[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Conor, dr¿¹c z wysi³ku, ca³y zlany potem, podci¹gn¹³ siê jeszcze raz.Ko³o markizyzbiera³ siê coraz wiêkszy t³um.Wœród gapiów sta³ tak¿e w³aœciciel restauracji, w bia³ejkoszuli i œmiesznej czerwonej kamizelce.– Hej, ty tam! Co tam robisz, do cholery?! Wszystko mi poniszczysz! Nie myœl, ¿ewymigasz siê od zap³aty.Conor podci¹gn¹³ siê jeszcze parê centymetrów i opad³.Tym razem siê uda³o.Platformauderzy³a w murek, przetoczy³a siê nad nim i polecia³a w dó³.Conor spad³ na markizê inatychmiast zsun¹³ siê z niej na chodnik.U³amek sekundy póŸniej platforma uderzy³a wrusztowanie markizy.Rozleg³ siê trzask rozdzieranego p³Ã³tna i zgrzyt aluminiowego stela¿u.Kable opad³y na chodnik i uderzy³y w sztuczne drzewka i zaraz potem na chodniku znalaz³asiê ca³a platforma.Jakaœ kobieta krzycza³a, zas³aniaj¹c sobie oczy rêkoma.W³aœciciel restauracjiwyprostowa³ siê, popatrzy³ wokó³ i zacz¹³ krzyczeæ:– Ludzie, cholera, zobaczcie! No zobaczcie.Moja markiza.Moje pieprzone drzewka.Notylko zobaczcie.Conor wsta³ i otrzepa³ siê.– I kto za to zap³aci, co?! – krzycza³ w³aœciciel lokalu, machaj¹c rêkami.– Kto mi za tozap³aci? Wiesz, ile to kosztuje?Conor chwyci³ go za ramiona, pozostawiaj¹c ciemnobr¹zowe œlady na jego bia³ej koszuli.– Wyœlij kosztorys swoich strat na adres nowojorskiej policji – powiedzia³.– Oni zachwilê tu bêd¹.A teraz wybacz, muszê lecieæ.7Zadzwoni³ do drzwi dwa razy.Sebastian natychmiast otworzy³ i wyci¹gn¹³ do niego rêkê.– Lacey ju¿ mi da³a znaæ.Powiedzia³a, ¿e pewnie przyjdziesz – powiedzia³, wpychaj¹cConora do œrodka.Zanim zamkn¹³ drzwi, rozejrza³ siê jeszcze.– Mam nadziejê, ¿e nikt zatob¹ nie szed³?Conor pokrêci³ g³ow¹.– Upewnia³em siê parê razy – odpar³.– Nie bój siê, nie jestem amatorem.Sebastian zanikn¹³ drzwi i trzasn¹³ zasuw¹.By³ wysokim, lekko garbi¹cym siêMurzynem.Mia³ g³adko ogolon¹ g³owê, któr¹ otacza³a z³ota przepaska.Z jego uszu zwisa³yd³ugie z³ote kolczyki w kszta³cie leoparda, a twarz zdradza³a abisyñskie pochodzenie:wysokie koœci policzkowe, haczykowaty nos i ciê¿kie, opadaj¹ce powieki.Mia³ na sobie bia³¹welurow¹ koszulê, która równie dobrze mog³aby byæ pi¿am¹.Powiewaj¹c d³ugimi rêkawami,przep³yn¹³ przez korytarz niczym baletnica.– Mój Bo¿e, Conor.wygl¹dasz jak w³Ã³czêga.Co siê sta³o z twoimi rêkami? WejdŸ do³azienki i umyj siê, bo zachlapiesz mi krwi¹ ca³y dywan na korytarzu.Dywan Sebastiana pora¿a³ œnie¿n¹ biel¹, wiêc Conor rozumia³ niepokój przyjaciela.Poszed³ do ³azienki, ale zanim siêgn¹³ do kranu, Sebastian odkrêci³ go za niego.£azienkaby³a równie¿ bia³a, z poz³acan¹ armatur¹ i poz³acanymi strusimi piórami stoj¹cymi wpseudoetruskiej wazie.Na poz³acanych haczykach wisia³y pasuj¹ce do wystroju bia³eszlafroki, a œcianê zdobi³a wielka reprodukcja przedstawiaj¹ca greckiego dyskobola.Conor przejrza³ siê w jasno oœwietlonym lustrze.Mia³ spuchniêt¹ i pokryt¹ wielkimiszkar³atnymi siniakami twarz.Jego dolna warga by³a rozciêta i wygl¹da³, jakby mia³ ma³¹kozi¹ bródkê z zaschniêtej krwi.Jeden rêkaw koszuli by³ rozdarty, a spodnie pokrywa³ysmugi t³uszczu.Sebastian uj¹³ jego g³owê, jakby by³ dzieckiem, i ostro¿nie obmy³ mu twarz miêkkimkawa³kiem materia³u.Delikatnie zmy³ g¹bk¹ z jego d³oni tyle brudu, ile tylko móg³.– Lepiej przemyjmy to jodyn¹ – powiedzia³.– Chyba nie chcesz z³apaæ jakiejœ paskudnejinfekcji.– Matko Boska.– westchn¹³ Conor, gdy Sebastian la³ jodynê na jego rêce.Potem czeka³cierpliwie, a¿ przyjaciel owinie je gaz¹.– A wiêc.czy mogê siê dowiedzieæ, jak doprowadzi³eœ siê do takiego stanu? – zapyta³Sebastian.– Oczywiœcie, ale najpierw muszê siê napiæ.Sebastian zaprowadzi³ go do salonu.Od czasu, kiedy Conor by³ tu ostatnim razem, wpokoju wszystko siê zmieni³o.Œciany by³y teraz pomalowane na bladoró¿owo, a lipowe idêbowe meble wygl¹da³y, jakby sprowadzono je prosto z jakiejœ francuskiej farmy.Na jednej z kanap le¿a³ w nonszalanckiej pozie osiemnastoletni, mo¿e dziewiêtnastoletnich³opak o z³otych lokach.Mia³ nagi tors i ciemnob³êkitn¹ przepaskê wokó³ pasa.Czyta³egzemplarz „Variety”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]