[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I drobne plamki podobne do zaschniętej krwi.Kiedy wróciła, kobieta przeciągała Priora do któregoś z sąsiednichpokojów.Wlokła go za nogi.Mona zauważyła, że nie ma butówani skarpetek.Może wyciągnął nogi, żeby się zdrzemnąć.Niebieskakoszula była poplamiona krwią, a twarz poobijana.Uderzył mag.Mona poczuła tylko czystą, niewinną ciekawość.- Co robisz?- Będę musiała go obudzić - wyjaśniła kobieta.Całkiemjakby jechała metrem i mówiła o innym pasażerze, który możeprzespać swój przystanek.Mona podążyła za nią do pokoju, gdzie zwykle pracował Gerald.Wszystko tu było czyste i białe jak w szpitalu.Patrzyła, jak kobietasadza Priora w takim dziwnym fotelu z dźwigniami, przyciskamii przełącznikami.Ona nawet nie jest taka silna, pomyślała.Ona poprostu wie, gdzie najlepiej popchnąć.Głowa opadła Priorowi naramię.Kobieta zapięła mu na piersi szeroki pas.- Co jest? - Napełniła wodą z kranu biały plastikowy pojemnik.Mona wciąż próbowała to powiedzieć.Czuła, że po magu sercebije jej jak szalone.On zabił Eddy'ego, usiłowała oznajmić, ale niepotrafiła wydusić z siebie ani słowa.W końcu chyba jej się to udało,bo kobieta odpowiedziała:- Tak, on jest zdolny do takich rzeczy.Jeśli się mu pozwoli.Chlusnęła wodą na Priora, na jego twarz i na koszulę.Otworzyłoczy.Białko lewego było zupełnie czerwone.Metalowe wypustkiparalizatora trysnęły białymi iskrami, kiedy kobieta przycisnęła jedo mokrej niebieskiej koszuli.Prior wrzasnął.Gerald musiał wczołgać się pod łóżko, żeby ją stamtąd wyciągnąć.Miał chłodne, bardzo delikatne dłonie.Nie pamiętała, skąd siętutaj wzięła, ale teraz panował już spokój.Gerald miał na sobie szarypłaszcz i ciemne okulary.- Pojedziesz teraz z Molly, Mona - poinformował.Zaczęła dygotać.- Może lepiej dam ci coś na nerwy.Wyrwała mu się gwałtownie.- Nie! Nie próbuj nawet mnie dotykać!- Daj spokój, Gerald - rzuciła kobieta od drzwi.- Powinieneś już iść.- Mam wrażenie, że nie całkiem wiesz, co robisz - stwierdził.- Ale życzę ci szczęścia.- Dzięki.Nie żal ci, że musisz się wynieść?- Nie.I tak wkrótce miałem się wycofać.- Ja też - mruknęła kobieta, a Gerald wyszedł, nawet nieskinąwszy Monie głową.- Masz jakieś ciuchy? - kobieta zwróciła się do Mony.- Włóż je.My też wychodzimy.Ubierając się, Mona zauważyła, że nie może zapiąć sukienki nanowym biuście.Zostawiła ją rozpiętą, włożyła kurtkę Michaelai zaciągnęła zamek pod brodę.28TowarzystwoCzasami chciał tylko stanąć i popatrzeć na Sędziego albo przykucnąćna betonie obok Wiedźmy.Potrafiły zahamować to jąkaniepamięci.Nie rwanie filmu czy nagłe błyski wspomnień, ale toniepewne, rozmyte uczucie, jakby taśma pamięci zsuwała się w głowie,gubiąc minutowe przyrosty doświadczenia.Teraz też tamposzedł i działało.Aż w końcu zobaczył obok siebie Cherry.Gentry siedział na poddaszu razem z Kształtem, który pochwycił z tym,co nazywał węzłem makroformy.Prawie nie słuchał, co Ślizgpróbował mu opowiedzieć o domu, o całej okolicy i o Bobbym Grafie.Dlatego Ślizg zszedł tutaj, by w chłodzie i mroku przysiąść obokŚledczego, wspominając wszystko, czego dokonał tak wielu rozmaityminarzędziami, gdzie zdobył każdą z części.A potem Cherrywyciągnęła dłoń i chłodnymi palcami dotknęła jego policzka.- Dobrze się czujesz? - spytała.