[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Dawidzie - mówiłam - jak możesz myśleć o czymś takim, podczas gdy większośćludzi żyje w mieszkaniach bez klimatyzacji?"Rydell otworzył usta i zamknął je.- Ja jestem członkiem rzeczywistym "Końca o Północy".Rydell nie miał pojęcia, co w tym przypadku oznaczał termin"członek rzeczywisty", ale "Koniec o Północy" było stowarzyszeniemzwolenników eutanazji, zdelegalizowanym w Tennessee.Mimoto działało i tam, a któryś z kolegów-policjantów mówił mu, żejego członkowie często zostawiali mleko i ciasteczka dla pracownikówambulansów.Przeważnie robili to w osiem lub dziewięć osób.KOP.Sanitariusze nazywali to "kopem".Samobójcy zażywali mieszankęlegalnie nabywanych leków.Bez szpasu i hałasu.Czyściutko.- Pani wybaczy - rzekł Rydell - ale muszę się trochę zdrzemnąć.- Nie krępuj się, młody człowieku.Wyglądasz na zmęczonego.Rydell zamknął oczy, odchylił głowę w tył i pozostał w tejpozycji do czasu, aż wyczuł, że wirniki zwalniają przed lądowaniem.- Tommy Lee Jones - powiedział czarnoskóry.Włosy miałprzystrzyżone w kształcie odwróconej do góry dnem donicy, z wyciętąz boku spiralą.Coś jak fez Shrinera, tylko bez chwostu.Miałokoło metr osiemdziesiąt wzrostu, a za duża o trzy numery koszulasprawiała, że wydawał się równie szeroki w barach.Koszula byłacytrynowożółta z nadrukiem ukazującym rozmaite pistolety w naturalnychbarwach i rozmiarach.Nosił obszerne granatowe szortysięgające mu dobrze za kolana, skarpetki Raidersów, adidasy z czerwonymilampkami osadzonymi wzdłuż krawędzi podeszwy orazlustrzane okularki ze szkłami wielkości pięciodolarówek.- Pomyłka-powiedział Rydell.- Nie, człowieku, ale wyglądasz tak jak on.- Jak kto?- Tommy Lee Jones.- Kto?- To był taki aktor, człowieku.Przez moment Rydell pomyślał, że facet jest od wielebnegoFallona.Nawet nosił okulary podobne do szkieł kontaktowych Subletta.- Ty jesteś Rydell.Sprawdziliśmy cię za pomocą "Rozdzielonych po narodzinach".- Jesteś Freddie?"Rozdzieleni po narodzinach" to policyjny program używanyw przypadku zaginięć.Skanowało się fotkę poszukiwanej osoby,wybierało pół tuzina podobnych do niej, znanych osobistości, a potemwypytywało się ludzi, czy widzieli ostatnio kogoś podobnego doA, B, C.Najdziwniejsze było to, że ta metoda dawała lepszeefekty, niż pokazywanie zdjęcia poszukiwanego.Instruktor akademiiw Knoxville wyjaśnił klasie Rydella, że ta metoda odwołuje siędo tej części mózgu, która przechowuje dane o znanych osobistościach.Rydell myślał o tym jako o mózgowym płacie gwiazd filmowych.Czy ludzie naprawdę mieli coś takiego? Może u Subletta byłon bardzo dobrze rozwinięty.Jednak kiedy w akademii wprowadzonodane Rydella do tego programu, wyszło, że jest bliźniaczopodobny do Howiego Clactona, rozgrywającego z Atlanty - nieprzypominał sobie żadnego Tommy'ego Lee Jonesa.Do HowiegoClactona też nie był podobny.Ten cały Freddie wyciągnął bardzo miękką rękę i Rydell uścisnął ją.- Masz bagaż? - zapytał Freddie.- Tylko to.- Podniósł walizkę.- Pan Warbaby jest tam - powiedział Freddie, ruchem głowywskazując wyjście, gdzie umundurowany chilanga sprawdzał wychodzącymbilety.Opodal czekał inny czarnoskóry facet, równiebarczysty jak Freddie, ale znacznie wyższy.- Duży facet.