to dlaczego nie siedzia³aœ cierpliwie przy jego ³o¿u jak grzeczna córeczka? OdpowiedŸ, jak s¹dzê, jest taka, ¿e nie mog³aœ znieœæ tyranii Prospera, podobnie jak ja, choæ mo¿e mia³aœ ku temu nieco mniej powodów.Stwierdzi³aœ, ¿e choroba nie jest a¿ tak powa¿na, jak traktuje j¹ twój ojciec, pragnê³aœ wiêc zrobiæ sobie przerwê i odetchn¹æ œwie¿ym powietrzem.Jak¿e by³aœ s³aba, ty, która nie doœwiadczy³aœ nawet u³amka moich cierpieñ.Kilka godzin rozkazów chorego ojca i ju¿ mia³aœ wszystkiego doœæ.- ChodŸ ze mn¹, Kalibanie - powiedzia³aœ.- Muszê zaczerpn¹æ œwie¿ego powietrza i posiedzieæ chwilê na s³oñcu.Bojê siê jednak, ¿e po drodze mogê spotkaæ wê¿e.Ty, która biega³aœ bosymi stopami po trawie! Czy nie mog³aœ po prostu powiedzieæ, ¿e chcesz iœæ ze mn¹? A mo¿e naprawdê siê ba³aœ? Czy te¿ tak bardzo siê zmieni³aœ, ¿e sta³aœ siê niby tak¹ dam¹, która musi zadzieraæ nosa nawet na odludziu, jakim jest dzika wyspa?Ale te pytania zadajê sobie dopiero teraz.Wtedy, w tamtej chwili, dr¿a³em z wra¿enia, ¿e mo¿e twoje myœli s¹ podobne do moich.Chcia³aœ uciec na chwilê od twojego ojca i chcia³aœ to zrobiæ ze mn¹.Mo¿e zaczyna³aœ odczuwaæ to samo co ja! Bylibyœmy znowu partnerami i przyjació³mi i nikt nie by³by samotny.Gdy tak w pe³nym s³oñcu schodziliœmy razem z góry, czu³em, ¿e mój bok dotyka twojego.Och, Mirando, kiedy ktoœ jest zakochany, takie b³ahostki promieniuj¹ bogactwem odczuæ! Przez moment moje najskrytsze marzenia zdawa³y siê spe³niaæ za spraw¹ twojej bliskoœci.Podnó¿e góry poroœniête by³o drzewami; zanurzyliœmy siê wiêc w zielonej gêstwinie, ale chwilami dociera³y do nas promienie s³oñca, s³abe jak krople letniego deszczu.Gdy przygl¹da³em siê cienkim jak ig³a, pieszcz¹cym twoje w³osy promykom, zauwa¿y³em, ¿e uros³aœ, ¿e jesteœ ju¿ tak wysoka jak ja - a mo¿e nawet wy¿sza.Ja te¿ uros³em, ale w inn¹ stronê: moje ramiê by³o prawie tak szerokie jak twoje dwie zgrabne nogi, a na moim ciele i twarzy pojawi³ siê czarny, lekki zarost.Chcia³em - o Mirando, co te¿ cz³owiek czasem g³upiego wymyœli! - zapuœciæ sobie tak¹ d³ug¹ i efektown¹ brodê jak twój ojciec.By³ jedynym mê¿czyzn¹, którego zna³em; zosta³em skazany na naœladowanie niefortunnego wzoru, nawet teraz agonia mojego serca przemawia jego jêzykiem.I kiedy tak sta³em, kontempluj¹c bez zrozumienia ró¿nice w naszej budowie, ty wziê³aœ mnie za rêkê.Za spraw¹ tego prostego gestu - niewa¿ne by³y twoje intencje - skaza³aœ nas na coœ najgorszego.Od tego momentu wszystko w naszym ¿yciu zosta³o podporz¹dkowane tej jednej godzinie, jednemu wydarzeniu.To, co mia³o nast¹piæ, by³o nieodwracalne, tak jakby by³ to g³az str¹cony ze szczytu góry.Twoja zimna i przyjazna d³oñ owinê³a siê wokó³ mojej.By³em oszo³omiony, gdy¿ nie dotknê³aœ mnie nigdy, z wyj¹tkiem jakiegoœ jednego wypadku sprzed wielu, wielu lat.Tak d³ugo na to czeka³em; czeka³em jak g³oduj¹cy ¿ebrak pod portykiem wspania³ego domu, wspanialszego ni¿ ten, który zbudowa³em dla twojego ojca - bardziej okaza³ego ni¿ jakikolwiek inny dom, zbudowany z tak niedelikatnych materia³Ã³w jak drewno i kamieñ - a ty nagle otworzy³aœ mi drzwi.Tak mi siê wydawa³o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]