- Pomyślałam, że możeznowu ci się przytrafiło.- Nie.Po prostu muszę czasem tutaj zejść.- Podłączył cię do bloku Grafa, prawda?- Bobby'ego - poprawił ją Ślizg.- Tak ma na imię.Widziałem go.- Gdzie?- Tam.Tam jest cały świat.Stoi dom wielki jak zamek albo co,i on w nim mieszka.- Sam?- Powiedział, że Angie Mitchell też tam jest.- Może zwariował.A była?- Nie spotkałem jej.Ale widziałem samochód; mówił, że to jej.- Słyszałam, że siedzi teraz w jakiejś specjalnej klinice detoksykacjidla gwiazd.- Nie wiem.- Wzruszył ramionami.- Jaki on był?- Chyba młodszy.Każdy by marnie wyglądał z tymi wszystkimisterczącymi rurkami i tym całym gównem.Domyślił się, że Kid Afrikaupchnął go tutaj, bo się przestraszył.Powiedział, że gdyby ktośprzyszedł go szukać, mamy go włączyć do matrycy.- Dlaczego?- Nie wiem.- Powinieneś zapytać.Jeszcze raz wzruszył ramionami.- Widziałaś gdzieś Ptaszka?- Nie.- Powinien już wrócić.Wstał.Ptaszek wrócił o zmierzchu, na motorze Gentry'ego.Ciemneskrzydła jego włosów były wilgotne od śniegu i trzepotały w podmuchachwiatru, kiedy z warkotem pędził przez Samotnię.Ślizgskrzywił się; Ptaszek jechał na niewłaściwym biegu.Wskoczył nazbocze zgniecionych beczek po oleju i zahamował, kiedy powiniendodać gazu.Cherry jęknęła cicho, gdy Ptaszek i maszyna rozdzielilisię w powietrzu.Zdawało się, że przez sekundę motor zawisł nieruchomo,nim przekoziołkował i runął w pordzewiałą plątaninę blachy,która była kiedyś jedną z fabrycznych przybudówek.A Ptaszektoczył się i toczył po ziemi.Ślizg jakoś nie usłyszał huku.Stał obok Cherry pod osłonąotwartej rampy załadunkowej.A potem, bez żadnego przejścia,pędził do leżącego jeźdźca po rdzy nakrapianej bielą śniegu.Ptaszekleżał na wznak, miał krew na wargach, a usta częściowo przesłoniętesupłami rzemyków i amuletów, które zawsze nosił na szyi.- Nie dotykaj go - powiedziała Cherry.- Może mieć połamaneżebra albo być całkiem porozrywany w środku.Na dźwięk jej głosu Ptaszek otworzył oczy.Ściągnął wargi,wypluł trochę krwi i kawałek zęba.- Nie ruszaj się.- Cherry przyklęknęła obok niego.Przeszłana wyraźną dykcję, jakiej uczyli jej w szkole medycznej.- Możeszbyć ranny.- Pieprz się, paniusiu - wykrztusił i podniósł się sztywno,z pomocą Ślizga.- Jak chcesz, durniu - odparta.- Krwotok.Guzik mnie toobchodzi.- Nie dostałem jej - oświadczył Ptaszek, grzbietem dłoni rozsmarowująckrew po twarzy.- Ciężarówki.- Zauważyłem - mruknął Ślizg.- Marvie i chłopcy mieli towarzystwo.Jak muchy na gównie.Para poduszkowców, śmigłowiec i w ogóle.Pełno facetów.- Jakich facetów?- Jak żołnierze, ale to nie oni.Żołnierze łaziliby dookoła, opieprzalisię, opowiadali dowcipy, kiedy nie widać nikogo ważnego.Ale nie ci.- Gliny?Marvie i jego dwóch braci w parunastu na wpół zasypanychkolejowych cysternach hodowali jakieś zmutowane zielsko.Czasamipróbowali destylować składniki aminowe, ale laboratorium staleim wybuchało.Stanowili coś, co można uznać za stałe sąsiedztwoFabryki.Sześć kilometrów.- Gliny? - Ptaszek wypluł kolejny odprysk zęba i zakrwawionympalcem ostrożnie zbadał wnętrze ust.- Przecież nie naruszająprawa.Zresztą glin nie stać na taki sprzęt: nowe poduszkowce, nowahonda.- Rozciągnął w uśmiechu wargi, mokre od krwi i śliny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]