- Uhm - odparł Freddie - i lepiej nie każmy mu czekać.Boli go dziś noga,ale upierał się, żeby przyjść tutaj z parkingu i przywitać się.Podchodząc do wyjścia i podając strażnikowi bilet, Rydell mierzyłwzrokiem czekającego.Był ogromny, miał blisko dwa metrywzrostu, ale największe wrażenie wywierał otaczający go spokój,a także lekki smutek rysujący się na jego twarzy.Taki wyraz miałatwarz czamoskómego księdza, którego ojciec kazał wezwać w ostatnichchwilach życia.Patrzyłeś na tego kapłana i miałeś wrażenie, iżwidział każdą cholernie smutną rzecz na tym świecie, więc prawiemógłbyś uwierzyć w to, co mówił.Przynajmniej tak zrobił ojciecRydella - być może, chociaż troszeczkę.- Lucius Warbaby - przedstawił się, wyjmując największeręce, jakie Rydell widział w życiu, z głębokich kieszeni długiegooliwkowego płaszcza z nabijanego diamentami jedwabiu, głosem takgłęboko basowym, że sugerującym poddźwięki.Rydell spojrzał na podaną dłoń izobaczył na niej jeden z tych staromodnych, złotych sygnetokastetów, z ułożonymszeryfowymi kapitalikami z diamencików napisem WARBABY.Rydel uścisnął ją, kładąc palce na diamentach i złocie.- Miło mi pana poznać, panie Warbaby.Warbaby nosił czarny stetson, idealnie równo tkwiący na głowie,z mocno wywiniętym rondem, oraz okulary w grubych czarnychoprawkach.Jasne szkła, przezroczyste jak witryny sklepowe.Oczyza nimi mogły należeć do Chińczyka lub jakiegoś zwierzęcia: kocie,skośne, intensywnie złotobrązowe.Podpierał się jedną z tych regulowanychkuł, jakie dają w szpitalach.Jego lewa noga tkwiła w węglowej szynie,wyścielonej dużymi, ciemnoniebieskimi wkładkami z nylonu.Wąskie czarnedżinsy, zupełnie nowe i jeszcze nie prane, wpuścił w błyszczące jak lustroteksańskie buty w trzech odcieniach czerni.- Juanito mówi, że jesteś niezłym kierowcą.- Warbaby powiedział to w taki sposób,jakby przekazywał najsmutniejszą wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszał.Rydellnie przypominał sobie, żeby ktoś tak nazywał Hernandeza.- Mówi, że nie znasz tego terenu.- Zgadza się.- Z drugiej strony - ciągnął Warbaby - nikt tutaj nie zna ciebie.Weź jego bagaż, Freddie.Freddie z wyraźną niechęcią wziął miękką walizkę Rydella,jakby nie chciał, żeby ktoś zobaczył, że to robi.Ręka z kastetem spoczęła na ramieniu Rydella.Pierścień zdawałsię ważyć dwadzieścia funtów.- Juanito poinformował cię, czym się tu zajmujemy?- Mówił o kradzieży w hotelu.Powiedział, że IntenSecure zatrudnia nas na zasadzie kontraktu.- Kradzież, tak.Warbaby wyglądał tak, jakby trzymał na barkach cały moralnyciężar wszechświata i był zdecydowany udźwignąć go.- Coś zginęło.A teraz.wszystko bardzo się skomplikowało.- Dlaczego?Warbaby westchnął.- Człowiek, któremu to zginęło, nie żyje.Jeszcze coś w tych oczach.- Jak umarł? - spytał Rydell, gdy w końcu złoty ciężar spadł mu z ramienia.- Zabójstwo - odparł Warbaby, cicho i spokojnie, ale bardzo wyraźnie.- Zastanawiasz się nad moim nazwiskiem - odezwał się Warbaby z tylnegosiedzenia czarnego forda patriota.- Zastanawiam się, gdzie włożyć kluczyk, panie Warbaby - rzekłRydell zza kierownicy, oglądając wielofunkcyjną konsolę.Amerykańskie wozy były jedynymi pojazdami na świecie, w którychnadal umieszczano analogowe wskaźniki.Może dlatego nie było ichtak wiele.Tak jak tych harleyów z łańcuchowym napędem.- Moja babka - zagrzmiał Warbaby jak płyta tektoniczna,odrywająca się i ruszająca w stronę Chin - była Wietnamką.Dziadek - chłopakiemz Detroit.Wojskowym.Przywiózł ją do domu z Sajgonu, ale potem zniknął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]